Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87808

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wychowałam się w patologicznej rodzinie. Ojciec był (a właściwie nadal jest) pijakiem. Nikt nic nigdy nie widział, nikt nie chciał mi pomóc. Wszyscy użalali się tylko nad nim, jaki to on biedny i chory i nad mamą, co z nim ma. Tak, jakby nie mogła odejść.

Po ukończeniu 18 roku życia wyprowadziłam się z domu rodzinnego, zamieszkałam z partnerem i przez 5 lat mieszkałam na drugim końcu Polski. Raz radziliśmy sobie lepiej, raz gorzej, ale miałam święty spokój. W końcu przyszedł covid.

Ja wcześniej pracowałam głównie w gastronomii, więc sporo ewentualnych miejsc pracy po prostu mi odpadło. Zaczęły się większe problemy finansowe. Zbiegło się to z namawianiem nas przez moją mamę i siostrę, żebyśmy zamieszkali w moim domu rodzinnym; kilka miesięcy wcześniej odszedł dziadek i cały dół domu stał pusty, a my płaciliśmy za wynajem za obecne mieszkanie.

Pełna obaw, bo pamiętałam co działo się w tym domu, gdy jeszcze tam mieszkałam, postanowiłam jednak na chwilę tam wrócić. Odetchnąć od płacenia za wynajem, stanąć trochę finansowo na nogi.
Przez dwa miesiące był jako taki względny spokój. Trudno było odnaleźć mi się ponownie wśród rodziny po kilku latach mieszkania osobno, ale powoli zaczęłam przyzwyczajać się do sytuacji.

Pewnego dnia, gdy byłam w łazience, usłyszałam jak mój, tfu, ojciec, siedząc w kotłowni, wyzywa mnie i partnera. Moja łazienka i kotłownia rodziny mieszkającej na górze domu mają wspólną ścianę i w łazience słychać absolutnie wszystko, co ktokolwiek mówi w kotłowni. Nie powiedziałam nic partnerowi, zignorowałam to, chociaż z doświadczenia wiedziałam, że zaraz zaczną się awantury.

Po południu słyszałam huki z mieszkania na górze, ale gdy pisałam do siostry twierdziła, że wszystko jest okej, nic się nie dzieje. Z godzinę później sama zadzwoniła do mojego partnera, czy może przyjść. Poszliśmy na górę, gdzie mój nawalony ojciec skakał z łapami do siostry. Partner podyskutował sobie z nim chwilę, a wtedy ten alkoholik stwierdził, że idzie do kotłowni odciąć piec, bo piec jest jego, a on się wyprowadza. Tak zaaferowany tym swoim pijackim amokiem spadł ze schodów.

Sytuacja miała miejsce około dwóch tygodni temu, kiedy leżał śnieg, było ślisko. Schody niebezpieczne, z imitacją barierki, której boję się bardziej niż samych schodów i staram trzymać się od niej z daleka, gdy już tam idę. Sama dwa razy (trzeźwa) wywróciłam się na tych schodach i po prostu zjechałam po nich na czterech literach. To nie problem z nich spaść trzeźwym, a co dopiero gdy ktoś ledwo się na nogach trzyma.

Wracając do tej konkretnej sytuacji. Pijak spadł ze schodów, przez chwilę razem z siostrą myślałyśmy, że nie żyje. Niestety, przeżył, a gdy się ocknął zadzwonił na policję twierdząc, że to mój partner go pobił i zepchnął. Mama i siostra natomiast wpadły w panikę i zadzwoniły po karetkę, która zabrała tego pijusa.

Tutaj dochodzimy do momentu, który jest dla mnie najbardziej piekielny i przez który ta sytuacja nadal mnie boli.
Gdy ja w wieku 15/16 lat dzwoniłam na policję, że ojciec nas bije mówiono mi, że to ja jestem agresywna, policja przyjeżdżała po kilku godzinach, albo wcale. Pani w słuchawce kilka razy była oburzona, że dzwonię już któryś raz. Natomiast gdy ten menel zadzwonił, że ktoś rzekomo zepchnął go ze schodów, policja była po 20 minutach. Tym pijakiem bardzo się przejęli i próbowali wmówić nam, że ktoś mu pomógł spaść z tych schodów.

Partner odezwał się w końcu do wielkiego pana policjanta (było ich dwóch, ale tylko ten jeden usilnie sugerował, że ktoś tego pijaka jednak zepchnął), że przecież dobrze wie, co się w tym domu dzieje od kilku lat, na co ten miał tylko argument, że nie przypomina sobie, żeby mojego partnera znał. Wzięli nasze dowody osobiste, każde z nas potwierdziło, że ten pijak spadł ze schodów sam.

W końcu policjant stwierdził, żebyśmy zadzwonili do szpitala zapytać się co z tym alkoholikiem (dokładnie użył słów: "z biednym, kochanym xyz") i był wielce zdziwiony, że nie obchodzi nas, co się z nim dzieje. Stwierdził, że to będzie dobrze wyglądać, jeżeli pojedziemy po niego do szpitala. Dodał też, żebym pojechała bez partnera, skoro ten pijak ma z nim problem.

Podsumowując: policjant, który nigdy mi nie pomógł, na którego właściwie mam alergię, stwierdził, żebym pojechała po alkoholika, który terroryzował mnie całe dzieciństwo, że mam sama pojechać po człowieka, który mnie bił, zamknąć się z nim w samochodzie i jeszcze odwieźć go do domu, żeby nadal rzucał się z łapami do mamy i siostry. Sugerował mi pojechanie po menela, który zadzwonił na policję twierdząc, że mój partner go pobił i zepchnął ze schodów.

Nie, nie pojechałam.

Ten pijak wrócił taksówką, za którą zapłaciła moja mama. Tak, ta sama, którą ten pijak wyzywał kilka godzin wcześniej po prostu zapłaciła za jego taksówkę.
Następnego dnia poszłam z siostrą na spacer do sklepu. W pewnym momencie doszła do wniosku, że ta cała sytuacja to jednak wina mojego partnera. Jakoś umknęło jej to, że sama po niego zadzwoniła, gdy ten pijak zaczął skakać do niej z łapami.
Wyjechaliśmy stamtąd kilka dni temu.

rodzina policja patoligia alkoholizm

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (256)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…