Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#82674

przez ~Alunia ·
| było | Do ulubionych
Parę lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach, postanowiłam dobrze zagospodarować sobie wakacyjną przerwę - znaleźć staż/praktykę w zawodzie i ulepszyć swoje cv. Powysyłałam maile do wszystkich firm o profilu, który mnie interesował i czekałam. Wakacje się rozpoczęły i cisza, więc postanowiłam z chłopakiem wybrać się na krótki wypad gdziekolwiek będzie tanio i interesująco. Padło na Budapeszt.
W środku planowanego wyjazdu dzwoni polski nieznany numer. Z marszu zdałam drugi etap rekrutacji i mam się stawić jak najszybciej w biurze, gdzie zacznę "nie taki tam zwykły staż" tylko będę "asystentką naszej starszej specjalistki", co miało być "niespotykaną okazją", "wielką szansą", a do tego mi będą płacić, czego zwykle na stażu nie robią. Płacić... 600 zł brutto za miesiąc roboty na cały etat (o tym, że chcieli mnie wrobić w bezpłatne nadgodziny, ale się nie dałam, mogłaby być osobna historia).
Wracamy szybko do kraju i pędzę do biura firmy, która to miała być niczym złapanie Boga za nogi.
Pierwszy tydzień minął bardzo przyjemnie. Faktycznie zostałam asystentką przemiłej dziewczyny, której pomagałam w tzw. ogarnianiu rzeczy.
W drugim tygodniu moja "bezpośrednia szefowa" zaczęła mnie pożyczać innym osobom z biura "żebym się zapoznała z całym zakresem działalności firmy, no bo nie wiadomo gdzie mogę potem trafić". To trochę podłechtało moje ego. Bardzo się ucieszyłam, że docenia moje zaangażowanie i staranność, do tego stopnia, że myśli, że szefostwo da mi po stażu pracę. Przez to starałam się jeszcze bardziej robić wszystko najlepiej jak potrafiłam.
Nie uszło to uwadze innym pracownikom, którzy "zlecali" mi zrobienie różnych rzeczy, a potem chwalili za efekt.
Sielanka oczywiście nie mogła trwać za długo, bo nie byłaby to historia nadająca się na tę stronę...
Mniej więcej w połowie trwania stażu moja szefowa "pożyczyła" mnie kolejnej osobie. Nazwijmy ją Kasią. Kasia obsługiwała bardzo specyficznych klientów o bardzo specyficznym profilu i wymaganiach. Wprowadziła mnie w tematykę i dała zadanie. Jeśli czegoś bym nie wiedziała, miałam do niej przyjść. Ok. Przysiadłam do komputera, potem telefon w łapkę i robię wszystko, o co mnie prosiła. Na koniec dnia nie skończyłam zadania, więc odsyłam tabelę z danymi wypełnionymi tylko częściowo i wiadomością, że dokończę jutro.
Następnego dnia moja bezpośrednia szefowa chciała mi dać inne (dużo ciekawsze) zadanie, ale niestety musiałam kończyć tamto. No i skończyłam. Wreszcie. Pot z czoła i nadzieja, że już więcej takiego nie dostanę. Oj, jakże się myliłam. Najpierw dostałam od Kasi opieprz, że nie zrobiłam zadania jeszcze wczoraj i dokładnie tak, jak ona chciała (byłam święcie przekonana, że zrobiłam wszystko jak należy). Od razu powiedziałam, że wszystko poprawię, tylko niech mi powie jak. "To już nieważne, sama zrobię". I poszła. No ok... Zabrałam się za kolejne zadania.
Kilka dni później znów zostałam pożyczona Kasi, która dała mi dokładnie takie samo zadanie tylko dla innego produktu. Odebrałam to jako drugą szansę i wypytałam ją o wszystkie szczegóły. Zrobiłam wszystko według jej wytycznych, które sobie profilaktycznie zanotowałam. Mija dzień, dwa i znów opieprz - źle zrobiłam. Trochę podniosło mi się ciśnienie, bo już naprawdę nie wiedziałam co mogłabym zrobić inaczej. Zaczęłam dopytywać, ale temat Kasia szybko urwała i poszła, mówiąc "sama poprawię". Eh... Uczę się (chociaż to zadanie nie wydawało mi się jakoś bardzo ponad moje umiejętności), chciałabym wiedzieć jak najlepiej coś zrobić. Miałam tylko nadzieję, że już więcej nie dostanę od Kasi żadnych zadań.
Oh, błoga naiwności. Cały ostatni tydzień stażu robiłam różne zadania dla Kasi. Zawsze było coś nie tak. A to wypełniam tabelki nie tą czcionką, a to za wolno dzwonię, a to się za szybko przedstawiam przez telefon. Tak, zarzuty były takie i tego rodzaju. Nie dawałam już rady wytrzymywać całodziennego kontaktu z nią. Myślałam, że tam wybuchnę. Po pracy wracałam do domu i dosłownie padałam ze zmęczenia i nie miałam siły nawet zjeść czy opowiedzieć chłopakowi o moim dniu (chyba tylko jego emocjonalne wsparcie trzymało mnie wtedy przy życiu ;) ).
Nie wiem czy było to już fizyczne czy emocjonalne zmęczenie, ale zaczęłam wtedy marzyć o końcu stażu.
Otrzymałam piękny list z rekomendacjami od szefowej, która z wielkim zdziwieniem przyjęła moją niechęć do kontynuowania współpracy. Wytłumaczyłam się tym, że ten rodzaj pracy jednak mnie nie interesuje i chciałabym robić coś innego (nie jest to do końca nieprawda, bo chociaż pozostałam w tej samej branży, to jak ognia unikałam w swojej dalszej karierze tego typu firm). Teraz tego żałuję i myślę, że powinnam powiedzieć, że odchodzę ze względu na Kasię, ale wtedy wydawało mi się, że to podkopie w jakiś sposób obraz moich kompetencji czy motywacji.
Wychodząc z biura po ostatnim dniu pracy czułam szczęście, jakie czuje się w życiu bardzo rzadko. Nie powiem, że orgazmistyczne, ale na równi z odbieraniem dyplomu po ciężkich studiach czy pierwszym pocałunkiem z wymarzonym facetem.
Często mijam siedzibę tej firmy i zawsze myślę o tym jak mi dobrze z tym, że nie siedzę w tym biurze.

praca

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 26 (80)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…