Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86756

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
To moja pierwsza historia tutaj, więc ewentualne niedociągnięcia proszę traktować z przymrużeniem oka :)

Nie wiem czy znacie poczucie bezsilności w takim stylu, w jakim ja odczułam na własnej skórze. Nie chcę tutaj zagłębiać się w niepotrzebne wątki więc do rzeczy:

Jestem właścicielką psa, którego nie chciałam mieć.
W skrócie:
Moja szwagierka będąc na studiach zamarzyła sobie mieć psa. Jako, że beagle (a szczeniaki w szczególności) są tak przesłodkie, że powodują cukrzycę po pierwszym kontakcie wzrokowym padło na NIEGO.

Po jakimś czasie okazuje się, że beagle oprócz tego, że są słodkie to jeszcze strasznie sierszczą, na dodatek w trzech kolorach, potrafią całkiem donośnie wyć, a i ich charakter bez odpowiedniej ręki potrafi wywołać napady refleksji "po co mi to było?". Pies został wciśnięty mojemu partnerowi, ponieważ szwagierka wynajmowała mieszkanie zagranicą i "na czas, gdy nie znajdą czegoś odpowiedniego pomieszka z nim".

Mija dziewiąty rok gdy jest właścicielem psa. Człowiek z czasem się przywiązuje, rozumiem to. Rozumiem to, że ciężko chłopak pracuje i to ja jestem z psem w domu za dnia (pracuję na nockach). Natomiast kompletnie nie rozumiem bezczelności i kompletnego braku odpowiedzialności za przygarnięte zwierzę. Szwagierka jest od bodajże ośmiu lat WŁAŚCICIELKĄ domu z ogrodem za miastem.

Ta baba doprowadza mnie do szału swoją lekkomyślnością. Mieliśmy oddać jej psa w 2015 - jechaliśmy do niej zagranicę dorobić. Zdaliśmy mieszkanie, spakowaliśmy pimpka, manatki. Wszystko było uzgodnione - pomieszkamy u niej w domu, oddajemy psiura, jak coś znajdziemy na wynajem to się przeprowadzimy. Nooo, nie.

W mieście przygranicznym otrzymaliśmy telefon (a dzwoniliśmy 4 godziny wcześniej, że wyjeżdżamy w komplecie właśnie), że psa zabrać nie możemy, bo ona właśnie przygarnęła ze schroniska dwa koty.
Nawet sobie nie wyobrażacie jak zaniemówiliśmy. Nie mieliśmy co zrobić. Cud nad cudami, że udało nam się znaleźć kogoś, kto podjął się opieki nad nim przez miesiąc.

Nie przedłużając, wróciliśmy po roku dalej nie mogąc się doprosić o zabranie swojego pupila. W międzyczasie było naprawdę wiele sytuacji z jej strony, które zirytowałyby każdego. Zdarzyło się nawet, że wprost zaczęła nam pokazywać zdjęcia psów i mówi, że takiego zaraz będzie miała.. Zapytaliśmy, czemu nie zabierze w końcu swojego psa? Ano dlatego, że ona chce teraz takiego, który nie gubi sierści. Bo szkoda jej domu. Myślałam, że oczy mi wyjdą z orbit z wkur..zenia. Od tamtej pory stosunki były chłodne.

Wróciliśmy, co mam Wam powiedzieć. Pies w tym czasie się zestarzał, zaczął chorować na Kushinga, sikał wszędzie i co chwilę. I sika w sumie do dziś. Darł gębę jak opętany. Z każdym mieszkaniem mieliśmy problem i po czasie nam je wypowiadano bo się sąsiedzi skarżyli - wcześniej też pracowałam na dni, ale poszukałam innej pracy żeby z nim być za dnia, bo po prostu nie dawało rady żyć z sąsiadami w zgodzie, a zakładanie psu knebla na całe dnie to przegięcie. Zresztą w nim też darł japę.

My też mieszkamy na wynajmach, też jest nam głupio kłamać każdemu właścicielowi, że pies jest do rany przyłóż. Też jest mi źle remontować komuś pół mieszkania (w każdym najmowanym mieszkaniu musieliśmy wymieniać napuchnięte od moczu panele, przeszczane wersalki i kanapy i podrapane drzwi). W końcu z rozpaczy zdecydowaliśmy się na wzięcie mieszkania "od miasta", może i już nie boimy się właściciela, ale nie są to warunki, w których chcę żyć, uwierzcie mi. Wszystkie nasze oszczędności wsadziliśmy w położenie tu instalacji elektrycznej, wodnej, gazowej, naprawdę delikatny remont i podstawowe wyposażenie domu. A i tak rzygać mi się chce gdy się rozglądam, to nie jest mieszkanie, w którym czujemy się dobrze. A było wzięte tylko ze względu na niego.
Nie mogliśmy też nigdzie wyjechać bo pies.
Wakacje? Zapomnij. Z nim tylko namiot, a i tak następnego dnia wracaliśmy wkur..zieni bo wszystko przesikane. Hotele dla zwierząt dzwoniły następnego dnia żeby psa zabrać. Autentycznie.

