Koleżanka pracuje w malutkiej sieci lokalnych sklepików. Swoją główną siedzibę i biuro mają w naszym mieście, a sklepiki (chyba konkretnie 8 sztuk) w mieście i w promieniu ok. 10 km od niego.
W tamtym tygodniu do biura wchodzi młody chłopak i z dumą w glosie oznajmia, że przywiózł lady chłodnicze. Pracownice biura nieco zdziwione, bo nowe lady owszem, były zamówione, ale do ich sklepu w miejscowości "X".
Chłopak machając dokumentami upiera się, że tu. Koleżanka wzięła papiery do ręki, zerknęła na nie i od razu odkryła gdzie leży błąd. W dokumentach jak nabywca widniała główna siedziba firmy, ale adres dostawy był wyraźnie podany w miejscowości "X". Chłopak lekko się zawstydził, przeprosił, i powiedział, że już tam jedzie.
- Wie pan gdzie to jest?
- Mam adres, wbiję w nawigację. Do widzenia!
Do widzenia konkretnie za ok. 30 minut - chłopak wrócił, bo mu padła bateria w telefonie, więc nie był w stanie dojechać. Koleżanka wzięła telefon, wykręciła numer do firmowego kierowcy, przedstawiła problem i poprosiła, aby wyjaśnił chłopakowi jak dojechać do feralnego sklepu.
Kierowca zaczął wyjaśniać, a podobno brzmiało to mniej więcej tak: "Z biura wyjedź w prawo, potem na skrzyżowaniu w prawo, na pierwszych światłach w lewo, potem na pierwszym rondzie prosto, na kolejnym kieruj się na miasto "Y". Za jakieś 5-7 km masz miejscowość X. w pewnym momencie jest drogowskaz w lewo "Piekiełko Dolne 3".
Skręć tam, za ok. 200 metrów masz po pierwszeństwie w lewo i za jakieś 200 metrów jest sklep. Jak się zgubisz to pytaj ludzi o "nazwa sklepu". Z resztą- to jedyny sklep w tej wiosce, więc po prostu o sklep zapytaj."
Ten jakże "skomplikowany" dojazd przerósł chłopaka, który zaczął krzyczeć, że on ma w d..., on nigdzie nie jedzie! On wraca z towarem do firmy.
Koleżanka mówi, że w innych okolicznościach odpuściłaby, i kazała firmie następnym razem przysłać jakiegoś bardziej ogarniętego kierowcę, ale na miejscu czekała już ekipa, która miała zamontować nową ladę, więc wsiadła jako pasażerka i pilotowała chłopaka, chociaż sama bywa w tym sklepie 2 razy do roku i to zawożona przez kogoś.
Przerażają mnie dwie rzeczy:
1. Wychodzi na to, że rośnie nam pokolenie, które bez nawigacji niedługo nie trafi z pobliskiego marketu czy szkoły do domu rodzinnego.
2. Sokoro chłopak jest aż tak uzależniony (w sensie jego praca, funkcjonowanie) od telefonu, to czemu nie pomyśli o ładowarce samochodowej, czy powerbanku?
Dramat.
W tamtym tygodniu do biura wchodzi młody chłopak i z dumą w glosie oznajmia, że przywiózł lady chłodnicze. Pracownice biura nieco zdziwione, bo nowe lady owszem, były zamówione, ale do ich sklepu w miejscowości "X".
Chłopak machając dokumentami upiera się, że tu. Koleżanka wzięła papiery do ręki, zerknęła na nie i od razu odkryła gdzie leży błąd. W dokumentach jak nabywca widniała główna siedziba firmy, ale adres dostawy był wyraźnie podany w miejscowości "X". Chłopak lekko się zawstydził, przeprosił, i powiedział, że już tam jedzie.
- Wie pan gdzie to jest?
- Mam adres, wbiję w nawigację. Do widzenia!
Do widzenia konkretnie za ok. 30 minut - chłopak wrócił, bo mu padła bateria w telefonie, więc nie był w stanie dojechać. Koleżanka wzięła telefon, wykręciła numer do firmowego kierowcy, przedstawiła problem i poprosiła, aby wyjaśnił chłopakowi jak dojechać do feralnego sklepu.
Kierowca zaczął wyjaśniać, a podobno brzmiało to mniej więcej tak: "Z biura wyjedź w prawo, potem na skrzyżowaniu w prawo, na pierwszych światłach w lewo, potem na pierwszym rondzie prosto, na kolejnym kieruj się na miasto "Y". Za jakieś 5-7 km masz miejscowość X. w pewnym momencie jest drogowskaz w lewo "Piekiełko Dolne 3".
Skręć tam, za ok. 200 metrów masz po pierwszeństwie w lewo i za jakieś 200 metrów jest sklep. Jak się zgubisz to pytaj ludzi o "nazwa sklepu". Z resztą- to jedyny sklep w tej wiosce, więc po prostu o sklep zapytaj."
Ten jakże "skomplikowany" dojazd przerósł chłopaka, który zaczął krzyczeć, że on ma w d..., on nigdzie nie jedzie! On wraca z towarem do firmy.
Koleżanka mówi, że w innych okolicznościach odpuściłaby, i kazała firmie następnym razem przysłać jakiegoś bardziej ogarniętego kierowcę, ale na miejscu czekała już ekipa, która miała zamontować nową ladę, więc wsiadła jako pasażerka i pilotowała chłopaka, chociaż sama bywa w tym sklepie 2 razy do roku i to zawożona przez kogoś.
Przerażają mnie dwie rzeczy:
1. Wychodzi na to, że rośnie nam pokolenie, które bez nawigacji niedługo nie trafi z pobliskiego marketu czy szkoły do domu rodzinnego.
2. Sokoro chłopak jest aż tak uzależniony (w sensie jego praca, funkcjonowanie) od telefonu, to czemu nie pomyśli o ładowarce samochodowej, czy powerbanku?
Dramat.
Ocena:
125
(143)
Komentarze