Będzie o kotach.
Właściwie od zawsze mamy w domu kotów sztuk trzy, z reguły różnią się od siebie zarówno kolorem, jak i charakterem, stali goście są już do tego układu przyzwyczajeni, nowym mama pokrótce mówi co i jak i zawsze było miło i przyjemnie.
Do czasu, aż nie przyszli szkolni znajomi z klasy mojej siostry (dziewczę lat wówczas 9, znajomi mieli jedno w jej wieku, a drugie młodsze o kilka lat). Wtedy akurat tak się złożyło, że koty były tylko dwa - kocur i kocica. Pierwszy sam się obcym na ręce sprzedaje i dzieciaki zawsze świetnie się z nim bawią, a jeśli coś mu się nie podoba, to warknie, miauknie i ucieknie pod łóżko. Druga jest damą, która się z plebsem nie zadaje, jeśli goście pojawili się na wystarczająco długo, to może zaszczyci ich swoją obecnością, ale na zabawę lub leżenie u kogokolwiek na kolanach nie warto liczyć. Jeśli coś jej się nie podoba, warknie i się ukryje w "domku" (typowy box na drapaku dla kota). Co ważne, pierwszemu pazury da się obciąć, drugiej nie. Żaden z nich nie drapie z premedytacją, chyba że jest to ostatnia deska ratunku - zostały nauczone, żeby ich pierwszym odruchem obronnym była ucieczka, a pazury kocurowi obcinamy, żeby się nimi o dywan nie zaczepiał podczas chodzenia. Tyle słowem wstępu, czas na akcję właściwą.
Dzieciarnia wbiega do domu, znajomi zadowoleni, mają czas na pogaduchy z moją mamą. Siostra z koleżanką bawiły się razem, a mały zaczął lgnąć do kotów. Po jakimś czasie młodsza latorośl znajomych przychodzi zapytać, czy może pobawić się z kolorową kiciarą. Mama tłumaczy, że tak, może ją też głaskać, chyba że kocica zacznie uciekać, wtedy trzeba ją zostawić w spokoju. Przy okazji tego, że te dzieciaki nigdy z kotami nie miały nic do czynienia, mama kategorycznie zabroniła jakiejkolwiek interakcji z nimi jeśli koty:
1. Jedzą/piją.
2. Są w kuwecie.
3. Są w domku.
Takie trzy bezpieczne miejsca, gdzie im się po prostu nie przeszkadza. Mały powiedział, że rozumie i pobiegł za kocicą. Po kilku minutach wraca do kuchni, gdzie siedzieli wszyscy dorośli i mówi, że kocica już się z nim nie chce bawić, próbował ją złapać, ale uciekła do domku. Moja mama powiedziała, że kocica ma dość zabawy i żeby broń Boże nie wkładał teraz rąk do domku, bo kot zapędzony w kozi róg będzie się bronił w każdy możliwy sposób, również drapiąc, a kocica ma pazury ostre jak szpilki. Mały niepocieszony, ale przyjął do wiadomości i poszedł do pokoju.
Po chwili słychać pisk, krzyk i płacz, dorośli zrywają się na równe nogi, żeby zobaczyć co się stało. Oczywiście mały, mimo zakazu, postanowił kocicę wyjąć z domku, a ona, dokładnie jak moja mama przewidywała, pięknie pokazała mu, że to wbrew zasadom. Ręka podrapana*, mały płacze, a jego rodzice (którzy słyszeli każde słowo mojej mamy skierowane do małego) stwierdzają, że to kot morderca i że już tu z dziećmi nie przyjdą.
Po szkole mojej siostry rozpowiadają, że to wilkołak, a nie kot, do nas nie przyszli już ani razu, ale przynajmniej może mały nauczy się, że jeśli się nie słucha dorosłych, to są tego konsekwencje.
*Odnośnie samego zadrapania - wilkołak-morderca zostawił małemu dwie szramy na dłoni, które zaczerwieniły się i, według relacji siostry, były niewidoczne już po kilku dniach. Widzicie? A mogła zabić :)
Właściwie od zawsze mamy w domu kotów sztuk trzy, z reguły różnią się od siebie zarówno kolorem, jak i charakterem, stali goście są już do tego układu przyzwyczajeni, nowym mama pokrótce mówi co i jak i zawsze było miło i przyjemnie.
