Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82858

przez ~Dimetyloformamid ·
| Do ulubionych
Historyjka sprzed ładnych kilku lat, z czasów, gdy nasi wspaniali "pracodajcy" jeszcze nie narzekali na "brak rąk do pracy", ale już narzekali na "brak fachowców".

Nie będę wchodził w szczegóły moich kwalifikacji i napiszę tylko, że były solidne - wyższe wykształcenie, biegły angielski (słownictwo branżowe), konkretne umiejętności, doświadczenie, szkolenia itd. Nie byłem mega-fachowcem, ale zdecydowanie powyżej średniej (o tym, że to nie jest moje widzimisie - patrz koniec). Sytuacja w mojej branży była trudna - stosunkowo mało firm i duży zalew niedoświadczonych absolwentów. Moja osobista sytuacja była taka, że byłem bezrobotnym z oszczędnościami na "x" miesięcy skromnego życia, jeszcze nie zdesperowanym, ale bardzo zdeterminowanym, aby jak najszybciej znaleźć pracę.

Szukałem jej już ładny kawałek czasu i pocztą pantoflową dowiedziałem się, że pewna firma rzekomo szukała fachowca/ów od pewnych rzeczy, które bardzo dobrze pokrywały się z moimi kwalifikacjami. Z pewnym trudem, ale udało mi się znaleźć ich adres e-mail, wysłałem maila przedstawiającego moją osobę oraz CV i LM. Zwyczajem wielu polskich firm, nie dostałem nawet potwierdzenia odbioru, nie mówiąc już o odpowiedzi. Ale to nic dziwnego, przecież każdy z nas wie, jak drogie są znaczki na e-maile, nie?...

Tym bardziej byłem więc zdziwiony, gdy kilka tygodni później pewnego ranka odezwał się mój telefon - sam Jego Ekscelencja Pan Prezes wzywał mnie na przesłuchanie! Bo nie nazwę "zaproszeniem na rozmowę" tekstu, że mam się tego samego dnia i to w dodatku "byle szybko" zjawić w siedzibie firmy, oddalonej od mojego miejsca zamieszkania o trzycyfrową liczbę kilometrów... (Z perspektywy czasu wiem, że nie powinienem zgodzić się na takie traktowanie - oraz że moja uległość mogła być przyczyną tego, czego doświadczyłem na tej rozmowie).

Jest dobre połączenie PKS i docieram do firmy w rozsądnym czasie.

Rozmowa ma miejsce w gabinecie Jego Ekscelencji Pana Prezesa i obecny był na niej także Jaśniewielmożny Pan Kierownik. Jego Ekscelencja Pan Prezes otworzył rozmowę typową nawijką pełną bzdur o "dynamicznym rozwoju" i tym, jakie to oni mają fantastyczne plany na "byznesa" itd. itp. Jedyne, czego się z tego dowiedziałem, to że sprzęt za ciężkie setki tysięcy już jest w firmie i on "na gwałt" potrzebuje fachowca, bo reszta pracowników to ludzie z co najwyżej dwoma latami doświadczenia w pracy po studiach (i to tylko w ich firmie - bo zatrudniali tylko świeżaków po studiach) i nikt z nich nie potrafi tego wdrożyć do użytku (producent robi tylko instalacje i podstawowe szkolenie).

Moja kolej - poprosili mnie, abym opowiedział, co potrafię. Zacząłem opowiadać i... Jego Ekscelencja Pan Prezes co trzy-cztery zdania wtrącał mi się nie z pytaniami, ale z tekstami typu np. "to przecież trudne", "to jest bardzo trudne", "to mało kto potrafi", "tego nikt nie potrafi", "a niech pan nie opowiada". Jaśniewielmożny Pan Kierownik nieśmiało zadał mi dwa-trzy podstawowe pytania, na które bez problemu odpowiedziałem. Przy okazji wtrąciłem także, że wdrożenia tego typu sprzętu to moja specjalność.

Jego Ekscelencji Panu Prezesowi chyba się nie spodobało, że nie dałem się zgnoić oraz odpowiedziałem na wszystkie pytania (a oni nie potrafią mi zadać lepszych), więc rzucił mi w twarz tekstem - "NIECH PAN NIE MÓWI, ŻE COŚ POTRAFI, BO _MY_ _WIEMY_ _LEPIEJ_, ŻE PAN _NIC_ NIE POTRAF". Jego Ekscelencja Pan Prezes nie poprzestał na tym tekście i uznał, że koniecznie mi musi udowodnić, że czegoś nie umiem. Co jest najłatwiej zrobić? Oczywiście - zacząć pytać o rzeczy spoza mojego zakresu wykształcenia, specjalizacji, doświadczenia. Och, ten tryumf w jego oczach, gdy powiedziałem, że się na czymś nie znam!... Rozłożył ręce, uśmiechnął się fałszywie i powiedział - "no cóż, skoro pan NIC nie potrafi, to mogę zaoferować co najwyżej staż i przeszkolenie".

Bardzo łatwo byłoby mi tu napisać, że na przykład wybuchnąłem śmiechem albo powiedziałem mu, co myślę o jego ofercie z użyciem określeń, których nie ma w słowniku ludzi kulturalnych. Zamiast tego po prostu wstałem, podziękowałem za zainteresowanie, pożegnałem się kulturalnie, wyszedłem i nie oglądałem za siebie.

W drodze do domu uznałem, że moje poszukiwania pracy trwały już wystarczająco długo, a cały ten czas szukałem jej tylko w Polsce, więc MACOCHA-ojczyzna dostała już wystarczające fory i nadszedł czas szukać pracy także poza krajem. Przetłumaczyłem CV na angielski i, ciągle mieszkając w Polsce, zacząłem wysyłać je do ciekawych firm za granicą oraz odpowiadać na pasujące mi ogłoszenia na zagranicznych portalach rekrutacyjnych.

Pracę w mojej branży za granicą znalazłem o wiele szybciej, łatwiej i przyjemniej niż w Polsce. Tak dla porównania - komentarz na temat moich kwalifikacji, jaki usłyszałem podczas rozmowy za granicą: "masz dobre wykształcenie, ciekawe doświadczenie oraz dużą wiedzę i szeroki zakres umiejętności". Ofertę pracy dostałem tydzień po rozmowie - pełny etat, umowa na stałe, stanowisko i zarobki takie same, jak miejscowi o podobnych kwalifikacjach.

"Cześć i dzięki za ryby!”.

praca rekrutacja firmy Janusze_biznesu

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (172)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…