Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#83133

przez ~deff ·
| Do ulubionych
O tym, że z rodziną najlepiej tylko na zdjęciu.

Jak to w rodzinie bywa, dziadkowie często są schorowanymi i biedniejszymi członkami rodziny. Posiadali duży dom, ale lata świetności już dawno miał za sobą. Dzieci dawno się wyprowadziły i pozakładały swoje rodziny. Często odwiedzały swój dom rodziny, ale stan nadal pozostawał taki, jak 30/40 lat temu. Wszelkie ważniejsze święta zawsze odbywały się u dziadków, więc sentymentalnie to fundament naszej rodziny. No do czasu właśnie…

W skrócie - dziadkowie posiadali pięcioro dzieci. Każde z nich posiadało przedsiębiorstwo, każde w tematyce budowlanej.

Ogólnie w rodzinie nie udała się wizja dziadków, by wnukowie byli po studiach. Jedna nie zdała matury, nazwijmy ją [P], jeden przerwał z powodu choroby [C], ja nie dałem rady na 3. roku budownictwa (J). Ostatni (K) był na AWF (kierunek gier i zabaw…).

Pomimo porażek żaden wnuk się nie poddał i wszyscy podjęli się pracy, by mieć swój grosz i stać się niezależnym. Choć żaden nie musiał iść do pracy. Tylko K żerował na rodzicach - w skrócie żył i imprezował za hajs rodziców. W oczach K byliśmy dnem tej rodziny, porażką pokolenia.

Pracowaliśmy od dziecka z ojcami, więc każdy był nauczony pracy - K nie musiał. Pozakładaliśmy swoje firmy, każdy kręcił, jak umiał. Im więcej zarabialiśmy, tym K więcej kasy wyciągał od rodziców, by reszcie wnuków dorównać. Dorabialiśmy się samochodów - K dostał od rodziców. Rodzice nam nic nie kupowali, wedle powiedzenia: chcesz, to sobie zarób.

W oczach dziadków K był najbiedniejszy, bo nie ma samochodu, bo nie zarabia, bo ciężkie studia - nie wiem, co im nagadał, że tak myśleli, bo singiel, bo obiadu sobie ugotować nie umie, bo nie umie obsługiwać pralki, bo do lekarza mama go musi umawiać. Dla przypomnienia - 23 lata.

Ale wracając do tematu.

Od słowa do słowa, na jednym spotkaniu rodzinnym bez dziadków padła propozycja generalnego remontu ich domu i przystosowania łazienki do osób niepełnosprawnych. Jako niespodzianka/prezent. Mieliśmy wtedy koło 25 lat. Cała inicjatywa polegała na tym, że nasi rodzice zabierają dziadków nad morze, a dzieci wyremontują w tajemnicy dom. Dostaliśmy pokaźną sumę na ten cel. Mieliśmy na to 3 tygodnie czasu. Na 5-cioro ludzi to krótki czas, więc zaangażowanie się liczyło.

Przechodząc do remontu:

Już w pierwszym tygodniu prac zdaliśmy sobie sprawę, że nie zdążymy i finansowo nie damy rady. A dlaczego? Jak to przy generalnych remontach - praca dochodziła, a nie ubywało jej.

Dodatkowo na początku K przychodził w kratkę na budowę, a jak był, to tylko przeszkadzał, prawie nic nie robił, kasy nie przekazał. Powód? Bo się kurzy, bo brudno, bo głośno… A jak ma być przy pruciu ścian pod nową elektrykę/hydraulikę, przy zrywaniu płytek itd.?

W późniejszych etapach już nie odbierał telefonu, wielokrotnie widziano go pijanego w pubie, zrobił sobie tatuaż na całą rękę - mówiłem już, że nie przekazał nam kasy na remont? Kuzynka P z hydrauliką pracowała po 16 h dziennie (dwie łazienki, kuchnia), ja J kilka dni bez snu z elektryką, bo kabli kilometry, a dom 2-piętrowy + piwnica i poddasze. Trzeci kuzyn C chyba wcale nie spał przez pierwszy tydzień, przynajmniej z moich obserwacji, bo młot pneumatyczny było słychać non-stop.

W desperacji poprosiliśmy o pomoc partnerki/partnera. Nie posiadali odpowiedniej wiedzy. Chociaż nie musieli, to wyrazili zgodę. Ostatnie 1,5 tygodnia to spaliśmy już na budowie, by zaoszczędzić czasu i pieniędzy na dojazdy. A po K słuch zaginął… Koniec końców zdążyliśmy, ale z kilkudziesiętnym długiem w hurtowniach.

