Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81963

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia #81848 przypomniała mi zamierzchłe czasy mojej szkoły średniej i przejścia związane z nauczycielką fizyki.

Uczęszczałem do technikum, ponoć bardzo dobrego. Fizykę mieliśmy od pierwszej do trzeciej klasy, dwie godziny w tygodniu. O nauczycielce i jej bardzo specyficznym sposobie "nauczania" krążyły legendy, ja miałem wątpliwą przyjemność poznać całe spektrum jej możliwości.

Kilka słów o kreaturze, która mieniła się być nauczycielką i jak sama siebie określała, "fizykiem jądrowym". Było to stare, wyjątkowo obleśne babsko. Jej aparycja przywodziła na myśl Bukę z doliny Muminków, a pojawienie się na korytarzu miało podobny efekt. Paprotki w doniczkach więdły, uczniowie odskakiwali pod ścianę i przybierali zielony kolor starając się za wszelką cenę wtopić w jadowicie zieloną lamperię. Polerowany lastryko korytarza, po którym sunęła pokrywało się grzybem i błotem pośniegowym. Gdyby ktoś przyniósł licznik geigera, ten pewnie by zwariował - jej oblicze promieniowało niczym korium z reaktora w Czarnobylu. Roztaczała wokół siebie aurę grozy 15 poziomu jak smoki w grach RPG. Jedyne uczucia jakie można było wyczytać z tej obrzydliwej mordy to mieszanka odrazy, nienawiści do wszystkiego co żyje i bezgranicznej pogardy do nędznych istot, które mają czelność ubiegać się o zaszczytny tytuł absolwenta szkoły w której powierzono jej MISJĘ.

Zła sława i ego większe niż Mount Everest nie szły w parze z jakością nauczania. Przyczyną była galopująca skleroza, babsztyl nie potrafił nic w sposób sensowny wytłumaczyć, bredził coś trzy po trzy, gubił wątki. Wymagania w zasadzie też nie były jakieś kosmiczne - żeby przetrwać fizykę wystarczyło udawać cichego, zahukanego idiotę, przychodzić na zajęcia i nie podpaść w żaden sposób. No ale jak ktoś już podpadł, to zaczynał się dramat.

Niezawodnym sposobem żeby podpaść, była nieobecność na lekcji fizyki. Nieważne czy usprawiedliwione czy też nie - zwolnienie lekarskie nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Nie ma? Znaczy że uciekł. Jak to chory?? W tym wieku???
Przychodzenie z czterdziestoma stopniami gorączki tylko na lekcje fizyki to była norma. W przypadku nieobecności w dzienniku lądowała napisana ołówkiem literka "U", jak "UCIECZKA". Zwykle oznaczało to rozpoczęcie specjalnego traktowania takiego niesubordynowanego osobnika. Przekonałem się o tym w drugiej klasie, gdy po dwóch tygodniach zwolnienia lekarskiego wróciłem do szkoły. Niefrasobliwie nie uczęszczałem w tym czasie na fizykę. No i się zaczęło!

Na pierwszych zajęciach po moim chorobowym stwierdziła że już cztery razy uciekłem z jej lekcji i niniejszym wpisuje mi ołówkiem "NIEKLASYFIKOWANY". Aby dać mi szansę odkupienia swoich win wezwała mnie do odpowiedzi, której rezultat mógł być tylko jeden: ocena niedostateczna i adnotacja wpisana wielkimi koślawymi kulfonami w zeszyt: "CIĄGLE UCIEKA, RODZICE PROSZENI DO SZKOŁY!".

Niestety, moi rodzice nie potraktowali tej uwagi poważnie. Poza tym oboje pracowali, miałem brata w wieku trzech lat, dochodziła jeszcze opieka nad babcią i mieszkaliśmy w mieście oddalonym kilkadziesiąt kilometrów od mojej szkoły. Nikt się nie zjawił, co odebrane zostało jako osobisty afront. W ten sposób stałem się wrogiem numer 1.

Kilka słów wyjaśnienia jak wyglądały klasówki i ich ocenianie. Babsko miało obsesję na punkcie ściągania, więc na klasówce dzieliła klasę na grupy. Jednak nie na dwie, góra cztery, jak to zwykli robić inni nauczyciele. Ilość grup zwykle wynosiła 12 (słownie: DWANAŚCIE). Wszystkie kartki podpisywała osobiście: numer grupy, parafka. W rezultacie pierwsze trzy grupy dostawały pytania w miarę normalne, a pozostałe pytania "z dupy", które nie miały nic wspólnego z aktualnie przerabianym materiałem.

