Może nie zbyt piekielnie, ale to przerażające co opinia jednej osoby może zrobić z samooceną nastolatki.
Będzie przydługo ale wstęp jest ważny.
Ostatnio przeglądałam moje zdjęcia z liceum i gimnazjum i naszła mnie refleksja.
Ruch zawsze był częścią mojego życia.
Dwa razy w tygodniu dość intensywny trwający dwie godziny lekcyjne WF (1 godzina 30 min siatkówki, biegów na stadionie albo łyżew w zimie) robił swoje. Po szkole rower, pływanie, narty zimą.
Ogólnie, z perspektywy czasu wydaje mi się, że byłam dość aktywną nastolatką. Nie jakoś super bardzo, mimo wszystko nie brałam udziału w kółkach cheerleaderskich ani dodatkowych SKSach z czegokolwiek, nie lubiłam tego. Wolałam iść na własną rękę na długi spacer z psem.
Dieta też raczej normalna, a jak się zaczytałam to często zapominałam o kolacji czy nawet obiedzie.
Nie wiem jak to teraz wygląda, ale wtedy przeprowadzane były jeszcze coroczne kontrole zdrowia u higienistki szkolnej i to one były dla mnie najgorsze.
U niej właśnie rok w rok to samo słyszałam tą samą diagnozę: nadwaga/otyłość.
Nie byłam może tak chuda jak niektóre z moich koleżanek w klasie - ode mnie można było bez obaw pobrać krew, ze znalezieniem żył też nie było problemu. Miałam szersze biodra, miałam (większy) biust i byłam wyższa niż większość dziewczyn w mojej klasie.
Miałam też płaski brzuch, z którego byłam bardzo dumna.
Ale co roku słyszałam to samo.
Piekielność jest w tym, co to zrobiło z moją psychiką.
Na zdjęciach widzę młodą dziewczynę o ładnej figurze... tylko, że nigdy przez moje lata w szkole bym tak o sobie nie pomyślała.
Zawsze uważałam, że jestem za gruba. I tyle o sobie wiedziałam.*
*Może BMI nie jest najlepszym sposobem na stwierdzenie czy ktoś ma problem czy nie. Wtedy tego używano jako 1:1 wykładni czy masa się zgadza. A jak ktoś ma mięśnie? Nadwaga jak nic.
Będzie przydługo ale wstęp jest ważny.
Ostatnio przeglądałam moje zdjęcia z liceum i gimnazjum i naszła mnie refleksja.
Ruch zawsze był częścią mojego życia.
Dwa razy w tygodniu dość intensywny trwający dwie godziny lekcyjne WF (1 godzina 30 min siatkówki, biegów na stadionie albo łyżew w zimie) robił swoje. Po szkole rower, pływanie, narty zimą.
Ogólnie, z perspektywy czasu wydaje mi się, że byłam dość aktywną nastolatką. Nie jakoś super bardzo, mimo wszystko nie brałam udziału w kółkach cheerleaderskich ani dodatkowych SKSach z czegokolwiek, nie lubiłam tego. Wolałam iść na własną rękę na długi spacer z psem.
Dieta też raczej normalna, a jak się zaczytałam to często zapominałam o kolacji czy nawet obiedzie.
Nie wiem jak to teraz wygląda, ale wtedy przeprowadzane były jeszcze coroczne kontrole zdrowia u higienistki szkolnej i to one były dla mnie najgorsze.
U niej właśnie rok w rok to samo słyszałam tą samą diagnozę: nadwaga/otyłość.
Nie byłam może tak chuda jak niektóre z moich koleżanek w klasie - ode mnie można było bez obaw pobrać krew, ze znalezieniem żył też nie było problemu. Miałam szersze biodra, miałam (większy) biust i byłam wyższa niż większość dziewczyn w mojej klasie.
Miałam też płaski brzuch, z którego byłam bardzo dumna.
Ale co roku słyszałam to samo.
Piekielność jest w tym, co to zrobiło z moją psychiką.
Na zdjęciach widzę młodą dziewczynę o ładnej figurze... tylko, że nigdy przez moje lata w szkole bym tak o sobie nie pomyślała.
Zawsze uważałam, że jestem za gruba. I tyle o sobie wiedziałam.*
*Może BMI nie jest najlepszym sposobem na stwierdzenie czy ktoś ma problem czy nie. Wtedy tego używano jako 1:1 wykładni czy masa się zgadza. A jak ktoś ma mięśnie? Nadwaga jak nic.
higienistka_szkolna
Ocena:
88
(112)
Komentarze