Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81730

przez ~Ameliana ·
| Do ulubionych
Przeczytałam #81584 i pomyślałam, że może i moja historia (szczęśliwie nie tak dawno zakończona) wskaże kilka smaczków naszych urzędów.

1. SĄD.
Mój wybranek serca również nie jest "nasz", w dodatku spoza Unii, więc rzeczone zaświadczenie o możliwości wstąpienia w związek małżeński musiał otrzymać. A że jego kraj na tamten moment go nie wydawał, to również udaliśmy się do sądu.

Nasz czas oczekiwania na rozprawę wyniósł 3 miesiące. Pierwszy peszek - data pokryła się z obroną magisterską [L]ubego. Ale spoko, komisja nie miała problemu ze wcześniejszym egzaminowaniem, dotarliśmy do sądu na czas. A tam zonk: "to państwo nie mają tłumacza?". Otóż pani w Biurze Obsługi Interesanta, poinformowana o tym, że L nie mówi po polsku, oznajmiła nam, że przecież to tylko ja będę przesłuchiwana, on tam ma po prostu być. Pani sędzia w ryk ze śmiechu, protokolantce nie wypadało, przesunięcie rozprawy. O kolejne 3 miesiące. Bo sąd zarobiony.

Druga rozprawa nie odbyła się ze względu na chorobę sędzi, zdarza się. Kolejny termin oczywiście kolejne 2 miesiące później.

Trzecia rozprawa zakończyła się sukcesem. Kiedy już otrzymaliśmy decyzję i wyprosiliśmy ekspresowe wydanie dokumentu potwierdzającego (chyba niecałe dwa tygodnie to zajęło), udaliśmy się w jedyny możliwy dla L dzień do USC w mieście mojej rodzinki.

2. USC.
Wyczytałam wszelkie możliwe informacje na stronie internetowej mojego urzędu. Byliśmy gotowi na wszystko. Dzwoniłam, żeby potwierdzić, czy na pewno wszystko mam, byłam najbardziej nadgorliwa jak się da. Wcześniej nawet złożyłam wizytę u bardzo smutnego pana tam pracującego, upewnić się jeśli chodzi o terminowość załatwiania sprawy.

Zamówiony termin ślubu, papiery zebrane, urlop wzięty, dotarliśmy do urzędu. Dokumenty są, długopisy do wypełniania formularzy są, jesteśmy gotowi? Otóż nie, bo państwo nie mają tłumacza. L rozumiał dokumenty, bo wiedział od dawna co się w nich znajduje, ale pan musi mieć tłumacza (już nie przysięgłego, choćby obcy z ulicy). Ale oni za godzinę zamykają urząd, więc się pospieszyć, a jak nie, to możemy sobie przyjechać kiedykolwiek, oni nam termin przesuną. A że nie możemy? A że z innego miasta? To państwu nikt nie powiedział, że nie ma rejonizacji i możecie sobie gdziekolwiek pójść? No niestety nikt z 3 osób, z którymi rozmawiałam.

Szybki telefon po osobach będących potencjalnie w okolicy, przyjeżdża statysta, który z tłumaczeniem wspólnego nie ma nic, ale udaje się przynajmniej to przeskoczyć.

Gorzej z wpisywaniem L do bazy urzędu, bo w akcie urodzenia nie jest jasno napisane które to nazwisko, a które to imię, a czy te dwa imiona to jest jedno imię, czy jednak pierwsze i drugie? 4 Halinki próbowały dzielnie rozwiązać ten problem, skończyło się na moim odręcznym pisaniu wielkiego oświadczenia, w którym punktowałam imię, nazwisko oraz nazwisko panieńskie/rodowe L oraz jego rodziców. Ale udało się, papiery złożone, ślub summa summarum się odbył.

A jeśli ktoś próbuje wcisnąć komukolwiek z Was, że tłumacz w USC musi być przysięgły, to to jest ściema i nie dajcie się podejść - takiego zapisu nie ma, może tłumaczyć ktokolwiek, kto się do tego zwyczajnie przygotuje. W moim przypadku była to osoba z rodziny.

