Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80224

przez ~bm89 ·
| Do ulubionych
Przeczytałem historię o bierzmowaniu 80222 i przypomniało mi się jak to było u mnie.

1. Sakrament mieliśmy przyjmować w trzeciej klasie gimnazjum. W pierwszej klasie dowiedzieliśmy się, że od teraz, co tydzień mamy przychodzić na spotkania do księdza. Tak pobieżnie licząc, to jakieś 150 spotkań przez 3 lata, bo przychodzić trzeba było także w trakcie ferii i wakacji.
- A jak ktoś wyjeżdża? - ktoś pyta.
- To niech nie wyjeżdża - mówi ksiądz.

Moi rodzice, gdy się o tym dowiedzieli, wyśmiali pajaca i powiedzieli, że jak chcę to mogę chodzić, jak nie to nie, a jak nie będą chcieli dać bierzmowania, to łaski nie robią. Nie na tym przecież polega wiara. Ci, którzy chodzili na te spotkania, opowiadali że na każdym było mówione to samo, przez bite dwie godziny. Raz poszedłem, z ciekawości. Prowadzący proboszcz, w głębokim stadium choroby alkoholowej, miał taką przypadłość, że mówił, nagle zatrzymywał się w połowie zdania, przez pewien czas milczał, po czym zaczynał zdanie od nowa. I takie atrakcje, co tydzień, przez 3 lata, kościół serwował młodym ludziom, którzy szukali Boga...

2. Po tym jednym spotkaniu, kolejne omijałem szerokim łukiem. Egzaminu żadnego też nie zdawałem. Swoją drogą to absurd i paranoja, żeby robić egzamin z wiary. Wszyscy, którzy zmarnowali łącznie około 12 i pół dnia (około 150 spotkań, 2 godziny każde) straszyli mnie, że nie dostanę bierzmowania, że mnie wyrzucą z kościoła jak przyjdę i tym podobne.

Nadszedł ten dzień. Przyszedłem, stanąłem na swoim miejscu i nikt nie próbował mnie wyrzucić. Przyszedł biskup i udzielił mi sakramentu tak jak wszystkim innym.

I po co były te cyrki?

kościół bierzmowanie

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (172)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…