Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80685

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O szkole.
2 lata temu z różnych przyczyn musiałam się przenieść z jednego z lepszych techników w mieście wojewódzkim do zwykłego LO w moich rodzinnych stronach. Wiadomo, że w prowincjonalnym liceum poziom był dużo niższy, ale jednak byłam w ogromnym szoku. Piszę to okiem obserwatora, sama afery nie robiłam dlatego, że z problematycznymi przedmiotami sobie radziłam (angielskiego uczę się od czwartego roku życia, a materiał z zakresu wiedzy o społeczeństwie zawsze mnie interesował). Byłam na profilu typowo humanistycznym, acz moim wyborem nie kierowało, jak mogłoby się zdawać, lenistwo. Moja klasa przez zdecydowaną większość nauczycieli była traktowana lekceważąco. Ot, banda dzieciaków, która wybrała 'łatwe' przedmioty, bo nie chce im się uczyć. I tu jest źródło piekielności.

1. Rozszerzenia.
- Polski.
Dostaliśmy taka 'dobrą ciocię'. Z jej lekcji zapamiętałam tylko całkiem smaczna herbatkę i długie rozmowy o horrorach. Dekorowaliśmy też jej klasę w okresie świątecznym. W ramach lekcji. Przez tydzień. Klasie się to podobało, mi niekoniecznie, ale tutaj nie było sensu interweniować, bo problem miał się rozwiązać po pierwszym semestrze, kiedy przechodziła na macierzyński. Myślałam, że to przez ciążę, ale nie. Siostra mi mówiła, że 10 lat temu też taka była. W zastępstwie dostaliśmy nauczycielkę z innej szkoły, która doskonale nas przygotowała do matury.

- Historia i WOS.
Wyobraźcie sobie jak mógłby wyglądać żółw w roli nauczyciela... Ja nie muszę. Uczył mnie człowiek o mniej więcej takim temperamencie. No chyba, że zaczął się temat alkoholu. Wtedy był w swoim żywiole. Był to lokalny polityk, czyli, jak miałam nadzieję, można by się czegoś ciekawego z tego zakresu od niego nauczyć. W życiu. Przez 2 lata z zajęć z tym panem wyniosłam masę przeczytanych powieści, poznałam najbardziej bezczelne metody ściągania na historii (facet bardzo rzadko sprawdzał prace, najodważniejsi pisali przepisy na naleśniki...). Było też dużo jadu na lokalnych działaczy i uczniów o poglądach nieco odbiegających od tych, które wyznawał nauczycieli. Ach! I już wiem czym zagryzać wódkę, żeby uniknąć kaca. Taka historia. Całe szczęście, że do WOSu uczyłam się pod maturę, a nie na sprawdziany.
Tutaj podobno były skargi. Najzabawniejsze jest to, że druga nauczycielka wyżej wymienionych przedmiotów (złota kobieta, prowadziła fakultety dla mojej klasy) narzekała na brak godzin i uczyła jakiegoś hisu czy innego uzupełniającego tworu.

2. Języki.
Zarówno niemiecki jak i angielski miałam na podstawie. Niemiecki był prowadzony w sposób, który byłby w porządku w podstawówce. Aczkolwiek kto chciał mógł się dużo nauczyć.
Prawdziwym dramatem w moim liceum był angielski. Do dziś się wzdrygam na samą myśl o tym przedmiocie.
Angielskiego uczył pan Witold. Człowiek starej gwardii (zdaje się, że uczył wyżej wspomniana polonistkę). Postać trochę legendarna, od sióstr i kuzyna słyszałam, że to dobry acz surowy nauczyciel. Aktualnie tylko surowy. Krzyczał, wyzywał i właściwie robił wszystko poza nauczaniem. Widziałam jak dwie bardzo wrażliwe uczennice regularnie brały 'melisanki' przed angielskim. Ja sama często płakałam po lekcjach. Ze złości ;)

Ulubioną metodą Witolda było zadawanie kilku stron ćwiczeń, z których później wybierał kilka i sprawdzał czy uczniowie umieją je... Na pamięć! Znaczy odpytywał ze swojego pustego egzemplarza zbioru zadań. Niby jakiś tam sposób był, ale gość niewiele tłumaczył, jeśli cokolwiek. Tłumaczył się brakiem czasu, co nie przeszkadzało mu w maglowaniu każdego z osobna przy każdej okazji, bo nie chciało mu się sprawdzać kartkówek. Przeważnie ja tłumaczyłam koleżankom i kolegom na przerwach dlaczego tu wstawiamy taką a nie inną konstrukcję.

Dla mnie najgorszym aspektem Witolda było to, że miał pupilków. Znaczy piątki mieli ci, którym udzielał korepetycji. Nie mówię tego z zazdrości, bo nie potrzebuję oceny na potwierdzenie moich zdolności lingwistycznych.
Smuci mnie natomiast, że przez 3 lata grupa prawie dorosłych osób dawała się terroryzować i, co wynikło z rozmowy przy piwie, ze strachu, przed reakcją szkoły nie robiło nic absolutnie, żeby cokolwiek zmienić. Jestem w stanie zrozumieć sprawę z historykiem, sama korzystałam z możliwości ściągania i lubiłam uciąć sobie drzemkę, przynajmniej na przedmiocie, z którego matury zdawać nie planowałam. Ale angielski... Osobiście nic nie robiłam, bo materiał z podstawy miałam w małym palcu (rozszerzenia uczyłam się na własną rękę, gdyż to nie był obowiązek nauczyciela) a jeśli chodzi o zaczepki słowne w moim kierunku, to cóż... Nigdy nie pozostawałam dłużna.

Liceum

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (167)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…