O tym, jak mój narzeczony został pantoflarzem i męską pipą, a ja samolubną zołzą.
Przynajmniej w oczach moich znajomych z pracy.
Podczas rozmowy zeszliśmy na tematy około macierzyńsko - ojcowskie. Któraś ze znajomych narzekała, że miała pełne ręce roboty na jej "urlopie", inna, że jej partner zajmował się dziećmi wyłącznie na jej wyraźną prośbę, a kolega chwalił się, że swoją żonę odciążał w każdej wolnej chwili. Wywołana do tablicy pytaniem, jak to wygląda u nas, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że gdy już dorobimy się potomka, planuję wrócić do pracy tak szybko, jak to możliwe, a mój partner chce zostać w domu i zająć się dzieckiem.
Nie wiedziałam, że jest to bardzo kontrowersyjny układ w ich oczach. Zostałam nazwana jak we wstępie (bo pewnie nawet nie przeszło mi przez myśl, że facet nie będzie czuł się dobrze w roli kury domowej) oraz feminazistką, której lewackie głupoty uderzyły do głowy. Znajoma od męczącego macierzyńskiego stwierdziła, że chcemy zaburzyć naturalny porządek, i że najwyraźniej męczę narzeczonego, który musi dostosować się do mojego widzimisię. Ktoś inny jeszcze stwierdził, że przedkładamy nasze dobro nad dobro dziecka, bo pomieszamy naturalne role w rodzinie.
Posłuchałam chwilę ich wypocin i ucięłam dyskusję stwierdzeniem, że mogą sobie myśleć, co chcą, ani mnie to grzeje, ani ziębi, ale niczego to nie zmieni.
Najzabawniejsze w tym dla mnie jest to, że to był pomysł mojego narzeczonego, nie mój, a to ja zostałam "dyktatorem" w mojej rodzinie.
Przynajmniej w oczach moich znajomych z pracy.
Podczas rozmowy zeszliśmy na tematy około macierzyńsko - ojcowskie. Któraś ze znajomych narzekała, że miała pełne ręce roboty na jej "urlopie", inna, że jej partner zajmował się dziećmi wyłącznie na jej wyraźną prośbę, a kolega chwalił się, że swoją żonę odciążał w każdej wolnej chwili. Wywołana do tablicy pytaniem, jak to wygląda u nas, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że gdy już dorobimy się potomka, planuję wrócić do pracy tak szybko, jak to możliwe, a mój partner chce zostać w domu i zająć się dzieckiem.
Nie wiedziałam, że jest to bardzo kontrowersyjny układ w ich oczach. Zostałam nazwana jak we wstępie (bo pewnie nawet nie przeszło mi przez myśl, że facet nie będzie czuł się dobrze w roli kury domowej) oraz feminazistką, której lewackie głupoty uderzyły do głowy. Znajoma od męczącego macierzyńskiego stwierdziła, że chcemy zaburzyć naturalny porządek, i że najwyraźniej męczę narzeczonego, który musi dostosować się do mojego widzimisię. Ktoś inny jeszcze stwierdził, że przedkładamy nasze dobro nad dobro dziecka, bo pomieszamy naturalne role w rodzinie.
Posłuchałam chwilę ich wypocin i ucięłam dyskusję stwierdzeniem, że mogą sobie myśleć, co chcą, ani mnie to grzeje, ani ziębi, ale niczego to nie zmieni.
Najzabawniejsze w tym dla mnie jest to, że to był pomysł mojego narzeczonego, nie mój, a to ja zostałam "dyktatorem" w mojej rodzinie.
Ocena:
184
(208)
Komentarze