Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89372

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poniekąd w odpowiedzi na historię nr #89367 postanowiłam opisać tragedię w kilku aktach pt.: „Dlaczego ten budynek jest tak chu… źle zaprojektowany”. Sytuacje opisywać będę głównie z punktu widzenia projektanta.

1. Wszyscy tu pracujemy za waciki.

Tu muszę na starcie trochę zwrócić honor, że przez ostatnie parę lat sytuacja się powoli poprawia. Bardzo powoli. Teraz się pewnie przestanie poprawiać, bo inflacja, ale to osobny temat. W każdym razie koszt projektu ze wszelkimi formalnościami, pozwoleniami i nadzorem na budowie ma wycenę zwyczajowo opartą procentowo na wartości inwestycji. Jest to pewne uproszczenie, ale podstawa to 10%, czyli projekt powinien kosztować 10% kwoty za którą zostanie wybudowany. Oczywiście proste projekty są tańsze, skomplikowane droższe, więc ogólnie mówimy tu o widełkach 7-15%. To teraz mam pytanie, kto byłby gotowy zapłacić 35 tys. zł za projekt domku jednorodzinnego kosztującego pół miliona w całości? W praktyce przy przetargach i „kto da najmniej i najszybciej” wyceny projektów spadają nawet poniżej 1%.

Dobra, to jak się funkcjonuje a taki warunkach? No to przechodzimy do:

2. Dziesięć projektów jednocześnie, co może pójść nie tak?

Biura projektowe biorą projektów „po korek”, tyle ile fizycznie są w stanie uciągnąć, plus jeszcze z pięć dodatkowych, jak szaleć to szaleć. Wszystko, żeby jakoś spiąć to finansowo. Nie muszę chyba mówić, czemu jakość pracy spada kiedy żonglujesz jednocześnie kilkoma tematami i już powoli się gubisz, w którym projekcie co się dzieje. A do tego dochodzi złośliwość rzeczy martwych, że jak w jednym projekcie coś pilnego się wysypie, to nagle wszystko wysypuje się w dwóch innych, a jak jakimś cudem to wszystko się połata to okazuje się, że w czwartym jest jakaś apokalipsa. Przy piątej tragedii w danym tygodniu pracownik zaczyna się rozglądać za lekarzem, który wystawi lewe L4 z powodu ciężkiego, nagłego uczulenia na beton.

3. Stado asystentów jakoś uciągnie.

Uprawniony architekt nie projektował za bardzo tego projektu. I to nie jest kwestia złej woli, czy braku chęci. Po prostu typowe biuro składa się z jednego, czasem dwóch uprawnionych architektów, którzy to wszystko firmują i ogarniają i stada asystentów, którzy robią większość typowej pracy architekta.
Faktyczny projektant zwyczajnie nie ma na to czasu między spotkaniami, zdobywaniem klientów, ogólnym ogarnianiem wszystkiego i łataniem największych katastrof. Z doświadczenia wiem, że jak ma jakieś wolne moce przerobowe to ten projekt sprawdza i przegląda, zaprojektuje jakieś istotne elementy.
Jak jest dobrze to w biurze jest kilku asystentów z doświadczeniem 5+ lat, którzy to wszystko w miarę trzymają w ryzach. Czasami nie ma. Osobiście mój pierwszy duży projekt koordynowałam samodzielnie mając 5 miesięcy doświadczenia w pracy w biurze projektowym. Wolę zbyt dużo o tym nie myśleć, bo terapia to jednak droga jest.

Szczęśliwego zakończenia nie ma, może z wyjątkiem jednej puenty: następnym razem jak zobaczycie kontakt w dziwnym miejscu w ścianie, to poza zrozumiałym wkurzeniem pomyślcie o asystencie, który w euforii szczęścia, że w końcu wydał projekt, przegapił ten detal.

biuro projektowe

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (167)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…