Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#87794

przez ~chojraczka ·
| było | Do ulubionych
Nie wiem, czy ten wpis się tu nadaje, ale zaryzykuję.

W związku z rzekomą pandemię straciłam pracę w gastronomii na jesień 2020. Pracowałam jako kelnerka w dość popularnej restauracji w centrum dużego miasta. Może powiem trzy słowa o sobie, bo może to mieć znaczenie w kontekście puenty tego wpisu.

Mam 25 lata, zrobioną maturę, skończone zaocznie studia z zarządania, do tego parę kursów z różnych branż, bo długo nie mogłam się zdecydować, co chcę w życiu robić. Po maturze od razu poszłam na swoje, zarabiałam na siebie. Wynajmuję malutkie mieszkanie, mam trochę oszczędności, nigdy nie bałam się dorywczych prac, aby zarobić kilka groszy. Pracy mi szkoda, bo bardzo ją lubiłam, właściciel lokalu to dusza człowiek, który w restaurację zainwestował spore pieniądze i był załamany koniecznością zamknięcia.
Ekipa też była fajna, w tym małżeństwo pracujące w kuchnii z dwójką dzieci na utrzymaniu, kolega kelner, który po śmierci ojca stał się głównym żywicielem rodziny, czyli matki i nastoletniej siostry, koleżanka kelnerka, mająca męża po wypadku na rencie inwalidzkiej i też cała masa po prostu młodych ludzi, studentów, którzy z trudem walczyli o utrzymanie się w dużym mieście, bo pochodzili z niezamożnych rodzin. Z tego co wiem, każda z tych osób, natychmiast rozpoczęła szukanie nowej pracy, nikt nie bał się zatrudnić się przy sprzątaniu, brać jakieś kilkudniowe fuchy, na szczęście wiem, że kilku osobom udało znaleźć się stałe zatrudnienie, tym mnie (w duchu dziękuję sobie za miliony "bzdurnych" kursów, które jednak okazały się przydatne)

Do brzegu. Jedna z koleżanek, Marlenka. 28 lat, wynajęte mieszkanie, za które płacili rodzice, bo okłamywała ich co do swoich zarobków (a jako kelnerzy naprawdę nie mieliśmy źle, szczególnie z napiwkami w sezonie turystycznym) i brała na litość. Marlenka, zawsze zrobiona od stóp do głów, paznokcie, rzęsy, zagęszczone włosy, wcale nie tanie ciuchy, kilka razy w roku zagraniczne wyjazdy (typu Tajlandia, Bali, Seszele...), jedzenie głównie na mieście. Nie piszę tego po to, aby odreagować ból tyłka.
Otóż rozmawiałam ostatnio z Marlenką. Powodem było to, że moja znajoma szukała osób do pracy jako hostessa, najpierw pojedyncze zlecenia, potem stała współpraca. Sama wyraziłam zainteresowania i koleżanka poprosiła o rozpytanie znajomych, czy ktoś byłby zainteresowany. Z twarzoksiążki i wpisów Marlenki wiedziałam, że nie ma pracy, więc zagadałam ją na ten temat. Marlenka najpierw wyraziła umiarkowane zainteresowanie, potem stwierdziła, że jednak nie, bo musiałaby rano wstawać, a nie potrafi, wiadomo, gastronomia do głównie praca wieczorem.
Pogadałyśmy trochę o tym, jak kto sobie radzi i dowiedziałam się, że:

- Marlenka zasadniczo od czasu zamknięcia naszej restauracji nigdzie nie szukała pracy, bo gastronomia jest zamknięta, więc nie ma gdzie
- Marlence kończą się pieniądze, już nawet paznokcie jej koleżanka musiała zrobić na krechę
- Trochę lipa, bo nie zapłaciła ostatniego czynszu, bo pieniądze od rodziców wydała na jedzenie
- Rodzicom ściemnia, że ma inną pracę, ale chyba będzie musiała się przyznać, bo może wróci do nich do rodzinnego miasteczka
- Ogólnie lipa, bo w tym roku raczej nie pojedzie na wakacje. Bynajmniej nie dlatego, że nie ma kasy, tylko dlatego, że na granicach i lotniskach są cyrki z testami i kwarantanną.
To wszystko było dla mnie trochę zabawne, gdyby nie podsumanie rozmowy:

- I ogólnie to widzę, że z nas wszystkich to tylko ja na tym wszystkim tak kiepsko wyszłam, wam wszystkim się tak udało spaść na 4 łapy po tym zamknięciu, tylko ja mam takiego pecha. A mnie zaraz z mieszkania wywalą, już nawet ostatnio mi na dostawę z maca zabrakło, taki wstyd!


Ciężko mi jej współczuć

gastronomia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (122)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…