3. URZĄD WOJEWÓDZKI.
Jeśli ktoś ma styczność z wydziałami ds obcokrajowców w Urz. Woj. w ostatnim czasie, to wie jak jest - TRUDNO. Więc rozumiem oczekiwanie na wyznaczenie terminu składania dokumentów, rozumiem konieczność czekania w kolejkach. Jestem bardzo cierpliwa, jeśli o takie sprawy chodzi. Nie jestem cierpliwa na głupotę urzędniczą i bezsensowne czekanie do ostatniego dnia podjęcia decyzji.

Dla niezorientowanych - kiedy urząd przyjmuje wniosek, wysyła potwierdzenie tegoż listownie, wskazując datę do której podjęta zostanie decyzja. Nasza wyznaczona została już w 4 miesiące po złożeniu wniosku, więc ok, damy radę przed planowanym wyjazdem.

Pierwszy problem - chcą inne zaświadczenie ze studiów. Cztery różne, które mieliśmy, nie są takie jak chcą oni, mamy załatwić piąte, zgodne z rozporządzeniem. A czemu tego nie ma na stronie internetowej, czemu urzędnicy przyjmujący dokumenty o tym nie wiedzą, że ma być takie a nie inne? Halina nie wie.

Poza tym L przechodził z okresu próbnego na normalną umowę w międzyczasie, więc trzeba donieść dokumenty. Ok, donosimy, wszystko jest w porządku, upewniam się, że to wszystko, tak tak, w porządku. Zbliża się dzień podjęcia decyzji, a listu "ni ma". Dzwonię. Po 18 próbie dowiaduję się, że osoby odpowiedzialnej za sprawę L nie ma, a oni w komputerze widzą, że termin przesunięty o kolejny miesiąc, ale nie mogą mi powiedzieć dlaczego, dzwonić jutro. Po 30 próbie, już dnia kolejnego, chcą żeby przynieść jeszcze raz ubezpieczenie. Dlaczego nie dawali znać wcześniej, skoro od trzech tygodni mają coś, co im nie pasuje? Bo oni dzwonili 2 razy(!!) i nikt nie odbierał. Aha. Ale ok, L idzie do kadr, dostaje ZUĘ, pytamy w urzędzie, czy ok, czy to już serio serio jest w porządku, bo przecież poprzednie było takie samo, CZY NA PEWNO? Tak, oczywiście.

Mijają dwa tygodnie, telefon. Oni chcą ubezpieczenie. Przynosiłam. Nie takie, inne. NO TO JAKIE? Innego zusa, bo ten jest, że jest zgłoszony, a oni potrzebują, że był w minionym miesiącu ubezpieczony. Umowa o pracę jest bez znaczenia, oni chcą to konkretne. To dlaczego nie mówili przy tym ostatnim, jak wyraźnie pytałam? Jak się upewniałam? Moje pytania zbyte tym, że L dostanie to od kadr od ręki i może przynieść bez kolejki. Cóż za łaska. (Bilety w automacie kończą się 5 minut po rozpoczęciu pracy automatu, czyli o 7:35. Średni czas oczekiwania na podejście do stanowiska - 7 godzin!)

Dokumenty doniesione, termin podjęcia decyzji niebezpiecznie blisko naszej jedynej na najbliższe 12 miesięcy szansy na wyjazd. Prosimy o przyspieszenie sprawy. Zamiast miesiąca czekamy 3 tygodnie, brawo urzędniku, który miałeś po prostu postawić podpis i tyle czasu to zajęło! Domagam się odbioru osobistego dokumentu, bo ich poprzednie listy polecone docierały po 3 tygodniach (PP zawsze w formie). Ale odbiór osobisty za pobraniem biletu i wyłącznie osobiście przez L. Dostajemy już cholery, bo po odebraniu decyzji trzeba jeszcze się zameldować, opłacić kartę i to wszystko odnieść znowu do urzędu, znowu czekając w kolejce. Po okropnym stresie i kursowaniu między miastami, spotykając kolejne obrzydliwe Haliny na naszej drodze, udało się, dokumenty odniesione, czekamy aż karta teraz przyjedzie z Warszawy. Pomimo zapewnień urzędniczki odnośnie dnia odbioru, i tutaj się nie udało. Kolejny dzień urlopu zmarnowany na czekanie w urzędzie, żeby usłyszeć, że karty nie ma. Zaczyna się nerwówa. Tydzień do wylotu, a karty nie ma. W końcu - odebrana 2 dni przed wyjazdem.

Po 6 miesiącach od złożenia formularza, zestawu dokumentów i złożeniu odcisków palców.

urzędy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (164)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…