Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chodziłam do małego gimnazjum, takiego gdzie wszyscy się znają i wszystko o innych wiedzą. Fajna szkoła, ciepło wspominam. Z wyjątkiem jednaj piekielnej sytuacji.

Otóż pewnego dnia nauczycielki stworzyły ankietę: "W skali od ... do ... oceń, na ile lubisz danego kolegę/koleżankę".

Do pokoju, w którym mieliśmy ją wypełnić zapraszano nas po jednej osobie. Takie pozory dyskrecji. Jednak zamiast pojedynczych kartek dla każdego, przewidziano jedną dużą tabelę (w pionie należało znaleźć swoje nazwisko, a w poziomie przypisać ocenę każdej osobie). Każdy, kto wypełniał, mógł przeczytać wybory poprzedników.

Efekt? Idealny temat do nowych intryg towarzyskich. Wszyscy chcieli wejść na samym końcu - żeby przeczytać "na ile" lubią ich inni i odwdzięczyć się adekwatną oceną (a czego innego spodziewać się po gimnazjalistach?). Ci, którzy weszli jako pierwsi, pytali potem pozostałych. Oczywiście nie obyło się bez wyrzutów: "Dałaś Aśce 4, a ona tobie tylko 3!" i ploteczek "No proszę, a Olę oceniają najniżej".

Niezręcznie było mi oceniać osoby, które znałam słabiej. Wiadomo jak to jest - czasami w kimś denerwuje sposób bycia, inne upodobania, cokolwiek. Wystarczy zachować neutralne relacje i tyle. Nie chciałam wcale oświadczać wszem i wobec, że akurat tego kogoś nie darzę sympatią.
Mimo stabilnych relacji w klasie, miałam pewien stres, czytając tę nieszczęsną tabelkę. Nie chcę wiedzieć, jak czuli się uczniowie, którym przypadło najmniej "punktów lubienia".

Jak już wspomniałam, szkoła była mała. Nauczyciele doskonale wiedzieli, kto jest podziwiany, a kto siedzi w ławce sam. Nie mam pojęcia, czemu miała służyć ta ankieta.
I co to w ogóle za pomysł, żeby relacje między ludźmi określać przy pomocy cyferki...?

szkoła gimnazjum

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (123)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…