Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ~lettyx przypomniała mi moje własne przejścia z piekielnym hotelem, więc postanowiłam się podzielić.

Będzie długo, ale i z akcentem humorystycznym. :)

Przydługi wstęp: wspomniany hotel to kompleks dwóch budynków, który obsługują dwie różne ekipy kelnerskie. Przemiał na śniadaniach jest przeważnie ogromny, bo mniejszy budynek może naraz gościć pięćset osób. Codziennie wieczorem recepcja przygotowuje rozpiskę osób na śniadania, która to kuchni ma pomóc w wyliczeniu zaopatrzenia itd. Teoretycznie po godzinie 23-ciej lista jest zamykana, praktycznie... no cóż. Bywało, że o poranku dowiadywaliśmy się, że gości będzie nawet trzykrotnie więcej. Jest to bardzo upierdliwe, bo trzeba szybko doposażyć salę np. o dodatkowy bufet, a 5.30 nie wszyscy mają ochotę na targanie stołów i bieganie po kuchni w chaosie przygotowywania jedzenia na szybko (pomimo, że kucharki są do tych sytuacji przyzwyczajone -sic!- i zawsze mają więcej, to niekiedy to nie wystarczało).

A teraz historia właściwa:
Przychodzę sobie na ranną zmianę do pracy w hotelu. Nie mam jeszcze złych przeczuć, bo dnia wczorajszego na śniadanie było rozpisane sto osób. Na trzech kelnerów to jeszcze nie tak źle.
Na kuchni jednak się okazało, że nie będzie kolorowo. Osób na śniadanie jest ponad dwieście a śniadania mają być skrócone o godzinę... już się pięknie zaczyna. Na dodatek jedna koleżanka nie może przyjść, więc na szybko (i z fochem, bo jak to dwie kelnerki to za mało?! Po prostu leniwe jesteście) dorzucili nam chłopaczynę, który bardzo się starał, ale był tam pierwszy raz i nie za bardzo ogarniał.(Rotacja pracowników zawsze była tam ogromna, ale ostatnio jeszcze się zwiększyła z uwagi na pandemię i różne ciekawe zabiegi zarządu, al to temat na osobną historię...)
W dobie koronawirusa bufet, zwykle samoobsługowy, musi ogarnąć kelnerka, ubrana jak na wojnę chemiczną (co jest chyba dobre, zważywszy na sytuację, zwłaszcza, że wszyscy latają bez maseczek i zwykle ignorują prośby o założenie ich, bo "zaraz zaczną jeść") i zgrzana jak diabli, bo to dwie dodatkowe warstwy zakładane na uniform hotelowy - taki fartuszek i kamizelka z logo hotelu. Wydajemy jedzenie świeże, jak szynka, sałatki czy pomidorki, goście mogą brać sami rzeczy tylko hermetycznie zapakowane, wszystko w ilościach nieograniczonych.
Rozdzielamy obowiązki, mi przypadł bufet, moja koleżanka wzięła zamówienia do pokoi, które trzeba przygotować osobno i dokładki do bufetu, gdy mi czegoś zabraknie, a chłopak salę.

Jak to w hotelu w wakacje, przez pierwsze dwie godziny cisza... a potem wszyscy naraz hajda!! na śniadanko. Kolejka uformowała się momentalnie do drzwi (a jadalnia jest naprawdę długa), latam jak z piórem, moi koledzy pomagają jak mogą.
W pewnym momencie zostałam jednak sama, bo zamówień do pokoi było niesamowicie dużo (podejrzewam, że ludzie widząc kolejkę zawracali z powrotem), a kolegi nie mogłam oderwać od sprzątania, bo za chwilę brakło by stolików do siedzenia.
Więc latam między kuchnią i bufetem, na szczęście goście wyrozumiali, co poniektórzy nawet patrzą ze współczuciem.
Słowem, chaos, krzyk i pandemia. I nagle dzwoni telefon od zamówień z pokoi. Rozglądam się na szybko, koleżanki nie ma, pewnie poszła zawieźć zamówienie. Telefon niestety trzeba odebrać, więc przepraszam kolejkę i biegnę...

A w słuchawce rozlega się głos naszego kolegi z recepcji, która również ma bezpośrednie połączenie na ten telefon. Co ważne, nigdy nie widzimy, kto dzwoni. Mamy tylko informację, że numer jest wewnętrzny, bo jest jeszcze możliwość zadzwonienia z drugiego hotelu.

- Zrobisz mi kawy? -( recepcja jest na przeciwko sali śniadaniowej, nie ma mowy, żeby skurczybyk nie widział, co tu się dzieje)
- Nie mogę, podejdź i sam sobie zrób (Automat do kawy stoi zaraz przy wejściu).
- Nie mam czasu.
- Ja też nie *bip
Nie mija minuta, znów dzwoni, lecę.
- To zrobisz mi tej kawy?
- Nie *bip
Kolejna
- Zrobisz mi w końcu tej kawy?
- NIE.
I znów:
- No weź, to 5 minut.
- SP#%*&#LAJ!
Zadzwonił jeszcze 3 razy, po czym przez parę minut był spokój... i znowu dzwonek.
Idę z mordem w oczach, odbieram i nawet nie czekam aż coś powie
- Jeszcze raz zadzwonisz o kawę widząc co tu się dzieje, to pójdę tam do ciebie i ci za&%#^*&e patelnią do jajecznicy!!
Stoliki w pobliżu ucichły, na kuchni przestali walić garami, a w słuchawce zupełnie nowy głos niepewnie
- Dzień dobry, tu pokój 315... czy jest szansa na śniadanie do pokoju?
- ... tak... tylko czas oczekiwania wyniesie jakieś pół godziny do 45 minut, przykro mi...
- Jasne, rozumiem, zaczekam...
- Dobrze, dziękuję... i bardzo pana przepraszam
- Współczuję pani, byłem tam na dole..

Śniadania przeminęły - przynajmniej tego dnia - bez większych ekscesów, ale i tak musiały być wydłużone, bo pomimo najlepszych chęci nie udało nam się wszystkich ludzi obsłużyć nawet w normalnych godzinach ich funkcjonowania. A nie powiemy głodnym, czekającym godzinę (sic!) ludziom, że jednak nic z tego i zamykamy. Najedliśmy się stresu, nerwów i nogi wchodziły całej trójce do dupy, a ja jeszcze po rozebraniu się z tych wszystkich ochronnych fatałaszków, musiałam wykręcić koszulę nad zlewem.

Zapytacie zapewne, dlaczego takie gremium ludzi obsługują ledwie trzy osoby?
Otóż, hotel należy do całej sieci. Decyzje podejmuje centrala, której pracownicy większości obiektów nie widzieli na oczy. Nasz wspaniały zarząd w centrali uznał, że przecież to żadna praca pobiegać z paroma talerzami i półmiskami. Setka ludzi na jednego kelnera? Rozłożysz ich sobie, masz cztery godziny... Ileż to jest przebiec tam i z powrotem z tacką szklanek, to nie może być aż takie ciężkie...
A teraz jest pandemia, mamy straty (ale obłożenie mamy takie, jak co roku) nie możemy was dawać aż tak dużo.

Bogu dziękować, już tam nie pracuję, ale piekielnych wspomnień zostało mi z tej roboty naprawdę wiele. A w sumie mam w tej firmie najkrótszy staż ze wszystkich stałych pracowników.

gastronomia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (140)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…