Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84611

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odbiegając od tematyki madek, babć w poczekalniach i rowerzystów, no dobra od tych ostatnich tak strasznie nie odbiegam, chciałam się podzielić z Wami moją historią dotycząca naszego wymiaru sprawiedliwości.

We wrześniu zeszłego roku skradziono mi rower spod sklepu. Był on przypięty do stojaka na rowery, w zasięgu wzroku sklepowej kamery. Sprawa została zgłoszona na policję, której trzeba przyznać, że trochę się postarali i ruszyli zabezpieczyć nagranie ze sklepu jeszcze tego samego dnia.

Już pierwszą piekielnością był fakt, że zewsząd to ja byłam obwiniana o to, że rower został skradziony. Nie złodziej tylko właściciel. Wiecie teksty typu "pewnie za cienka linka była", "kto to widział do sklepu na rowerze jeździć" itp.

Po jakichś dwóch miesiącach otrzymałam pismo w którym poinformowano mnie, że złodziej został ujęty podczas próby kradzieży kolejnego roweru. Łącznie przypisano mu 7 kradzieży rowerów, 2 razy pomoc w zdobyciu roweru z lombardu za niską cenę, wiedząc, że pochodzi on z kradzieży oraz jedną próbę kradzieży roweru. Złodziej przyznał się do winy, zgodził się zwrócić właścicielom pieniądze, jednak zakwestionował wartość wszystkich skradzionych rowerów. Niestety łupów przy nim nie znaleziono, jak twierdzi, sprzedał je do lombardu i nie pamięta którego.

Piekielnoscią drugą jest fakt wyceny rowerów przez biegłego sądowego. Mój rower miał zaledwie 3 miesiące, niewiele używany bo pogoda nie dopisywała, właściwie więc nówka sztuka, niewiele mógł stracić na wartości. Ponadto był doposażony w dodatkowy osprzęt oraz została wymieniona korba, z najtańszego plastiku na egzemplarz za 400 zł, co oczywiście było zgłoszone w momencie wnoszenia sprawy na policję oraz potwierdzone paragonami. Poczałkowa cena roweru to 1000 zł. Niestety jego wartość została wyceniona na 700zł. Jak zapytałam skąd taka wartość, policjant prowadzący tę sprawę powiedział mi, że biegły nie widział roweru, więc musiał ocenić model katalogowo. Moje zapewnienia o wymianie korby, wyposażeniu roweru w lampki, licznik itp. były tu na nic. Pokrzywdzony nie jest wiarygodny.

Od decyzji mogłam się odwołać i powołać innego biegłego, który być może podwyższyłby wartość mojego roweru, jednak nadal nie wierzę, że złodziej zwróci mi te pieniądze i nie chciałam dokładać sobie kolejnych kosztów.

Sprawa trwała w najlepsze, co jakiś czas dreptałam na pocztę odebrać pismo, a to z prokuratury, a to z sądu. Aż w zeszłym tygodniu przesłano mi prawomocny wyrok i tu po raz kolejny trafił mnie szlag.

Facetowi przypisano 10 czynów karalnych, każdy zagrożony karą więzienia od x do y miesięcy pozbawienia wolności. Akurat w naszym przypadku sąd zasądził naszemu złodziejowi po 3 za każdy, co daje nam łącznie 30 miesiecy. Niestety w dalszej części przeczytałam, że sąd zdecydował, iż wyrok skróci (nie pamiętam jak to się fachowo nazywa) do 10 miesięcy oraz zawiesi na okres próby trzech lat.
A to jeszcze nie było najgorsze. Na samym końcu sąd zwolnił złodzieja z kosztów postępowania, obciążając nimi skarb państwa. Tak, że nic tylko kraść w tym kraju. Konsekwencje praktycznie żadne.

Z poczuciem beznadziei czekam, aż upłynie ostateczny termin wypłaty mojej rekompensaty. Zastanawiam się jakie środki będę mogła podjąć, by wydusić z niego te pieniądze. W to, że 20 latek z wykształceniem niepełnym gimnazjalnym, będący wciąż na utrzymaniu rodziców mi je tak po prostu wypłaci, nie wierzę.

Jeszcze taka wisienka na torcie. Wszędzie trąbi się o RODO, a ja przez te kilka miesięcy dostaję pisma z sądu zawierające masę danych osobowych zarówno złodzieja jak i wszystkich pokrzywdzonych.

Wrocław

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (166)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…