Moja koleżanka z pracy postawiła sobie za punkt honoru przekonać wszystkich w firmie do głosowania na pewnego kandydata na prezydenta. Od kilku tygodni przynosiła do pracy ulotki, pokazywała wpisy, filmiki, spoty wyborcze, artykuły itd. Część ludzi może faktycznie udało się przekonać, część przytakiwała jej dla świętego spokoju, część otwarcie z nią dyskutowała lub kazała się zwyczajnie odwalić. Osobiście do ostatniej chwili mówiłam jej, że sobie przemyślę i jestem niezdecydowana.
Dziś zapytała czy idę jutro na wybory i jak będę głosować. Odpisałam, że nie wiem, czy pójdę. Zaproponowała, że pójdziemy razem (mieszkamy na tym samym osiedlu, mamy ten sam lokal wyborczy) i najwyżej dam jej swoją kartę do głosowania, odpowiedziałam, że dzięki, ale nie, jeśli już to pójdziemy z mężem z samego rana w ramach spaceru z psem. Chwilę jeszcze pociągnęła temat, po czym wyraźnie jej napisałam, że męczy mnie jej agitacja i natarczywość i wyświadcza tym samym swojemu kandydatowi niedźwiedzią przysługę. Wyzwała mnie od fanatyczek pewnej opcji politycznej, szkodliwych idiotek i nieświadomych społecznie głąbów. W poniedziałek będzie miło w pracy.
Dziś zapytała czy idę jutro na wybory i jak będę głosować. Odpisałam, że nie wiem, czy pójdę. Zaproponowała, że pójdziemy razem (mieszkamy na tym samym osiedlu, mamy ten sam lokal wyborczy) i najwyżej dam jej swoją kartę do głosowania, odpowiedziałam, że dzięki, ale nie, jeśli już to pójdziemy z mężem z samego rana w ramach spaceru z psem. Chwilę jeszcze pociągnęła temat, po czym wyraźnie jej napisałam, że męczy mnie jej agitacja i natarczywość i wyświadcza tym samym swojemu kandydatowi niedźwiedzią przysługę. Wyzwała mnie od fanatyczek pewnej opcji politycznej, szkodliwych idiotek i nieświadomych społecznie głąbów. W poniedziałek będzie miło w pracy.
wybory
Ocena:
99
(111)
Komentarze