Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87328

przez ~GastroTante ·
| Do ulubionych
Historia sprzed paru lat, od razu zaznaczam, że nie dzieje się w Polsce w razie gdyby ktoś miał wątpliwości co do jej przebiegu w związku z nieścisłościami względem polskiego prawa.

Przez kilka lat pracowałam w hotelu na etacie kelnerki w hotelowej restauracji. Wiedziałam, że nie jestem ulubienicą szefa, właściciela hotelu. Zdarzało mu się otwarcie okazywał mi niechęć, ale trzymało się w to w granicach przyzwoitości, a praca była niezła, więc nie narzekałam, aczkolwiek czasem robiło mi się przykro, gdy koledzy dostawali w ramach prezentów na urodziny, urodziny dzieci, święta czy inne okazje premie pieniężne lub dość drogie prezenty, a ja uścisk dłoni lub czekoladki z supermarketu lub gdy za ten sam błąd kolega usłyszał ojcowskie pouczenie, a na mnie nawrzeszczano nie szczędząc przykrych słów. Z racji tego, że szef był dla wszystkich na około (no, chyba oprócz mnie) bardzo serdecznym człowiekiem i uchodził za bardzo przyzwoitego pracodawcę, nigdy nie skarżyłam się innym pracownikom na to, że czuję się czasem niesprawiedliwie traktowana. Byłam jedyną osobą wśród teamu kelnerskiego, która bez marudzenia brała konieczne nadgodziny, w przeciwieństwie do kolegów w sezonie nie narzekałam na nadmiar pracy, nie jęczałam o niegrzecznych gościach i chyba dlatego szef mimo antypatii mnie nie zwolnił.

Po kilku latach pracy bez marudzenia zaszłam w ciążę. Nigdy nikomu nie zwierzałam się z planów założenia rodziny, ale wszyscy wiedzieli, że mam męża, zbliżałam się do trzydziestki, więc myślę, że ta informacja nie powinna być dla nikogo szokiem. W tym czasie wszyscy zauważać, że hotel zaczyna mieć pewne problemy finansowe. Był to przyjazny, staromodny, rodzinny hotel, niestety od kilku lat w okolicy zaczęły pojawiać się coraz to nowe możliwości noclegu, często tańsze, bardziej nowoczesne i przyciągające turystów. Nasz hotel był dość drogi i niezbyt atrakcyjny dla młodych ludzi, a stali goście zaczęli brzydko mówiąc wymierać.

Ok. 5 miesiąca ciąży odmówiłam robienia nadgodzin oraz wykonywania obciążających fizycznie czynności jak noszenie stołów. Wiem, że szef był tym zdenerowany, ale nie mógł mnie do tego zmusić. 6 tygodni przed porodem skorzystałam z przysługującego mi okresu ochronnego i przestałam pracować. Szef już wtedy miał osobę, która miała mnie zastąpić w czasie rocznego urlopu macierzyńskiego, więc zrobiłam to z czystym sumieniem. Przez cały okres trwania urlopu macierzyńskiego byłam w jako takim kontakcie z szefem, wydawało się, że jest dość oczywistym, że w dniu gdy mój syn skończy rok wracam do pracy. W świetle prawa kraju, w którym mieszkam, pracodawca nie ma prawa mnie zwolnić do 3 lat po porodzie. Dodatkowo mam prawo w ciągu trzech lat po porodzie dowolnie przedłużać urlop macierzyński informując pracodawcę maksymalnie 7 tygodni przed rozpoczęciem kolejnego okresu urlopu macierzyńskiego, o który wnioskuję (nie ma to jednak nic wspólnego z zasiłkiem macierzyńskim, który wypłacany jest jedynie 12 miesięcy). Na ok. miesiąc przed powrotem do pracy szef zapytał czy chcę wrócić, bo pani, która za mnie pracuje ma jeszcze pół roku do emerytury i bardzo pasowałoby jej dopracować to u nas w hotelu.

Cóż... po dłuższych przemyśleniach, analizie sytuacji finansowej i biorąc pod uwagę, że dziecko nie dostało się do żłobka i nadal zastanawialiśmy się nad dobrym rozwiązaniem kwestii opieki nad nim, zgodziłam się. Wysłałam oficjalny wniosek do pracodawcy o przedłużenie urlopu z datą wsteczną, co szef bezproblemowo przyklepał. W tym czasie nie przysługiwał mi już ani zasiłek macierzyński ani żadne inne świadczenie, ale nie miałam z tym problemu zakładając, że za pół roku normalnie wracam do pracy.
Na miesiąc przed planowanym powrotem spotkałam się z szefem, omawialiśmy różne kwestię i miałam się zgłosić do pracy dokładnie za miesiąc.

Teraz wyobraźcie sobie, że tydzień później dostałam pismo urzędowe informujące mnie, że mój szef wnosi o zniesienie okresu chroniącego mnie przed zwolnieniem, gdyż w związku z zamknięciem firmy nie jest w stanie zapewnić mi już zatrudnienia, załączone odpowiednie dokumenty do wypełnienia i pouczenie o tym, że mam 3 tygodnie na odwołanie się od decyzji i złożenie pozwu przeciw mojemu szefowi. Żądna jakichkolwiek wyjaśnień zadzwoniłam do szefa, który kolejne kilka dni udawał, że nie istnieje. Napisałam do kolegów z pracy. Tylko jedna koleżanka odpisała, że owszem, oni wiedzą już od kilku miesięcy, że hotel zostanie zamknięty i była szczerze (?) zdziwiona, że ja o tym nie wiedziałam.
Wiecie co? Napisałam odwołanie i wniosłam pozew przeciwko mojemu szefowi. Możliwości przywrócenia stosunku pracy nie było w związku z likwidacją miejsca pracy, ale uargumentowałam przed sądem, że szef nie był ze mną szczery i choć dotrzymał okresu wypowiedzenia, celowo prosząc o przedłużenie urlopu macierzyńskiego i nie informując mnie o likwidacji hotelu, tym samym nie dając mi możliwości zatroszczenia się o inne zatrudnienie. Szczęśliwie miałam smsy i słowa jednej, jedynej koleżanki z pracy jako dowody na to. Dostałam odszkodowanie wysokości mniej więcej dwóch pensji brutto.
Oczywiście, zarówno szef jak i byli koledzy uznali mnie za pazerną sucz, która stresuje starszego pana, takiego serdecznego i milutkiego człowieka, procesami sądowymi.

Tego, że przez jego nieszczerość byłam pół roku bez dochodu i to tylko po to, aby zrobić dobry uczynek, a nie z lenistwa i złośliwości, nikt nie wziął pod uwagę.
Do dziś pozostaje pytanie - po co zrobił?
Na koniec tradycyjnie - kto był piekielny, oceńcie sami.

zagranica

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (142)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…