Może to i ja jestem w tym przypadku piekielny, ale w dobie madek i dewizy "a bo mi się należy" co niektórym poprzewracało się w głowach.
Sytuacja miała miejsce już jakiś czas temu - wraz z dziewczyną zdecydowaliśmy, że czas opuścić gniazdka u rodziców i wyjść na swoje. W związku z tym wynajęliśmy mieszkanko - mała kawalerka na nowym osiedlu w jednym ze śląskich miast wojewódzkich.
Pewnego wieczoru wracałem z pracy po 12 godzinach ślęczenia na infolinii helpdesku informatycznego. Zajeżdżam pod nasz blok i, ku swojej uciesze, widzę wolne miejsca.
Na naszym osiedlu są 3 rodzaje miejsc parkingowych: parking podziemny, zamykany na bramę z pilotem, do którego prawo mają tylko właściciele miejsc, miejsca przydzielone na dworze, zabezpieczane blokadą parkingową oraz całe mnóstwo miejsca ogólnodostępnego. Pod naszym blokiem jest ślepa uliczka, w której można parkować albo na wyznaczonych miejscach w zatoczce po prawej stronie, albo wzdłuż krawężnika po lewej. Jest i jedno wolne miejsce na wprost - właśnie to padło moim łupem.
Zaparkowałem, zgasiłem silnik i zacząłem się zbierać do wyjścia. W międzyczasie zajechał czarny, wypasiony Jeep, który stanął wzdłuż krawężnika. Gdy szedłem do klatki, pani kierowca Jeepa zaczepiła mnie z pretensjami, iż stanąłem na jej miejscu, ponieważ to jej miejsce i ona się dogadała z sąsiadami, że tylko ona będzie tam parkować. Trochę zdębiałem, ale grzecznie jej odpowiedziałem, że miejsca nie są podpisane i każdy może tam zaparkować, poza tym wprowadziłem się niedawno i miałem prawo nie wiedzieć. No i niepotrzebnie...
Jakbym wsadził kij w mrowisko - pani zaczęła się rzucać z pretensjami, że to jej miejsce i ja jako mieszkający tu już od dłuższego czasu (raptem 3 miesiące) powinienem znać panujące tu zasady.
Szczęka na chodniku, pierwsze spotkanie z madką, której wszystko się należy. Powtórzyłem to, co wcześniej i poprosiłem o obniżenie tonu, bo już późno, ludzie śpią, a tu wrzaski. Nie pomogło - pani pofuczała, odwróciła się na pięcie i, życząc "miłego" wieczoru, poszła do swojej klatki.
Trochę mnie osłabia takie podejście, zwłaszcza że Pani wozi się nowiutkim Jeepem, a na klatkach wiszą ogłoszenia o sprzedaży/wynajęciu miejsc na parkingu podziemnym.
Niedawno wprowadziło się kilka nowych rodzin, również nie znają "zwyczajów" i regularnie widzę zastawione miejsce - i bardzo dobrze.
Może to ja jestem piekielny, nie przeczę, ale czasem po prostu szkoda słów.
Sytuacja miała miejsce już jakiś czas temu - wraz z dziewczyną zdecydowaliśmy, że czas opuścić gniazdka u rodziców i wyjść na swoje. W związku z tym wynajęliśmy mieszkanko - mała kawalerka na nowym osiedlu w jednym ze śląskich miast wojewódzkich.
Pewnego wieczoru wracałem z pracy po 12 godzinach ślęczenia na infolinii helpdesku informatycznego. Zajeżdżam pod nasz blok i, ku swojej uciesze, widzę wolne miejsca.
Na naszym osiedlu są 3 rodzaje miejsc parkingowych: parking podziemny, zamykany na bramę z pilotem, do którego prawo mają tylko właściciele miejsc, miejsca przydzielone na dworze, zabezpieczane blokadą parkingową oraz całe mnóstwo miejsca ogólnodostępnego. Pod naszym blokiem jest ślepa uliczka, w której można parkować albo na wyznaczonych miejscach w zatoczce po prawej stronie, albo wzdłuż krawężnika po lewej. Jest i jedno wolne miejsce na wprost - właśnie to padło moim łupem.
Zaparkowałem, zgasiłem silnik i zacząłem się zbierać do wyjścia. W międzyczasie zajechał czarny, wypasiony Jeep, który stanął wzdłuż krawężnika. Gdy szedłem do klatki, pani kierowca Jeepa zaczepiła mnie z pretensjami, iż stanąłem na jej miejscu, ponieważ to jej miejsce i ona się dogadała z sąsiadami, że tylko ona będzie tam parkować. Trochę zdębiałem, ale grzecznie jej odpowiedziałem, że miejsca nie są podpisane i każdy może tam zaparkować, poza tym wprowadziłem się niedawno i miałem prawo nie wiedzieć. No i niepotrzebnie...
Jakbym wsadził kij w mrowisko - pani zaczęła się rzucać z pretensjami, że to jej miejsce i ja jako mieszkający tu już od dłuższego czasu (raptem 3 miesiące) powinienem znać panujące tu zasady.
Szczęka na chodniku, pierwsze spotkanie z madką, której wszystko się należy. Powtórzyłem to, co wcześniej i poprosiłem o obniżenie tonu, bo już późno, ludzie śpią, a tu wrzaski. Nie pomogło - pani pofuczała, odwróciła się na pięcie i, życząc "miłego" wieczoru, poszła do swojej klatki.
Trochę mnie osłabia takie podejście, zwłaszcza że Pani wozi się nowiutkim Jeepem, a na klatkach wiszą ogłoszenia o sprzedaży/wynajęciu miejsc na parkingu podziemnym.
Niedawno wprowadziło się kilka nowych rodzin, również nie znają "zwyczajów" i regularnie widzę zastawione miejsce - i bardzo dobrze.
Może to ja jestem piekielny, nie przeczę, ale czasem po prostu szkoda słów.
osiedle parking mieszkanie samochód
Ocena:
101
(151)
Komentarze