Będzie krótko. O mojej mamie.
Oprócz szeregu licznych hmm... przywar? dziwactw?, przez które zaczynam ją delikatnie posądzać po cichu o lekki przypadek choroby psychicznej.
Ubzdurała sobie ostatnio, że w jej gabinecie źle jej się stuka w klawiaturę - pracuje w domu - więc przeniosła się ze swoim całym biurem na moje zawrotne 8 metrów kwadratowych.
Zajmuje to co najmniej pół pokoju, ona siedzi tam przez większość doby, ni chu*a za przeproszeniem prywatności nie mam. Nie mówiąc o takich luksusach, jak przebieranie się w swoim pokoju zamiast w łazience (o powierzchni 1,5 metra kwadratowego) czy spanie nago, co do tej pory zawsze praktykowałam i w te upały trudno mi inaczej.
Gapi mi się cały czas przez ramię, co robię np. na komputerze czy telefonie - nasze biurka są ustawione obok siebie - i do tego totalnie się nie przejmuje tym, że ja obok chociażby się uczę i nawija przez telefon na cały regulator (w sprawach prywatnych). Rozkłada na całej podłodze swoje papiery, jej bałagan ogólnie pokrywa przeważnie całą jej część pokoju - słowem ma wyraźnie w dupie, że ktokolwiek tu oprócz niej mieszka.
Nie mówiąc już nawet o napie*****niu - bo klepaniem tego nazwać nie idzie - w klawiaturę i świeceniu monitorem na 100% jasności (i widać, że nawet jej to przeszkadza - oczy mruży itd. - więc nie wiem, czy robi to z czystej złośliwości?) do późna w nocy.
Na wszelkie próby dyskusji, rozmowy o całej sytuacji, wydziera się, że to ja mieszkam u nich, za ich pieniądze, więc mam siedzieć cicho i nie pyskować, a najlepiej to dziękować na kolanach, że są tacy dobrzy (to nie metafora, autentycznie coś takiego kiedyś od nich usłyszałam).
Ten miesiąc do wakacji - podczas których przez większość czasu nie ma mnie i tak w domu - jakoś wytrzymam, ale jestem pewna, że następny rok szkolny z nią w jednym pokoju totalnie mnie wykończy.
Dodam tylko, że jestem typem zdecydowanego samotnika, lubię przebywać z ludźmi ogólnie, ale powyżej kilku godzin z kimś, kogo nie do końca lubię - jak z mamą - to istna mordęga, czuję się po prostu źle z obecnością kogoś tuż obok mnie. W tym wypadku na dodatek z pewnością, że cały dzień z tą osobą będę jeszcze zmuszona spędzić i jutro, i jutro, i jutro.
Nie wiem już sama, może to ja jestem piekielna? Czepiam się o nic, uważam się za nie wiadomo kogo...
A może rodzice faktycznie mają rację i jestem po prostu rozkapryszoną i roszczeniową młodą panną?
Oprócz szeregu licznych hmm... przywar? dziwactw?, przez które zaczynam ją delikatnie posądzać po cichu o lekki przypadek choroby psychicznej.
Ubzdurała sobie ostatnio, że w jej gabinecie źle jej się stuka w klawiaturę - pracuje w domu - więc przeniosła się ze swoim całym biurem na moje zawrotne 8 metrów kwadratowych.
Zajmuje to co najmniej pół pokoju, ona siedzi tam przez większość doby, ni chu*a za przeproszeniem prywatności nie mam. Nie mówiąc o takich luksusach, jak przebieranie się w swoim pokoju zamiast w łazience (o powierzchni 1,5 metra kwadratowego) czy spanie nago, co do tej pory zawsze praktykowałam i w te upały trudno mi inaczej.
Gapi mi się cały czas przez ramię, co robię np. na komputerze czy telefonie - nasze biurka są ustawione obok siebie - i do tego totalnie się nie przejmuje tym, że ja obok chociażby się uczę i nawija przez telefon na cały regulator (w sprawach prywatnych). Rozkłada na całej podłodze swoje papiery, jej bałagan ogólnie pokrywa przeważnie całą jej część pokoju - słowem ma wyraźnie w dupie, że ktokolwiek tu oprócz niej mieszka.
Nie mówiąc już nawet o napie*****niu - bo klepaniem tego nazwać nie idzie - w klawiaturę i świeceniu monitorem na 100% jasności (i widać, że nawet jej to przeszkadza - oczy mruży itd. - więc nie wiem, czy robi to z czystej złośliwości?) do późna w nocy.
Na wszelkie próby dyskusji, rozmowy o całej sytuacji, wydziera się, że to ja mieszkam u nich, za ich pieniądze, więc mam siedzieć cicho i nie pyskować, a najlepiej to dziękować na kolanach, że są tacy dobrzy (to nie metafora, autentycznie coś takiego kiedyś od nich usłyszałam).
Ten miesiąc do wakacji - podczas których przez większość czasu nie ma mnie i tak w domu - jakoś wytrzymam, ale jestem pewna, że następny rok szkolny z nią w jednym pokoju totalnie mnie wykończy.
Dodam tylko, że jestem typem zdecydowanego samotnika, lubię przebywać z ludźmi ogólnie, ale powyżej kilku godzin z kimś, kogo nie do końca lubię - jak z mamą - to istna mordęga, czuję się po prostu źle z obecnością kogoś tuż obok mnie. W tym wypadku na dodatek z pewnością, że cały dzień z tą osobą będę jeszcze zmuszona spędzić i jutro, i jutro, i jutro.
Nie wiem już sama, może to ja jestem piekielna? Czepiam się o nic, uważam się za nie wiadomo kogo...
A może rodzice faktycznie mają rację i jestem po prostu rozkapryszoną i roszczeniową młodą panną?
Ocena:
129
(193)
Komentarze