Do czasu, aż nie przyszli szkolni znajomi z klasy mojej siostry (dziewczę lat wówczas 9, znajomi mieli jedno w jej wieku, a drugie młodsze o kilka lat). Wtedy akurat tak się złożyło, że koty były tylko dwa - kocur i kocica. Pierwszy sam się obcym na ręce sprzedaje i dzieciaki zawsze świetnie się z nim bawią, a jeśli coś mu się nie podoba, to warknie, miauknie i ucieknie pod łóżko. Druga jest damą, która się z plebsem nie zadaje, jeśli goście pojawili się na wystarczająco długo, to może zaszczyci ich swoją obecnością, ale na zabawę lub leżenie u kogokolwiek na kolanach nie warto liczyć. Jeśli coś jej się nie podoba, warknie i się ukryje w "domku" (typowy box na drapaku dla kota). Co ważne, pierwszemu pazury da się obciąć, drugiej nie. Żaden z nich nie drapie z premedytacją, chyba że jest to ostatnia deska ratunku - zostały nauczone, żeby ich pierwszym odruchem obronnym była ucieczka, a pazury kocurowi obcinamy, żeby się nimi o dywan nie zaczepiał podczas chodzenia. Tyle słowem wstępu, czas na akcję właściwą.
Dzieciarnia wbiega do domu, znajomi zadowoleni, mają czas na pogaduchy z moją mamą. Siostra z koleżanką bawiły się razem, a mały zaczął lgnąć do kotów. Po jakimś czasie młodsza latorośl znajomych przychodzi zapytać, czy może pobawić się z kolorową kiciarą. Mama tłumaczy, że tak, może ją też głaskać, chyba że kocica zacznie uciekać, wtedy trzeba ją zostawić w spokoju. Przy okazji tego, że te dzieciaki nigdy z kotami nie miały nic do czynienia, mama kategorycznie zabroniła jakiejkolwiek interakcji z nimi jeśli koty:
1. Jedzą/piją.
2. Są w kuwecie.
3. Są w domku.
Takie trzy bezpieczne miejsca, gdzie im się po prostu nie przeszkadza. Mały powiedział, że rozumie i pobiegł za kocicą. Po kilku minutach wraca do kuchni, gdzie siedzieli wszyscy dorośli i mówi, że kocica już się z nim nie chce bawić, próbował ją złapać, ale uciekła do domku. Moja mama powiedziała, że kocica ma dość zabawy i żeby broń Boże nie wkładał teraz rąk do domku, bo kot zapędzony w kozi róg będzie się bronił w każdy możliwy sposób, również drapiąc, a kocica ma pazury ostre jak szpilki. Mały niepocieszony, ale przyjął do wiadomości i poszedł do pokoju.
Po chwili słychać pisk, krzyk i płacz, dorośli zrywają się na równe nogi, żeby zobaczyć co się stało. Oczywiście mały, mimo zakazu, postanowił kocicę wyjąć z domku, a ona, dokładnie jak moja mama przewidywała, pięknie pokazała mu, że to wbrew zasadom. Ręka podrapana*, mały płacze, a jego rodzice (którzy słyszeli każde słowo mojej mamy skierowane do małego) stwierdzają, że to kot morderca i że już tu z dziećmi nie przyjdą.
Po szkole mojej siostry rozpowiadają, że to wilkołak, a nie kot, do nas nie przyszli już ani razu, ale przynajmniej może mały nauczy się, że jeśli się nie słucha dorosłych, to są tego konsekwencje.
*Odnośnie samego zadrapania - wilkołak-morderca zostawił małemu dwie szramy na dłoni, które zaczerwieniły się i, według relacji siostry, były niewidoczne już po kilku dniach. Widzicie? A mogła zabić :)
koty dzieci rodzice
Ocena:
122
(150)
Komentarze