Pojawiły się historie młodych mam to dodam też swoja. Na wstępie dodam, że mam 3 letniego i 2 miesięcznego syna, a piekielny jest maż który swoja nadopiekuńczością i troska mnie wykańcza. Każda z jego decyzji czy działania wydaje się rozsądna i odpowiedzialna, ale ilość takich sytuacji uniemożliwia normalne życie.
Syn do przedszkola chodził jesienią może z 4 tygodnie, ale potem zrezygnowaliśmy ze względu na zbliżające się narodziny dziecka i rekordowe liczby zakażeń. Teraz nie mogę doprosić się jego powrotu, bo “nie ma bezpośredniej potrzeby, przecież siedzisz w domu i nie ma co ryzykować choroby”. Jest w tym logika, ale nie bierze pod uwagę, że kontakt z rówieśnikami bardzo dużo dawał starszemu i teraz koszmarnie rozrabia, by zwrócić na siebie uwagę, a ja jestem wykończona, bo młody w nocy nie śpi i ciągle płacze.
Nie spotykamy się z żadnymi znajomymi, nigdzie nie wychodzimy, nawet do sklepu nie mogę wejść bo to ryzyko i po co maliznę narażać.
Codziennie musi być dwudaniowy obiad i owoce naszykowane, bo to takie ważne by dziecko się zdrowo odżywiało. Zamówić coś do domu to problem (nie finansowy- tu nas spokojnie stać na takie coś), ale ktoś musiałby przywieść a to wiadomo ryzyko.
Spacery są ok, ale z dala od ludzi- nie między blokami tylko najlepiej w pola, gdzie nikogo nie da się spotkać. Ja przez to nie mam nawet do kogo się odezwać. Maż też siedzi w domu, nie chodzi na żadne imprezy, ale pomagać kumplowi remontować mieszkanie chodzi i dodatkowe konsultacje telefoniczne są norma.
Mogłabym wymieniać i wymieniać, ale wspomnę tylko, że wnuka dziadkom musiałam pokazywać przez okno- wiadomo mogliby wirusa przynieść.
Syn do przedszkola chodził jesienią może z 4 tygodnie, ale potem zrezygnowaliśmy ze względu na zbliżające się narodziny dziecka i rekordowe liczby zakażeń. Teraz nie mogę doprosić się jego powrotu, bo “nie ma bezpośredniej potrzeby, przecież siedzisz w domu i nie ma co ryzykować choroby”. Jest w tym logika, ale nie bierze pod uwagę, że kontakt z rówieśnikami bardzo dużo dawał starszemu i teraz koszmarnie rozrabia, by zwrócić na siebie uwagę, a ja jestem wykończona, bo młody w nocy nie śpi i ciągle płacze.
Nie spotykamy się z żadnymi znajomymi, nigdzie nie wychodzimy, nawet do sklepu nie mogę wejść bo to ryzyko i po co maliznę narażać.
Codziennie musi być dwudaniowy obiad i owoce naszykowane, bo to takie ważne by dziecko się zdrowo odżywiało. Zamówić coś do domu to problem (nie finansowy- tu nas spokojnie stać na takie coś), ale ktoś musiałby przywieść a to wiadomo ryzyko.
Spacery są ok, ale z dala od ludzi- nie między blokami tylko najlepiej w pola, gdzie nikogo nie da się spotkać. Ja przez to nie mam nawet do kogo się odezwać. Maż też siedzi w domu, nie chodzi na żadne imprezy, ale pomagać kumplowi remontować mieszkanie chodzi i dodatkowe konsultacje telefoniczne są norma.
Mogłabym wymieniać i wymieniać, ale wspomnę tylko, że wnuka dziadkom musiałam pokazywać przez okno- wiadomo mogliby wirusa przynieść.
Dom
Ocena:
80
(104)
Komentarze