Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#8228

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Użytkownicy tej strony zapewne wiedzą, że 7 października 2010 roku, odbył się strajk włoski w hipermarketach. Może część z was nawet brała w nim udział... ale do rzeczy.
Owe zdarzenie było nagłośnione, mówiono o nim w radiu, pisali w gazetach, ponoć mówiono o tym w telewizji (nie oglądam, więc nie wiem). U mnie w pracy jakoś tydzień, bądź dwa, przed tym dniem była w jadalni lista, gdzie podpisywali się ci, co strajk podpierali. Połowa z nas się podpisała (w tym ja) a druga połowa siała plotki, że ci co się podpisali, zostaną zwolnieni. Na biurze obsługi była informacja, że tego i tego dnia odbędzie się strajk (takie fajne ulotki ktoś przyniósł) i że prosimy klientów o zrozumienie. Ja osobiście stałych klientów ostrzegałam, aby zakupy robili w środę.
Od razu wyjaśniam – praca na kasie jest dla mnie stanem przejściowym i nie zamierzam na tym stanowisku spędzić całego życia, ale ponieważ z doświadczenia wiem, że to jest ciężka praca i mało płatna, całą akcję popierałam.
No, ale do rzeczy.
Owego sądnego dnia miałam ranną zmianę. Tego dnia, nas kasjerek, były łącznie trzy. Dzień jak co dzień – ze sprzątaniem jak zwykle wyrobiłyśmy się w godzinę, kolejną godzinę mogłyśmy poświęcić na fejsowanie regałów. Ja akurat wzięłam z magazynu wózek z herbatami i wykładałam towar, kiedy przez megafon przemówił kierownik: Na tablicy ogłoszeń wisi list od prezesa, niech każdy z nas go przeczyta. Poszłam.
I wisiał wydrukowany mail od prezesa. W skrócie: niepokoiły go pogłoski o strajku, że rozumie nasze żądania, ale nie akceptuje formy protestu, która godzi w naszych klientów, a tak w ogóle to on nie rozumie, po co my strajkujemy, skoro w naszym sklepie, większość warunków jest spełniona (pozwolę sobie tej części nie skomentować). No i prosi nas, żebyśmy w uwadze o dobro klientów nie strajkowali. I się zaczęły plotki. Że oni będą jeździć i patrzeć, jak pracujemy, że tych co strajkują wywalą, prędzej czy później. Już wszyscy zrezygnowani, mówią, że jednak sobie odpuszczą ten strajk. Jedna z kasjerek poszła do kierownika i zapytała, co mamy robić, na co on odparł, że „róbmy jak uważamy, on nie będzie się wtrącał”.
Godzina dziewiąta rano, otwarcie. Nadal wykładałam herbaty, a za chwilę przybiega kumpela (też kasjerka, nazwijmy ją Asia) i mówi:
- Ty! Olka (imię zmienione) siedzi na kasie i nabija wszystko ręcznie, po kodach!
Porzuciłam wózek i poszłam sprawdzić. I faktycznie. Nabijała ręcznie. Za chwilę na kasie usiadła Asia, ja skończyłam wózek i także trafiłam na front. Bardzo dużo klientów pytało się, czy czytniki się zepsuły, a część nas popierała.
Kolejki porobiły się wszędzie. Z reguły w godzinach rannych, w środku tygodnia, trzy kasjerki radzą sobie z ruchem. Ale tego dnia kolejki wchodziły między regały, aż w końcu wszystkie trzy łączyły się w jedno wielkie kłębowisko. Kierownika w ogóle nie było widać – pewnie zamknął się w biurze, żeby nie patrzeć na to co się dzieje, a dziewczyna na biurze obsługi wydawała dodatki do gazet itd. z prędkością ślimaka. W pewnym momencie doszły do nas plotki, że do strajkujących kas dołączyło się mięso, garmaż i warzywa. W efekcie kolejki były wszędzie. Normalnie pracowały tylko osoby wykładające towar na sali.
W dodatku był to chyba jedyny dzień w którym KAŻDY klient sam z siebie szukał drobnych. Kasetkę miałam wyładowaną bilonem po brzegi i nawet nie musiałam się specjalnie prosić =)
