Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84849

przez ~kuzyn ·
| Do ulubionych
Czytam Piekielnych od dawna, nigdy nie czułem potrzeby założenia tu konta. I teraz też nie założę. No, może gdyby moherowa babcia zwyzywała mnie w autobusie albo wredny kierowca wyprowadził mnie z równowagi... Ale tu piekielnym jestem chyba ja, nie wiem, wczoraj to sobie uświadomiłem i jeszcze tego nie ogarniam.

Potrzebne będzie wprowadzenie - wybaczcie, pewnie będzie długo, chociaż postaram się poskracać, co się da.

Moja matka miała trójkę rodzeństwa - dwie siostry, jednego brata. Mama była najstarsza, ale to ciocia Zosia (urodzona 4 lata po niej) była ta "najbardziej udana". Najładniejsza, najmądrzejsza, najzdolniejsza, studia skończyła i za mąż dobrze wyszła - mąż przystojny, inteligentny, wykształcony, z dobrym zawodem. Córkę też mieli idealną.

Isabella, w skrócie Bella, była dzieckiem o dziwo wcale nie rozpieszczonym, wychowywanym w miarę normalnie, tylko z tzw. "charakterkiem". Ja, starszy od niej o ładnych kilka lat, niejednokrotnie obawiałem się jej ciętej riposty i nie chciałem wchodzić z nią w żadne utarczki. Pochylenie głowy, półuśmieszek i "strzała" taka, że w pięty poszło - ot, cała Bella. Wredny uśmieszek po ojcu, cięty języczek po matce, ale Bella i tak była kochana i uwielbiana przez całą rodzinę, taka piękna, taka zdolna, no, po prostu Bella.

Idealne rodziny nie istnieją. Przekonała się o tym Bella w wieku ...nastu lat, kiedy jej rodzice z wielkim hukiem się rozwodzili. Przyjechała do nas na wakacje - cicha, załamana, przygaszona dziewczynka, wysłuchująca od całej naszej rodziny, jaki to jej ojciec zły, wstrętny i najgorszy na świecie. Od razu mówię, że nie wiem, jak to było z tym rozwodem. Dorosły już wtedy byłem, ale milion własnych spraw na głowie i guano mnie obchodziło, kto miał rację i czyja wina. Tylko Bella nie była sobą, zamiast odgryzać się, patrzyła tak w przestrzeń i wzruszała ramionami na informacje, że jej ojciec jest najgorszym draniem, bo rozwodzi się z ciocią Zosią. Kochała matkę, na pewno, ale w ojca była zapatrzona jak w obrazek.

Dwa lata później. Ciocia Zosia dzwoni z płaczem do mojej mamy, że coraz większe problemy z Bellą. Nie słucha jej w ogóle, wagaruje, ciocia podejrzewa, że bierze narkotyki.

Brała. Uzależnienie, odwyki, z których Bella uciekała, cudem udało jej się skończyć liceum i zdać maturę. Wyprowadziła się z domu, a tymczasem ciocia Zosia bardzo podupadła na zdrowiu. Nie miała oparcia w Belli, która wpadała do domu na chwilę (klucze miała cały czas, nigdy ciocia Zosia nie wpadła na pomysł, żeby jej je zabrać), brała jakieś swoje rzeczy i wychodziła. Raz przyjechała do nas, przeraziłem się. Wychudzona, brzydka dziewczyna o nieprzytomnym spojrzeniu, nie, to nie była Bella!

Potem przyjechała do nas ciocia Zosia. Do nas, czyli do mojej matki, która po śmierci babci przejęła funkcję "głowy rodziny". Przywiozła klaser z numizmatami i sporą skrzyneczkę złotej biżuterii. "To dla Belli, ale teraz ona to zmarnuje, nie pozwól jej na to! Ona zmądrzeje, wyjdzie z tego, ja w to wierzę!".

No cóż, tylko ciocia Zosia w to wierzyła. Umarła (wrzody żołądka) i nikt już nie wierzył w Bellę. No, może jeszcze ciocia Stasia... Taka piąta woda po kisielu, nie wiadomo jak i kiedy nawiązała kontakt z Bellą. I od czasu do czasu rzucała nam informacje, co tam u niej. Tylko nikt nie chciał słuchać, że Bella potrzebuje pomocy. Nie, nie materialnej. Nigdy nie prosiła o pieniądze. Był czas, że prosiła o kontakt. Pamiętam długi list, który napisała do mojej mamy - nie wiem, co w nim było, podarła go. Ze słowami "a zdechłaby raz, a dobrze!".

Nie zdechła. Wyszła z nałogu, szukała swego miejsca w życiu, urodziła córkę. Znowu obraza majestatu, nieślubne dziecko w naszej rodzinie? Tu już niespecjalnie zgadzałem się z moją matką, ale sami wiecie... To matka. I głowa rodziny. I wszyscy jej słuchają. No, ciocia Stasia nie, ale ona jakaś dziwna... (tak, tylko od niej mieliśmy informacje o Belli).

Dobra, gdzie piekielność? Ano wczoraj... Poszedłem na cmentarz (po śmierci mojej matki, ja przejąłem obowiązek dbania o wszystkie rodzinne groby) i dochodząc do grobu cioci Zosi, dostrzegłem przy nim kobietę z dziewczynką. Głupi nie jestem, to Bella. Zwolniłem, a potem przystanąłem, bo nie wiedziałem, jak się zachować. Wiecie co, spodziewałem się zniszczonej życiem (i nałogiem) kobiety. Nie, przede mną stała "dawna" Bella. Ładna, elegancka kobieta ze śliczną dziewczynką u boku. Pierwsza zauważyła mnie dziewczynka:

- Mamo, tam ktoś stoi.

- Tak, kochanie, widzę.

- Znasz tego pana?

- Tak.

- A kto to jest? Rodzina? Od babci Zosi?

Pochylenie głowy, półuśmieszek... I odpowiedź do dziecka:

- Nie, kochanie. Rodzina to ktoś, kto zawsze ci pomoże. Kto nigdy cię nie zawiedzie. Kto nigdy się ciebie nie wyprze. Ten pan nie jest rodziną.

Ku*wa, Bella! Zabolało! Jak zwykle...

Siedzę teraz w domu. Mam przed sobą szkatułkę z nędznymi resztkami biżuterii (klaser z numizmatami nie mam pojęcia, gdzie jest) i wiem, że jestem... a wpiszcie sobie, co chcecie.

Sam osobiście dałem kilka sztuk biżuterii mojej córce i na pewno jej tego nie zabiorę. Wcześniej większość porozdawała moja matka. Jestem złodziejem? Może. A może jednak Belli nic się nie należy? Zresztą nigdy nie prosiła o pieniądze, tylko o uwagę, o pomoc, o wsparcie...

Piszcie, co chcecie w komentarzach. Na nic nie odpowiem, ale wszystko przeczytam. Aha, czasem też zdarza mi się myśleć...

rodzina

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (175)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…