Nie chcę, żebyście żałowali Pimpka. Kochamy go, ma z nami dobrze. Ale podskórnie wiemy, że świadomie na psa w życiu byśmy się nie zdecydowali. Wiemy, że on czuje nasze spojrzenia czasem. Że gdyby go nie było pewnie nie tkwilibyśmy teraz tutaj, w bagnie, w które wdepnęliśmy, bo przygarnęła go kompletnie nieodpowiedzialna osoba. NIKT tego nie rozumie, czemu go na przykład nie wydamy do schroniska lub nie poszukamy innego domu (o innych wspaniałych metodach nawet nie wspominam). No jakoś nie mogę. On nie jest niczemu winny, że jakiś nieogarnięty babsztyl zachciał go do domu. Niejedną noc przepłakaliśmy, kłóciliśmy się o niego bez przerwy kilka lat. W końcu partner pękł i sam chciał go wywieźć do schroniska lub uśpić - i to ja stanęłam za Pimpkiem. Bo to jednak ja najwięcej czasu spędziłam na opiece nad nim. Nie jestem w stanie przeżyć, że rodzina partnera usprawiedliwia szwagierkę "bo to taki niegrzeczny, głupi pies, co miała zrobić?" - pominę fakt, że nie jest głupi. Niegrzeczny, owszem, ale wystarczyło trochę chęci i ćwiczeń z psem gdy był czas na kształtowanie jego charakteru.

Nienawidziłam go wiele lat, teraz, gdy wszyscy naokoło zaczęli, ja go pokochałam, tak mi żal tego psa. Mógł trafić na naprawdę fantastyczny dom, gdzie całe życie byłby ulubieńcem rodziny, a nie łatką przypiętą do nas. Nie pozwoliłam go uśpić mimo, że to na mnie zawsze sikał za dnia w łóżku (nic nie da zabranianie, wyganianie - uwierzcie, przerabiałam), wchodzi do mojej szafy sikać w moje ubrania, i to ja nie mogę spać za dnia po pracy bo wydziera się do innych psiurów na spacerach. Ja muszę z nim wychodzić codziennie. A psa nie chciałam mieć. I na dodatek przez całą rodzinę mojego partnera jestem traktowana jako katalizator konfliktu między siostrą, a bratem oraz psem. Zawsze byłam bardzo wyrozumiała w kwestii ich układów, to nie moja sprawa. Ale gdy widzisz jak ktoś bezczelnie dyma Twoją drugą połówkę zasłaniając się "więzami rodzinnymi" (czyli chłopakowi zapieprzającemu w gastronomii), gdzie od trzech tygodni nie widział dnia poza pracą poleć kupić drożdże winiarskie, słoiki, jakiś specjalny twaróg i całą listę zakupów - i tak bywało co miesiąc, w efekcie na zakupy chodziłam ja jako kochana dziewczyna coraz bardziej nienawidząc szwagierki. Jednocześnie ona nie była na tyle wspaniałomyślna, żeby przywieźć mojemu partnerowi jego komputer. Za mało miejsca w combi miała.

Na temat szwagierki powiem tyle - jest to kobieta skrajnie nieodpowiedzialna, mimo, że już ma niemal 40 na karku. Wspominane kotki niewysterylizowane biegały samopas, przyniosły kilka miotów - wszystkie zostały wywiezione w kartonach po pobliskich wsiach I TO JESZCZE ZE ŚMIECHEM, ŻE A TO KTOŚ NIESPODZIANKĘ BĘDZIE MIAŁ!! Czy Wy to rozumiecie? Ale najlepszą wisienkę zostawiłam na koniec. Gdy ostatnio dzwoniła do partnera jakby nigdy nic, ten sprawę postawił jasno - Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać. Wyjaśnił pokrótce w czym tkwił jej błąd. Odpowiedź jest zwalająca z nóg.
"To dlaczego go nie wypiep...łeś do lasu??".

Na tym zdaniu charakterystyka tej kobiety może się zakończyć.

Właśnie się dowiedzieliśmy (stąd i ta historia dziś), że ma kolejnego kota. Dwa poprzednie nie wróciły, tzn. jednego znaleźli rozjechanego, a drugiego wcale. Nie wiem co mogę zrobić.
Żal mi wszystkich zwierząt, które mogą ewentualnie wpaść w jej ręce, nie wiem, czy mogę jakkolwiek temu zaradzić.

pies

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (184)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…