Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#83228

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedziało mi to w głowie i siedziało, aż w końcu się napisało. Tutaj, bo przecież nigdzie indziej - choć próbowałam i do mediów, i na Facebooku. Ostrzegałam, zniechęcałam. Ale.

Wtrącę jeszcze, że od w wieku lat trzynastu zdiagnozowano u mnie depresję, a zaledwie pod koniec czerwca bieżącego roku - zaburzenia osobowości chwiejnej emocjonalnie. W związku z nową diagnozą, przepisano mi leki. W ciągu dwóch pierwszych tygodni brania tabletek, próbowałam popełnić samobójstwo. Nie wyglądało to łagodnie, bo wisiałam na klamce, kiedy znalazła mnie współlokatorka. Telefon na pogotowie, karetka. Na razie pozwolę sobie pominąć zachowanie ratowników, bo oni w porównaniu do personelu Szpitala Wolskiego w Warszawie, to drobnostka. Żałuję, że nie poznałam ich nazwisk, ale nie byłam w stanie wtedy myśleć.

Na miejscu byłam przed pierwszą w nocy, o ile dobrze pamiętam. Przyszłam na oddział psychiatryczny o własnych siłach, gdzie po moich bokach były łóżka z pacjentami w różnych stanach. Podszedł do mnie ratownik medyczny (RM), który akurat dyżurował, wyglądała, jak poniżej i z jego strony utrzymywany był ton krzyku, pełen politowania. Ciągle kpił.

RM: No, to teraz opowiedz nam wszystkim, dlaczego chciałaś się zabić?

Ja: Czy muszę mówić o tym tutaj? Wszyscy nie muszą tego słyszeć.

RM: Zabijać się nie wstydziłaś, ale opowiadać o tym już nie chcesz? (uśmiech). No cóż, jak Pani nie powie, to pani sobie całą noc postoi na środku sali. Na pewno zmieni pani zdanie.

Ja: Lubi Pan upokarzać ludzi?

Facet wzruszył ramionami i tylko się uśmiechnął. Znowu. Złośliwie. Z łaski dał mi jednak plastikowe krzesełko, a potem mogłam zająć jedno z łóżek. W międzyczasie, prowadzono nadal rozmowy, które wydawało mi się, że nawet nie miały być dyskretne. Pomiędzy ratownikiem medycznym a pielęgniarkami i lekarką:

Pielęgniarka: A ta co znowu zrobiła?

RM: A, łykają jakieś gówna, wieszają się, nie wiadomo po co. Nie wiem, czy jakaś po przejściach, czy o co chodzi.

Lekarka na cały głos: Dom wariatów, dom wariatów (rechot).

RM: A miałem nadzieję, że będę miał spokojny dyżur, a oni przyjeżdżają, jakby nie mieli co robić. Nudzi im się, czy co?

Takie teksty sypały się niemalże obok mnie i innych pacjentów, przy akompaniamencie złośliwych śmiechów. Przyznam, że miałam dosyć. Po trzech godzinach na konsultację zabrał mnie psychiatra, który jako jedyny wydawał się normalny. Z perspektywy czasu myślę, że nie powinien robić tego, co zrobił. A po rozmowie, gdzie ja chciałam po prostu wyjść stamtąd, bo nie wytrzymywałam z pracownikami szpitala i oddziału psychiatrycznego (raczej czegoś w stylu poczekalni), gdzie byłam naprawdę nafaszerowana lekami i niepoczytalna, o szóstej rano z obrażeniami szyi wypuścił mnie. Bez niczego, bez problemu. Wtedy o to mi chodziło, ale teraz wiem, jakie było to niebezpieczne.

Nie polecam więc Szpitala Wolskiego w Warszawie. Pracownicy są bezlitośni, bezczelni i właściwie nie mam pojęcia, z jakiego powodu pracują, gdzie pracują.

Warszawa Szpital Wolski

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (217)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…