Momentami odnosiłam wrażenie, że spora część ludzi specjalnie robiła tego dnia duże zakupy, aby zrobić jeszcze większy korek.
Oczywiście trafiali się ludzie, którym się cała ta akcja nie podobała. I o jednej takiej, piekielnej klientce, opowiem.
Akurat kasowałam jakąś babcię. Palce bolały mnie jak cholera, ale twardo, siedzę i wbijam ręcznie. Kiedy przepisuję kody skupiam się na tym całkowicie i prawie, że nie słyszę, co się wokół mnie dzieje, tak też było.
W pewnym momencie jakaś kobieta, stojąca w kolejce za obsługiwaną babcią odezwała się bardzo jadowitym tonem (z pamięci przytaczam dialog, a dokładnie go nie pamiętam. Sens był jednak właśnie taki.):
- A nie wpadliście może na pomysł, żeby kwoty na paragonie pisać po angielsku? Albo po hiszpańsku, żeby było dłużej?
- Dobry pomysł, dziękuje za podpowiedź! Następnym razem skorzystam, ale po angielsku będę pisać, bo hiszpańskiego nie znam – odparłam z uśmiechem.
- A każe ktoś pani tu pracować? Za karę pani na tej kasie siedzi? Jak praca pani nie odpowiada, to niech pani ją zmieni!
- Bardzo chętnie, ale to nie jest takie proste.
- Jak pani nie pasuje, to niech się pani zwolni! Nikt pani nie każe pracować!
- No widzi pani, ale nikt za mnie rachunków nie opłaci – odpowiadam uprzejmie, cały czas z uśmiechem. – Poza tym ta akcja była nagłośniona w radiu, w telewizji i w prasie, nie musiała pani przychodzić.
- A co mnie to obchodzi! Ja się spieszę!
- Mnie to dzisiaj nie obchodzi, że pani się spieszy. – Nie pamiętam czy dokładnie tak powiedziałam, ale taki był sens. Babka cały czas coś mówi, w tym samym tonie, a ja wreszcie skończyłam obsługiwać babcię. Ta była spokojna i nawet odpowiedziała mi na pożegnanie. Przyszła kolej na piekielną ;>
- Dzień dobry bardzo! – przywitałam się uprzejmie z uśmiechem. Pani miała do skasowania tylko pięć rzeczy i chyba już wiedziała co ją czeka.
- Niech pani nie będzie śmieszna!
- Nie. To pani jest śmieszna. Skoro cała akcja została nagłośniona, to jak już mówiłam – nie musiała pani przychodzić dzisiaj.
I zabrałam się za kasowanie. Wszystko ręcznie, z kodu. W dodatku specjalnie się myliłam, udawałam, że nie znam rozkładu klawiatury, żeby było dwa razy dłużej. Piekielna niemal purpurowa ze złości, ale już wiedziała, że dzisiaj ze mną nie wygra, więc stała cicho. A kupowała wino, jakieś słodycze i coś jeszcze. I twierdziła, że spieszyła się do pracy... Trudno.
Skasowałam ją wreszcie i powiedziałam kwotę, w duchu modląc się, żeby dała mi stówę, albo coś, żeby była duża reszta. Niestety. Piekielna, bardzo, ale to bardzo starała się dać mi idealnie wyliczone pieniądze, niestety, nie udało się – musiałam wydać jej resztę w wysokości dwunastu groszy. Wygrzebałam dwa grosze i całe dziesięć. Po czym... wrzuciłam to wszystko do kasetki, uznając, że za szybko to wydać jej nie można, jak taka wredna, niech stoi – i zaczęłam wydawać jeszcze raz, po groszu. Przeliczyłam dwa, czy trzy razy i oddałam jej pieniądze.
- Dziękuję, do widzenia, miłego dnia – powiedziałam słodko.
- Dziękuję. Wzajemnie – burknęła piekielna i poszła.
Za nią stało młode małżeństwo z wyładowanym po brzegi wózkiem zakupów za kilka stów. Ci byli mili, spokojni i nie próbowali wszczynać awantur. Ale ja już nie miałam siły wbijać wszystkiego po kodzie – ich już skasowałam normalnie, czytnikiem. Powoli.

Delikatesy Bomi

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (297)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…