W dniu przyjazdu dziadków K był pierwszy u progu ich domu. Przechwalając się, jak to ON nie wypruwał sobie żył na budowie. Gdy sprowadziliśmy go do parteru z przechwałkami, zaczął lament, że zabroniliśmy mu wejść na budowę, chciał - ale ciężkie studia. Z miłej niespodzianki wyszła jedna wielka kłótnia. Na nic się zdały zdjęcia z prowadzonych prac. Na nic tłumaczenia dziadkom i rodzicom, że kłamie. Bo uwzięliśmy się na niego, uważamy go za gorszego, bo nic nie umie zrobić - wait, what? To nasza wina, że go rodzice kija nauczyli? Trochę nerwy mi puściły, nie po to tyle robiłem, by ktoś inny przypisał sobie ten sukces i wygarnąłem wszystko, co o nim myślę i co mi na duszy leży.

Przez kilka lat rodzina była podzielona. Z biegiem czasu nawet kuzyn C przyznał rację K. W międzyczasie K dostał nowe mieszkanie, bo w końcu ma dziewczynę, to musi mieć swój dom?! Oczywiście nowy samochód też się mu należy! Miał wtedy prawie 30 lat, a nie przepracował jeszcze ani jednego dnia. Bo wszystko miał dane na tacy. Wielokrotnie zdradzał swoją kobietę, często płakała u kogoś z rodziny, ale pochodziła z naprawdę biednej rodziny i myślała, że nie ma wyjścia. A szczerze mówiąc to była naprawdę w porządku kobieta.

Cały rozpad rodziny został przypisany mi i kuzynce P, bo już tylko my zostaliśmy po jednej stronie frontu. Już nawet moi właśni rodzice nie podzielali mojego zdania. Bardzo przykro mi się wtedy zrobiło. Wraz z żoną postanowiliśmy wziąć kredyt i zbudować swój dom. Na razie mieszkaliśmy z rodzicami, ale na osobnym piętrze. Okazało się też, że rodzice P wydziedziczyli ją z domu jakiś czas wcześniej. Więc przyparta do muru też postanowiła wziąć kredyt i iść na swoje. Był to wtedy wielki kryzys w rodzinie i mnóstwo przykrości wtedy doświadczyliśmy z P. Moje relacje z P były dobre i postanowiliśmy kupić dużą działkę, podzielić ją na pół i zostać sąsiadami. W budowie domów współpracowaliśmy - ona mi zrobiła hydraulikę, a ja jej elektrykę. Działało to jak płachta na byka w rodzinie. Zaczęły się obgadywania, że mam romans z kuzynką, że budujemy za lewe pieniądze, a żona na pewno daje na boku. Ale jestem szczęśliwy, że z P mamy możliwość tworzyć swoją nową rodzinę. Mam nadzieję, że nie na takim fundamencie, jak nasza poprzednia.

A teraz myślicie, dlaczego wam piszę mój życiorys z ostatnich 20-kilku lat? Ano bo dziadkom się zmarło gdzieś po drodze (nie zostaliśmy poinformowani, gdyż nie utrzymujemy kontaktu nawet z własnymi rodzicami), a nieszczęsny dom po dziadkach przepisano K i mi na pół. I cała piekielność związana z rozpadem naprawdę zżytej rodziny powróciła. Znów muszę słuchać, dlaczego nie odstąpię swojej części K, przecież on taki biedny.

Nie sprzedać mu, mam zrzec się swojej części! Chłop mi truje pół życia, doprowadził mnie do skraju wytrzymałości psychicznej, podzielił rodziny i jeszcze ja mam się zrzec majątku? Facet po 40-tce jeszcze w życiu nie pracował, kasy ma jak lodu, wszyscy mu pomagają, bo przecież on taki biedny, bo nie ma stabilności finansowej itd. Powiedzcie mi, gdzie jest sprawiedliwość? Człowiek całe życie pracuje, by mieć coś swojego, by nakarmić dzieci, utrzymać rodzinę, spłacić kredyt, zostaje jeszcze uznany za pazernego chama i prostaka. A on, nie robiąc totalnie nic, uważając rodzinę jako swoich sługusów, dostaje wszystko wprost pod nos.

Może uznacie mnie za pazerniaka czy winnego. Zawieje to wielką polską cebulą, ale za żadne skarby nie oddam mojej części. Niech teraz on sobie trochę krwi na mnie zepsuje. Tylko i wyłącznie dlatego, bo na budynku totalnie mi nie zależy.

rodzina

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (278)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…