Nie było to aż tak straszne jak może wyglądać na pierwszy rzut oka - pytania brała z sufitu, wspominałem też wcześniej o jej galopującej sklerozie. W rezultacie każdy pisał co chciał i co umiał, tym bardziej że sprawdzanie było farsą. Zapominała o klasówkach, gubiła je, odnajdowała i sprawdzała w trakcie lekcji, w 20 minut całą klasę. Sprawdzanie odbywało się według algorytmu: nazwisko razy (ile napisane + podkreślony wynik w zadaniu + osobno wyprowadzona jednostka + dużo kolorów) = ocena. Czyli jak nazwisko ucznia nie budziło u niej szczególnej odrazy, a całość wyglądała schludnie, można było liczyć na oceny w zakresie od 3 do 5. Niestety, ja ze względu na nazwisko mogłem liczyć tylko na oceny w zakresie od 1 do 1. Obowiązywał mnie też specjalny ceremoniał w trakcie pisania klasówki: byłem sadzany sam w pierwszej ławce i poddawany rewizji osobistej czy nie mam ściąg. Następnie osobiście wpisywała mi numery zadań ze zbioru, zwykle oznaczone dwoma lub trzema gwiazdkami jako zadania szczególnie trudne, sama też wpisywała pytania teoretyczne.

No i później sprawdzanie: "Fenriss, tu są takie głupoty napisane że to wymaga specjalnego sprawdzania, a mnie boli głowa". Później praca ginęła, a w dzienniku pojawiała się kolejna jedynka. Raz też wpisała mi okrągłe ZERO bo stwierdziła że ukradłem jej klasówkę! No bo jak: wszyscy pisali, byłem obecny, a mojej pracy nie ma. Przecież to oczywiste że w takim razie ją ukradłem!
Innym razem zapędziła się w sprawdzaniu i pominęła pierwszą część algorytmu. "tu dobrze, wynik dobry, jednostka bardzo ładnie, czwórka". Czyja to praca? O, Fenriss... Nagle wszystko okazało się źle, praca została pokreślona i okraszona uwagami w rodzaju" Co to jest??? Ja tego nie rozumiem!!! Źle!!! I na koniec ocena - oczywiście 1, oraz sakramentalne "ciągle ucieka, rodzice proszeni do szkoły", nie wiedzieć po co nabazgrane na końcu.

Rodzice w końcu poszli, ale było już za późno - byłem już wtedy dla niej uosobieniem wszelkiego zła i za punkt honoru postawiła sobie załatwienie mnie na dobre.
Uczęszczałem na korepetycje z fizyki. Rozwiązałem oba używane wówczas zbiory zadań: braci Mendel i Waldemara Zillingera (CAŁE!). Przed klasówką tłumaczyłem zadania uczniowi, który z fizyki miał czwórkę i on dostawał 4-5 a ja niezmiennie niedostateczny.

Przez dziesiątki lat "nauczania" tej podłej kreatury, dziesiątki rodziców próbowały interweniować. Bezskutecznie - nie było dowodów (klasówki były "do wglądu" tylko chwilę po sprawdzeniu i je zabierała, czasami tylko czytała oceny). Były to też troszkę inne czasy i - co najważniejsze - ten sklerotyczny kawał radioaktywnego betonu miał kogoś z rodziny wysoko w kuratorium. Rezultat? NIE DO RUSZENIA.

Druga klasa skończyła się dla mnie egzaminem komisyjnym, który napisałem przed czasem, bo był dla mnie dziecinnie prosty. Zdałem, co doprowadziło ją niemal do ataku furii. W trzeciej próbowała mnie przekupić - "dam ci mierną, jak się przeniesiesz do liceum zawodowego". Ponieważ zakomunikowałem chęć ponownego przystąpienia do egzaminu komisyjnego, zapewne aby uniknąć kolejnej kompromitacji, z wielką łaską dała mi na koniec ocenę mierną.

Przez kilkadziesiąt lat (sądząc po tablicach absolwentów gdzieś tak od połowy lat 70), ta kanalia dręczyła wybrane jednostki i skutecznie zastraszała resztę. Uczniowie chorzy przychodzili na lekcje, aby tylko uniknąć podpadnięcia. Przed lekcją niejeden uczeń szedł puścić pawia do toalety - z nerwów. Poziom - zerowy, nie nauczyła ani nie zachęciła do nauki fizyki absolutnie nikogo. Nauczycielka, która dostała klasę po niej gdy w końcu niemal siłą wykopali ją na emeryturę, była bardzo zdziwiona niskim poziomem klasy, która była prowadzona przez tak z pozoru wymagającego nauczyciela.

Prawdziwy szok przeżyła jednak po klasówce - prace przywodziły na myśl prace plastyczne, każdy zrobił zadania jakie mu pasowały zamiast podanych, a odpowiedzi na pytania teoretyczne to był stek idiotyzmów pisanych według zasady "byle ładnie, dużo i kolorowo".

Uważam z całą stanowczością, że nauczyciele powinni być poddawani okresowym badaniom psychiatrycznym - powierzanie losu młodych ludzi osobom chorym umysłowo to nie jest najlepszy pomysł. Wariaci pokroju opisanej przeze mnie kreatury mają wszystkie cechy mogące doprowadzać ludzi do samobójstw i innych desperackich czynów. Nawet teraz, po przeszło dwudziestu latach wszystko się we mnie gotuje jak sobie przypomnę tego obrzydliwego babsztyla. Tfu!

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (272)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…