Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87293

przez ~Gladys4 ·
| Do ulubionych
Jakoś z rok temu uświadomiłam sobie, że to jednak nie do końca normalne jest żeby tak ciągle płakać i się od ludzi odcinać. Uświadomiłam sobie, że przydałaby mi się fachowa pomoc, ale... co innego przyznać się przed sobą, a co innego zrobić ten pierwszy krok i szukać pomocy.

Po paru miesiąc internista w końcu mnie przyłapał i wysłał do psychologa, dodając, że pewnie najpierw zaliczę wizytę u psychiatry, ale ogólnie terapia powinna mi pomóc.
W przychodni, w której jego skierowanie było ważne (bo nie w każdej) zapisano mnie na wizytę do psychologa z terminem za dwa miesiące. Na wcześniejszą konsultację psychiatryczną mnie nie zapisali, bo nie mieli terminów. A że mojego internistę lubiłam to się w końcu przemogłam i zadzwoniłam do innej przychodni i zapisałam się do psychiatry na wizytę tydzień później. Bo do psychiatry można bez skierowania, do psychologa nie.

Pani psychiatra wysłuchała mnie, zdała kilka pytań, stwierdziła "no to damy coś żeby było weselej" i odesłała mnie z receptą na antydepresanty. Trzy dni później pandemia zaczęła się na dobre i wszystko odwołali, w tym tą terapię co to ją miałam zacząć za dwa miesiące. A czułam, że terapii potrzebuję, bo kompletnie nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Kiedy zadzwoniłam w sprawie kolejnej wizyty nawet nie rozmawiałam z lekarką, pani z recepcji zapytała czy nie miałam efektów ubocznych po pigułach, kiedy zaprzeczyłam poleciła mi zgłosić się OSOBIŚCIE po kolejną receptę. Bo wizyty odbyć nie możesz, ale przydreptać po receptę, podczas gdy przecież wszędzie indziej są elektroniczne, no problem!

Latem pandemia przycichła, a mi się zaczęły kończyć leki, więc postanowiłam zrobić drugie podejście u innego lekarza. Tym razem pan psychiatra posłuchał, popytał trochę więcej, wydał lekko inną diagnozę i zasugerował inne lekki, ale musiałam je najpierw skonsultować z neurologiem. Na koniec wizyty stwierdził, że faktycznie bardzo przydałaby mi się terapia i jak chcę to mogę się dopisać do około rocznej listy oczekujących. Albo iść do niego prywatnie - cytując "jeśli panią stać". Po wizycie u neurologa zadzwoniłam, pan doktor stwierdził, że w sumie to spoko, będzie ok jak nadal będę brać te leki co biorę. Po czym się rozłączył. Ręce opadły, nie oddzwoniłam z upomnieniem, że skoro tak to może by mi je przepisał z łaski swej.

Nie wiem czy mieliście do czynienia z depresją, ale to tak wszechogarniająca niemoc, że wstanie z łóżka wydaje się wyzwaniem, a co dopiero kiedy trzeba jeszcze walczyć o pomoc u osób, które z założenia powinny w tej kwestii pomagać.

Swoją drogą do pierwszego lekarza przestałam chodzić ot tak. I nikt się nie zainteresował, że pacjent z tego typu problemem nagle znika, nie zgłasza się po leki. Czy lekarz prowadzący pacjenta z depresją nie powinien w takiej sytuacji wyrazić zainteresowania czy może w związku z nagłym odstawieniem leków nie zrobił sobie krzywdy?
W sumie to nawet nie jestem zła, tak wiele absurdu po drodze, że cała sprawa wygląda niemal komicznie.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (155)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…