Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86671

przez ~GlupiStudent ·
| Do ulubionych
Wiecie co jest dla mnie piekielne? Szkolnictwo wyższe w Polsce.

Studiowałem informatykę. Wprawdzie na Uniwersytecie, a nie Polibudzie, ale jednak powinien być to lepszy poziom niż na prywatnych uczelniach i powinienem coś po tych studiach umieć. Tym czasem kończę magisterkę i czuję, że umiem niewiele.

50% zajęć to były nudne wykłady, których ciężko było w ogóle słuchać. Wiedza teoretyczna, która na nic przydaje się w praktyce. Większość studentów ściągała na zaliczeniach, albo wkuwała i natychmiast zapominała. Ale nawet gdyby człowiek zapamiętał to wszystko to po prostu była to wiedza zupełnie nieprzydatna (chyba że ktoś sam chciałby być wykładowcą).

Dużo, szczególnie na pierwszym roku (ale i potem się zdarzało) było zajęć-zapychaczy, typu podstawy ekonomii, podstawy socjologii, podstawy rachunkowości, jakieś zarządzanie przedsiębiorstwem. Znów w większości zupełnie nieprzydatne. A no i nie zapomnijmy o w-fie, w końcu dla informatyka najważniejszą umiejętnością jest np. czy umie pływać na plecach albo robić dwutakt...

Z zajęć praktycznych i bardziej informatycznych były "podstawy wszystkiego", ale niczego nie nauczono porządnie. Podstawy programowania (za mało, by nadawało się to do pracy), podstawy grafiki (za mało by zostać grafikiem), podstawy Worda i Excela (powtórka tego, co już było w szkole średniej), podstawy baz danych (Access, który znów był powtórką ze szkoły i podstawy MySQL, znów za mało, by czuć, że to się umie), podstawy Linuxa (instalowanie systemu i instalowanie niektórych programów - śmiech na sali) i parę innych rzeczy. Żaden przedmiot nie trwał dłużej niż semestr, nawet jak ktoś umiał na 5 to było to bardzo mało, a nieutrwalana wiedza szybko wypadała z głowy.

Jedynie lektorat z angielskiego był całkiem porządnie prowadzony, ale było go tylko 1,5 semestru i egzamin na poziom B1, gdzie większość pracodawców wymaga przynajmniej B2 albo i więcej. Szkoda, gdyby mieć ten angielski przez całe studia to naprawdę byłoby lepiej. Potem jeszcze na licencjacie teoretycznie było konwersatorium w języku angielskim, ale u nas polegało ono na oglądaniu serialu "Technicy-magicy" bez napisów.

Pomiędzy drugim, a trzecim rokiem trzeba było odbyć praktyki zawodowe. Na praktykach uczony byłem zupełnie od zera, bo firma używała oprogramowania, którego zupełnie nie mieliśmy na studiach. Pod koniec trzeciego roku udało mi się znaleźć inne praktyki. Znów nauka zupełnie od zera i zupełnie inne rzeczy, niż mieliśmy na studiach. Na praktykach nauczyłem się więcej przydatnych rzeczy niż przez całe 5 lat studiów razem wziętych.

Licencjat mnie tak wymęczył, że na początku nie chciałem iść na drugi stopień, poszedłem tylko ze względu na te drugie praktyki (gdybym nie był studentem nie mogliby mnie zatrudnić, bo nie zatrudniali nie-studentów na zlecenie, a na etat miałem wtedy jeszcze za małe umiejętności, pracowałem tam tylko kilka miesięcy).

No i teraz jestem w sytuacji, że kończę studia i wraz z tym muszę też skończyć praktyki. Został mi ostatni miesiąc (teraz mam już umiejętności wyższe, ale przez koronawirusa i poprzednie problemy finansowe firmy nikogo nie rekrutują na etat. To jest zupełnie inna piekielność w moim życiu, pracuj w firmie kilka lat, a potem dostań kopa w dupę...).

Już od kwietnia wysyłam pełno CV, jednak pracy niet. Nawet jak ktoś szuka na podobne stanowisko do mojego poprzedniego, to zwykle ma jakieś dodatkowe wymagania z rzeczy, których nie umiem, bo na studiach i w obecnej pracy ich nie miałem. Mimo wszystko próbuję i mam nadzieję, że mi się uda, ale czarno to widzę. Sam czuję, przeglądając te oferty, że jestem po prostu za mało wykwalifikowany. Będę się starał podwyższyć swoje kompetencje jakimiś kursami czy być może studiami podyplomowymi (niby nie ufam już studiom, ale może podyplomówka, nastawiona na konkretne umiejętności, będzie więcej warta), ale żeby zrobić kursy trzeba mieć pieniądze. Więc jeśli nie znajdę pracy w zawodzie to po pięciu lat studiów teoretycznie ścisłych czeka mnie fast food albo kasa w markecie.

Nie mówię tutaj, że absolutnie 100% winy za moją obecną sytuację ponosi uczelnia, bo mogłem się wcześniej zainteresować wymaganiami w innych firmach i doszkalać się poza studiami. Jednak tak czy siak sytuacja, że po danych studiach, bez dodatkowych kursów, człowiek nie ma dostatecznych kompetencji, by znaleźć pracę w zawodzie, jest totalnie piekielny. Po co te studia w takim razie?

Uniwersytet

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (158)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…