Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80154

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nic tu nie pisałem, będąc wtenczas stale zaabsorbowany przeróżnymi zajęciami. Na przykład pracą – aby pieniądze zdobyć – obowiązkami i przyjemnościami – aby się ich pozbyć. Nie wszystkich oczywiście. Inną część zarobionych pieniędzy inwestuję we własną przyszłość (czytaj: na starość) w taki lub inny sposób. Oszczędzanie, nieruchomość i ruchomości lub po prostu fundusz "na czarną godzinę". Gromadzę te wszystkie bogactwa.

Obmyśliłem więc plan, który związał po części jedno z drugim. Przyjemne z pożytecznym. Godziny przeglądania finlandzkich, szwedzkich i norweskich internetów przyniosły efekty w postaci dalekiej podróży, przygody życia i zakupu auta. Bardzo mocno zabytkowego – bo niemal pół wieku. Zasięgnąłem w międzyczasie porad prawnych odnośnie sprowadzania żelaza z dalekich krajów i stwierdziłem, że samemu nie dam rady. Znaczy, dałbym radę, ale samemu mogłoby być najzwyczajniej w świecie smutno podróżować lawetą ponad tysiąc pięćset kilometrów w jedną stronę. Albowiem krajem docelowym okazała się być Finlandia, a dokładniej Jyväskylä – prawdziwa Mekka fanów motorsportu, siedziba rajdu tysiąca jezior. Dla mnie było to jak pielgrzymka do ziemi obiecanej.

Towarzyszką podczas wyprawy była moja siostrzenica, mieszkająca ze mną odkąd zdała maturę, zwabiona moim wiecznie wymagającym atencji autem i projektem "na boku", w który sama mnie de facto wmanewrowała podczas zeszłego lata (znaczy się, to ja celowo dałem się wmanewrować). Nadmienić należy, że dziewczę złapało motoryzacyjnego bakcyla już całe lata wcześniej i obawiam się, że to już nieuleczalne w obecnym stadium rozwoju. Zbaczając nieco ze ścieżki, tym projektem był zakup typowego "kaszlaka" po taniości i doprowadzenie go do ładu i porządku. Tak też się stało i panna cieszy się bardzo oryginalnym pojazdem, w który włożyła krew, pot i łzy.

Wracając na właściwą drogę – cały plan miałem już przygotowany: trasy obmyślone, mapy papierowe kupione, GPS na wszelki wypadek też przygotowany z aktualnymi mapami, niemal sześćdziesiąt stron przeróżnych zwrotów w obcych językach, laweta załatwiona dzięki przeogromnemu wsparciu znajomego warsztatu (złoty człowiek, pan Szef–Majster z tegoż warsztatu, ponieważ to głównie jego zasługa). Całość była dla Natalii (mej siostrzenicy) niespodzianką, toteż wszystko z trudem utrzymałem w największej tajemnicy pomimo tego, że dzielimy pokój (jakkolwiek dziwnie to brzmi...) – i udało się.

Odpowiednio wcześniej pokazałem dziewczynie zdjęcie pojazdu i rzekłem z najbardziej pokerową twarzą jaką udało mi się wygenerować: "jedziemy po to" – niemal się popłakała ze szczęścia i kolejne dni była istnym wulkanem energii. Nic poza wyprawą nie istniało. Piekielność pojawiła się wraz z moją siostrą – pech chciał, że pojawiła się w domu po niemal pięciomiesięcznej nieobecności. Na domiar złego, ze swoim gachem. Piekielność względnie długotrwała i zajadła.

Natalia cały czas mówiła o podróży do Finlandii, więc siłą rzeczy nie dało rady ukryć tego przed siostrą. Do wyjazdu pozostało sześć dni i traf chciał, że byłem mocno "w rozjazdach" za inną rodzinną materią, więc w domu byłem jedynie wieczorami. Pierwsze dwa z tych sześciu dni nic nie zauważyłem, bo jak wracałem to Natalia już była na randce z Morfeuszem. Trzeciego dnia wydała mi się dziwnie pochmurna. Kolejnego dnia próbowałem z niej wydusić co się stało, gdy spostrzegłem czerwone od płaczu oczy – bez skutku, dziewczyna milczy jak grób. Dzień przed wyjazdem byłem w domu już lawetą, dużo wcześniej, żeby dokończyć pakowanie, posprawdzać czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik. I przyskrzyniłem siostrę do spółki z jej gachem jak wniebogłosy drą się na Natalię, całą już zapłakaną.

W ten sposób wmawiali jej, że "nigdzie nie pojedzie, już oni o to zadbają", bo "nie będzie się szlajać ch* wie gdzie na wakacje, skoro oni nie mogą" oraz, że "wybiją jej z głowy takie rzeczy". Nie będę tu przytaczać tego wszystkiego, bo generalnie było mocno wulgarnie. Toksyczność tego darcia się przekroczyła wszelkie granice – co gorsza trwało to przez sześć dni z rzędu. Taki sadyzm i maltretowanie własnej córki przez moją siostrę nie mieści mi się w głowie. Skutecznie, oni oboje: ona wraz z tym swoim gachem, zamordowali w Natalii całą radość z wyjazdu w najdłuższą (póki co) podróż w jej życiu. Nie mieści mi się to w głowie, nie rozumiem jak można się w taki sposób znęcać nad kimkolwiek, a już szczególnie własnym dzieckiem, którego się nawet nie wychowało, było wiecznie nieobecnym, a przez większość czasu miało generalnie w rzyci.

Potem zapytałem, czemu nic nie powiedziała mi czy dziadkowi (mojemu tacie znaczy się). W odpowiedzi usłyszałem, że nie chciała nikogo tym martwić i powodować więcej kłótni i problemów. Już pierwszego dnia ją tak zastraszyli i sterroryzowali. A we mnie się aż gotuje ze złości jak nawet o tym myślę. Całe szczęście, nie udało im się zrujnować niczego z reszty wyjazdu.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (217)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…