Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#88437

przez ~PralkaNatalka ·
| było | Do ulubionych
Czytając niedawno historię salowej (~niemedyczny) o tym, jak czuje się pokrzywdzona przez system, bo nikt nie docenił jej wysiłków w trudnych czasach pandemii, aż się we mnie zagotowało.

Ale od początku.
Wraz z pierwszą falą przyszło masowe zamykanie firm, wymyślanie procedur i przechodzenie na obsługę zdalną. Dla celów tej historii nie jest ważne, czym zajmuje się moja firma i gdzie się mieści: fakty są takie, że przez pierwsze dwa tygodnie firma była zamknięta i wszyscy pracownicy ze strachem w sercu siedzieli w domach, zastanawiając się czy nadal mają pracę. Z tygodnia na tydzień usprawnialiśmy nasz system pracy zdalnej, dzięki czemu wszyscy z nas zachowali posadę, ale też część osób musiała się dokształcić w zakresie technicznym, no i pogodzić z brakiem podwyżek ze względu na zmniejszone obroty (ale to akurat większość branż "zamroziła" wydatki w tym trudnym okresie).
Załogi nie mamy dużej, ot jakieś dziesięć stanowisk pracy, ale jednak zajmujemy sporą przestrzeń, więc mieliśmy na 1/4 etatu wynajętą panią sprzątającą z firmy zewnętrznej. Młoda, bardzo grzeczna i solidna dziewczyna przychodziła codziennie ogarniać nie tylko biura, ale także toalety dla personelu i klientów, korytarze, szatnię, pokój socjalny itd. i w te dwie godziny spokojnie się wyrabiała.

Zaraz po naszym powrocie do pracy jej obowiązki się nie zmieniły, ale gdyby nie zaszły żadne zmiany, to by nie było tej historii.
W związku z tym, że zdecydowana większość naszych klientów kontaktuje się z nami zdalnie, szef z upływem czasu uznał, że podziękuje za współpracę firmie sprzątającej. Oczywiście on sam zachował się bardzo w porządku - poinformował o tym całą załogę, zapytał czy załoga nie widzi problemu w tym, że każdy ma zadbać o porządek na swoim stanowisku samodzielnie, a w części wspólnej dzielić się tymi obowiązkami. Oczywiście, że nikt problemu nie widział, a ja (w tym czasie) najmniej, bo z mojego ówczesnego doświadczenia wynikało, że to klienci brudzą najbardziej...
Pani sprzątająca dostała czekoladki i podziękowania za dotychczasową współpracę, a my dostaliśmy instrukcje. I jakoś to hulało przez pierwsze dwa-trzy miesiące, aż z czasem coraz więcej obowiązków spadało na mnie - przyznaję, że też z mojej własnej winy, bo nie postawiłam nikomu żadnych realnych granic.
"Umyjesz kubek za mną? Bo lecę na autobus!"
"O, idziesz ze śmieciami? To weź moje, nie wstanę od biurka, bo klient dziś trudny"
"Dzisiaj chłopcy (dzieci) zrobili mi jakąś niespodziankę, nie zostanę umyć podłogi... możemy się zamienić na inny dzień, to umyję za ciebie?"
Itp, itd, aż z czasem wszyscy się ograniczyli do swojego biurka, komputera i kosza na śmieci (a i tak nie zawsze), podczas gdy w szatni podłoga się lepiła, w socjalnym zlew przybrał kolory brązu, a odciski palców na wszystkich przeszkleniach zmatowiły widok. Jako, że nie umiem żyć w brudzie, zaproponowałam pewnego dnia szefowi, że przyjdę jednorazowo w weekend (mamy wtedy zamknięte, ale posiadam klucze do firmy i kod do alarmu, a i ochrona mnie zna) i ogarnę, ale żeby wziął pod uwagę zatrudnienie pani sprzątającej. Powiedział, że się zastanowi.

