Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#80471

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako że ostatnio sporo było historii o piekielnych nauczycielach, postanowiłem dodać co nieco od siebie. Żeby jednak sprawa była jasna, rzecz działa ponad dziesięć lat temu, a od tego czasu mogło się w danej placówce sporo zmienić. Z tego co wiem, szkoła jest jedną z lepszych w Polsce, więc...
Po ukończeniu gimnazjum (zwanym przez niektórych gimbazą, ale to wkrótce pieśń przeszłości), przyszedł czas na wybór szkoły średniej. Nie było to trudne, gdyż od dziecka uwielbiałem sprzęt elektroniczny, zwłaszcza komputery. Szybka decyzja - technikum informatyczne. Nie widzę powodu cenzury, więc chodzi tu o ZSE nr 1 w Krakowie. Dla niektórych to zespół szkół elektrycznych, ale absolwenci wiedzą, że skrót rozwija się jako “zj*bałem sobie edukację”. W każdym razie: blisko od domu, można dotrzeć na piechotę, no i jakaś renoma jest. To, że nauczyciele bardzo szybko udowodnili mi, że tak naprawdę ja po prostu lubię spędzać czas “na komputerze”, a nie jestem zainteresowany szeroko pojętą informatyką, pominę milczeniem. Jakby nie było, po tym technikum poszedłem na studia informatyczne, a dziś pracuję w zawodzie. Jakiś tam, bardzo mały ale jednak plusik jest. Prawdziwym problemem, o dziwo, był przedmiot humanistyczny - język obcy. Ale nie, nie angielski. Ten akurat wspominam miło, mimo że wielokrotnie groziło mi widmo poprawki, ale ostatecznie wspaniała pani nauczyciel postawiła na swoim i wyprowadziła mnie na tyle, bym napisał maturę z wynikiem wystarczającym do podjęcia dalszej edukacji i to nie w uczelni prywatnej. Problemem był dodatkowy język obcy, czyli w moim przypadku rosyjski. To przykre, bo podczas składania papierów do wyboru były dwie klasy informatyczne. Jedna miała profil sieci komputerowych, była traktowana jako ta lepsza i wymagała większej ilości punktów do dostania się, ale też jako drugi język miała niemiecki. Druga, niby słabsza i z mniejszymi wymaganiami punktowymi, miała profil bazodanowy i jako dodatkowy język obcy miała rosyjski. Miałem możliwość dostania się do tej pierwszej, acz ze względu właśnie na język, wybrałem klasę bazodanową. Nie, żebym był jakimś “rusofilem” ale podoba mi się brzmienie tego języka, zwłaszcza piosenki. Nie da się ukryć, że ten język brzmi lepiej, niż niemiecki, przyznaję szczerze że naprawdę chciałem się go nauczyć. Liczyłem w tym względzie na szkołę, ale się przeliczyłem. Ale po kolei:
Tak się złożyło, że początek pierwszego semestru, pierwszego roku przechorowałem. Niby jeden miesiąc, ale zaległości dość sporo. Bogowie mi świadkiem, starałem się wszystko nadrobić. Ale to tak starałem, starałem. Z ręką na sercu i bez żadnej bumelki. Przepisywanie zeszytów, odrabianie zaległych zadań i korzystanie z lekcji dodatkowych, czy dopytywanie nauczycieli na przerwie. No i wszystko to szło mi całkiem nieźle, ale był jeszcze rosyjski… Pierwszy zgrzyt pojawił się już na pierwszych zajęciach, na których byłem - zostałem zaproszony do odpowiedzi. Nie wiem, czy coś takiego nadal funkcjonuje w edukacji, ale w tamtych czasach nauczyciel wybierał sobie dwie, trzy ofiary i zapraszał pod swoje biurko do odpowiedzi. Zapewne to moja wina, ale niewiele umiałem odpowiedzieć. Ba, niewiele rozumiałem, gdy nauczycielka mówiła do mnie po rosyjsku, ale najbardziej ubodło mnie wyśmianie, gdy kazano mi się zwrócić do kolegi, a ja użyłem zwrotu “tawarisz” zamiast “drug”. Przepraszam, nie znałem tego słowa, po prostu starałem się wybrnąć z odpytki. Na tej samej lekcji odbyła się kartkówka ze znajomości cyrylicy. Wszak to już miesiąc nauki, najwyższy czas poznać podstawy alfabetu. I wiecie co? Napisałem to. Byłem pewny siebie bardziej, niż osoby uczęszczające regularnie na lekcje, bo w tym samym tygodniu przepisywałem chromolony zeszyt od rosyjskiego i znałem cyrylice. Ale… nie wziąłem pod uwagę, że kolega nie przykładał się do swoich notatek i zapisał litery byle jak,a ja je tak odpisałem. Oczywiście w innych okolicznościach można by je było odczytać, bo przecież litera to litera, ale skoro to była kartkówka z alfabetu, to każda litera musiała być idealnie napisana. Pod odpowiednim kątem etc (przypominam, to technikum a nie podstawówka!). Po dostaniu jedynki za tą kartkówkę, kłóciłem się z nauczycielką. Może i nie było idealne,a ale napisałem wszystko, a tu ndst. Zrobienie szumu wokół tego sprawiło, że… zostałem ponownie odpytany, a potem po raz kolejny… i kolejny i kolejny. I proszę, oszczędźcie wpisów że jakbym umiał, to bym odpowiedział, etc. Moja jedyna wiedza odnośnie języka rosyjskiego pochodziła z podręcznika i przepisanego zeszytu, bo nie uczestniczyłem wcześniej w żadnej lekcji. Efekt był taki, że pod koniec pierwszego semestru miałem same jedynki z tego przedmiotu i zdeklarowanego wroga w postaci nauczyciela, mimo że przez chwilę miałem podejście “teraz mu pokażę. Nauczę się i nie będzie mógł się dopier….” W końcu schowałem dumę w kieszeń i zacząłem cichutko robić to, co belfer wymaga. Zdałem pierwszy rok. Po nim trzy kolejne. Na dopach, ale jednak zdałem (mowa to u języku rosyjskim, z resztą nie miałem większych problemów). Z ciągłym wrażeniem, że ktoś tu mi robi łaskę, że mnie przepuszcza. Ale wtedy, tamta sytuacja kompletnie pozbawiła mnie chęci do nauki języka rosyjskiego. Do lekcji podchodziłem na zasadzie “jestem tu, bo muszę. Zrobię to i tamto, bo nie mam wyjścia”. Dziś żałuję, że nigdzie nie zgłosiłem tej sytuacji, ale w tamtym czasie nie widziałem sensu w walce z “systemem”. Jeszcze bardziej żałuję, że prywatne animozje z nauczycielem sprawiły, że obrzydła mi nauka języka który mi się podobał. Nie twierdzę że jest to wina nauczyciela, że nie mówię płynnie w tym języku, bo to raczej kiepska wymówka. Wiem tylko, że tamta osoba zabiła we chęć do zrobienia czegoś w tym kierunku, w takim stopniu, że do dziś używając rosyjskiego, myślę o niej źle. Do dziś uderza mnie ten dysonans, że język angielski którego nie cierpiałem się uczyć, a który wpajano mi od przedszkola i na lekcjach prywatnych, udało mi się opanować przez upór naprawdę wspaniałej nauczycielki, która miała ze mną naprawdę pod górkę, a język którego chciałem się nauczyć sam z siebie, bez przymusu, bo “teraz wszyscy znajo i bez niego nie dostaniesz dobrej pracy”, kończy się na “idi na hui” i “cyka blat, rush B!”

nauczyciele szkoła edukacja

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (73)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…