Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88736

przez ~ellaella ·
| Do ulubionych
Ktoś mi wytłumaczy co tu się właśnie odpitoliło?

Mieszkam ja sobie w kraju, gdzie obostrzenia covidowe są nieco inne niż w Polsce, między innymi dzieci szkolne są testowane dwa razy w tygodniu i nie wolno im w trakcie zajęć w szkole mieć kontaktu z dziećmi spoza szkoły. Ten zapis wydawał mi się nieco zbędny. Do dziś.

W tym samym mieście mieszka moja siostra z mężem i 2,5-letnią córką. Siostrzenica normalnie chodzi do opiekuna dziennego, a że ten jest obecnie na zwolnieniu lekarskim z powodu wypadku, pomagam jak mogę i kiedy tylko grafik w pracy na to pozwala, zajmuję się małą.

Wybrałam się z nią dzisiaj na spacer po okolicy i zrobiłyśmy sobie przystanek na placu zabaw. Plac zabaw taki bardziej wypasiony ze sprzętami dla różnych grup wiekowych i co ważne - na przeciwko szkoły podstawowej. Co równie ważne, szkoła ma własny, ogrodzony plac zabaw, też całkiem na wypasie.

Bawimy się z małą z innymi dzieciakami, w większości w podobnym wieku, co młoda. Nagle wpadają dzieci szkole, pierwsza? może druga klasa. Jakieś 30 sztuk z dwoma nauczycielkami, które natychmiast rozsiadły się na ławce i zatopiły w plotkach. Dzieciaczki szkolne sobie biegają i już skacze mi gul, bo mają kompletnie wywalone na mniejsze dzieci, co chwilę je trącają, kierują do nich odzywki typu idź sobie, odejdź stąd itp. Jakiś dzieciaczek uprzejmie zwrócił mi uwagę, że siostrzenica przeszkadza im w zabawie, bo uwaga, śmie również korzystać ze zjeżdżalni. Równie uprzejmie odpowiedziałam, że ma do tego takie samo prawo, jak i oni, i równie dobrze ja mogę powiedzieć, że oni przeszkadzają jej. Na co jedna z dziewczynek odzywa się, że niestety muszę małą zabrać, bo oni nie mogą się "mieszać" z obcymi dziećmi. Nadal grzecznie, acz już z nerwem tłumaczę, że bardzo mi przykro, ale w takim razie powinni zostać na terenie szkoły. Dzieciaczki się oddaliły. Ale wróciły z nauczycielką.
Bawią się. Bawi się i moja siostrzenica. Co jakiś czas zbliżają się do siebie w zabawie raczej na zasadzie mijania się. No i stara raszpla (nauczycielka) zaczyna mnie strofować:

- No niestety, muszę pani powiedzieć, że musi pani zabrać dziecko, gdyż zgodnie z przepisami covidowymi pani dziecko nie może się zbliżać do dzieci szkolnych na mniej niż 1,5m
- Mhm, a czy pani sobie zdaje sprawę z tego, że wyszła pani z dziećmi na publiczny plac zabaw, mimo, że szkoła ma własny, na które osoby spoza szkoły nie mają wstępu?
- Tak, ale my mamy prawo tu być.
- Tak i my również.
- Czy pani chce, żeby pani dziecko zachorowało i zmarło?! W ogóle łat de fak?
- A pani chce, żeby pani uczniowie zachorowali?
- No nie, ale mają prawo tu być.
- No mają.
- No to niech pani weźmie dziecko.
- Ale dlaczego ja mam dla pani fanaberii stąd iść?
- No nie, że stąd iść, ale kazać dziecku trzymać dystans (nie no, pani musi być świetnym pedagogiem skoro potrafi 2-letniemu dziecku kazać trzymać 1,5m dystansu w zabawie. Może jeszcze w miarkę ją wyposażyć?)
- Hmm, czyli jak pani to sobie wyobraża?
- Na przykład jak dzieci idą do piaskownicy to zabrać dziecko z piaskownicy. Przecież wieczność tu nie będziemy, pani ma pewnie cały dzień na zabawę, czemu pani przychodzi akurat teraz?
- A dlaczego miałabym nie przychodzić?
- Bo teraz dzieci mają w-f (nie do końca chodzi o w-f, raczej taka "lekcja" podczas, której dzieci mają aktywnie spędzać czas na dworze).
- Może skończmy tę dyskusję, bo idzie w absurdalnym kierunku. Mam prawo tu być z dzieckiem, pani z uczniami również, ale, że to pani ma problem to może powinna wrócić z dziećmi na teren szkoły.
- Pani jest bezczelna.
- Pani też.

Co najlepsze na tym koniec.
Pani wróciła sobie na ławkę zapewne opowiedzieć koleżance, co to ją właśnie spotkało. Tak sobie myślę czy ona naprawdę uważa, że najlepszym sposobem na zapewnienie bezpieczeństwa podopiecznym jest wychodzenie z nimi na przestrzeń publiczną i przeganianie z niej innych, mając pod nosem zamknięty dla obcych plac zabaw?

Co może nawet jeszcze lepsze, wymieniłam z rodzicami innych dzieci uwagi na temat tego zdarzenia. Na placu zabaw roi się od dzieci szkolnych cały dzień. Nie ma żadnej reguły, bo jedna klasa ma w-f rano, druga w południe, trzecia po południu, a od 14 wychodzą dzieci ze świetlicy. Dzieci robią głupoty typu lizanie sprzętów, grzebanie w śmieciach, plucie na siebie, picie z jednej butelki. No, ale największym zagrożeniem są pojedyncze bąbelki biegające między nimi.

zagranica

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (132)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…