I tak, nazwiecie mnie frajerką, ale koniec końców przez pół roku sprzątałam w firmie, w której pracuję za bardzo mały dodatek finansowy - w zasadzie za mniejszą stawkę, niż sprzątaczka czy właśnie salowa - i robiłam to w weekend. Każdy weekend przez ponad sześć miesięcy.
Mam trzy dyplomy i wieloletnie doświadczenie, ale niestety dwa lata wcześniej byłam dość długo na bezrobociu, bo jednak pracuję w raczej niszowej branży i nie mogłam sobie pozwolić na buńczuczność, tym bardziej w czasach pandemii, bo pewnie bym tam znów wylądowała. Wolałam podwinąć rękawy i korona mi z tego powodu z głowy nie spadła. Poza tym dzięki temu trochę lepiej poznałam charaktery kolegów i koleżanek z pracy. Ku mojemu zaskoczeniu panowie podejmowali częstsze próby zaprowadzenia porządku, nawet jeśli ich wysiłki budziły politowanie, natomiast panie ze znacznie większą swobodą podchodziły do plam krwi menstruacyjnej w toalecie czy zacieków od wylanej kawy na biurku. Przyznam, że wzbogaciło mnie to doświadczenie...

Ale dlaczego nawiązałam do innej historii na początku pisania o własnych przygodach? Ano dlatego, że od salowej (czy sprzątaczki) nie wymaga się wykształcenia, tylko prostej pracy fizycznej. Jej obowiązki nie tylko nie zostaną rozszerzone o bardziej odpowiedzialne zajęcia, takie jak np. projektowanie, fakturowanie czy delikatne rozmowy biznesowe z kontrahentem, ale nikt nawet o tym nie pomyśli, gdyż konsekwencje byłyby potencjalnie kosztowne dla firmy, a w przypadku pracy w szpitalu bardzo, bardzo ryzykowne dla życia i zdrowia pacjentów.
Tymczasem ode mnie wymaga się ukończenia szkół, obycia z klientem, dobrego wizerunku i wielu innych, ale przede wszystkim równie ciężkiej co fizyczna pracy umysłowej, maksymalnego wysiłku, szkoleń, wielozadaniowości, skupienia i efektywności.
W dodatku w czasach pandemii moja praca nie jest gwarantowana, bo jeśli spadnie zapotrzebowanie na moje usługi, to po prostu firma się zwinie, a w szpitalach ciągle ludzi brakuje.

I nie piszę tego, żeby ludzie oskarżali mojego szefa o "januszyzm" - bo on naprawdę stanął na wysokości zadania, żebyśmy nie stracili pracy, uczciwie przyznał, że chce nas tymi dodatkowymi obowiązkami obarczyć w imię oszczędności, poprosił nas o zgodę na takie warunki i tą zgodę dostał. Szef był bardzo w porządku; to podział obowiązków przerósł nasz zespół.
Nie piszę tego także po to, żeby mi współczuć, bo na mnie zrzucono obowiązki, albo wyśmiać, że na to pozwoliłam.

Chcę uświadomić ludziom, że praca nie jest naszym prawem, tylko przywilejem, a w czasie pierwszej i każdej kolejnej fali pandemii, zatrudnienie wielu osób wisiało na włosku. Jasne, nie należy dawać się w pracy wykorzystywać w imię zachowania stołka i ja też nie pracowałam za darmo - bo choć dopłata była niewielka, to jednak zawsze coś.

Przestańcie, proszę, te internetowe pyskówki jak to wszystkim należy się podwyżka, bo się łaskawie nie spóźnili do pracy, należy się dodatek, bo wykonują swoje obowiązki, należy się każdy weekend wolny, bo przecież są lepsi od pracowników restauracji i stacji benzynowych, należy się urlop w najlepszym sezonie, premie i dozgonna wdzięczność wszystkich wokół, i całowanie po stopach za samą chęć pojawienia się w pracy...
Tak, celowo przesadzam, bo kobieta we wspomnianej historii miała jasno określone obowiązki i jednocześnie miała pretensje za niedocenienie jej, bo te obowiązki wykonywała w czasie trwania pandemii.
Od siebie powiem: w czasie pandemii wykonywałam obowiązki swoje ORAZ pracownika fizycznego. Nie z łaski i nie dla kasy, ale dlatego, że dostrzegałam jak w trudnej znaleźliśmy się sytuacji oraz dlatego, że mam szacunek i do swojego miejsca pracy, ale także szefa, który mi ufa i tym bardziej docenia, gdy okazałam wsparcie firmie w gorszych czasach - teraz, gdy czasy są "lepsze" i mamy znów pomoc sprzątającą nadal bywa, że sporadycznie otrzymuję dodatek do pensji. Nadal niewielki, ale zawsze coś.

I słowami internetowego mema dodam: czuje dobrze człowiek.

Trzymajcie się ciepło na swoich stanowiskach! Każdemu życzę jak najlepiej ;)

uslugi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (38)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…