Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89483

przez ~kretttka ·
| Do ulubionych
Przychodzę do Was z historią, w której nie ma dramatycznych zwrotów akcji, żadnej wracającej karmy. Po prostu strasznie irytująca sytuacja, z którą męczę się od kilku miesięcy.

Na potrzeby działalności gospodarczej wynajmuję pomieszczenie w pewnym budynku. Po prostu budynek z różnymi pomieszczeniami, całość ma ok. 800 m2, trzy piętra. Większość pomieszczeń wynajmują firmy pod działalność typu kursy samoobrony, zajęcia z jogi, ktoś ma tam prywatną siłownię, jest chyba jedno studio fotograficzne. Wygląda to tak, że każdy najemca ma klucz do głównego wejścia i do własnego pomieszczenia. Rano przychodzi dozorca, otwiera główne wejście, robi obchód, sprawdza zgłoszenia od najemców i wraca dopiero wieczorem, aby zamknąć drzwi.

Drzwi wejściowych nie wolno zamknąć na klucz aż do powrotu dozorcy wieczorem. Nie jest to piekielnością samą w sobie, ale do piekielności prowadzi. Specyfika mojej pracy jest taka, że do południa pracuje w biurze (nie przyjmuję tam klientów), a potem jestem w terenie. Sądząc po parkingu pod budynkiem zazwyczaj jestem tam jedyną osobą w tych godzinach, gdyż, co logiczne, większość kursów i zajęć odbywa się po południu. Co również ważne, moje biuro znajduje się na pierwszym piętrze, w skrzydle, które wcześniej w całości wynajmowała firma organizująca przeróżne kursy (pierwszej pomocy, kurs komputerowy dla seniorów i różne inne kompletnie ze sobą niepowiązane). Również - ich szyld nadal wisi przy wejściu do budynku, a także przy wejściu do tej części budynku, gdzie swoje cztery kąty mam i ja.

Z początku lubiłam zostawiać otwarte na oścież drzwi do biura, gdyż lubię przewiew, a skoro byłam jedyną osobą z budynku zakładałam, że nikomu to nie przeszkadza. Szybko z tego zrezygnowałam, gdyż okazało się, że niemal codziennie po budynku kręci się mnóstwo ludzi szukających tej firmy. Nazwijmy sobie tę firmę Piekiełko. Nie dziwota, że kierują do mnie, bo inne pomieszczenia są zamknięte na cztery spusty i są święcie przekonani, że reprezentuję Piekiełko. Oczywiście, muszę tłumaczyć, że tak nie jest i tłumaczyłam, że Piekiełko przeniosło się pod inny adres - notabene 100 m dalej. Tu często słyszałam, że przecież w internecie jest podany ten adres. Sprawdziłam - nie, jest podany aktualny. Problem jest taki, że to tylko jeden numer dalej, więc ludziom trzeba tłumaczyć jak głupim, że na wejściu do budynku jest numer 34 i jest to naprawdę numer 34, a nie 36.

Dozorcy zwróciłam uwagę, że warto by zdjąć te szyldy, skoro Piekiełko nie ma tu już swojej siedziby. Przyjął do wiadomości i tyle z tego. Po pewnym czasie skontaktowałam się również z Piekiełkiem, aby wpłynęli na byłego już wynajmującego, aby szyldy zdjął albo aby sami się o to zatroszczyli. Odpowiedź była bardziej niż olewcza, gdyż nie było jej wcale.
Na własną rękę powiesiłam na drzwiach wejściowych kartkę z informacją, że Piekiełko znajduję się 100 m dalej pod numerem 36. Oczywiście zgarnęłam opieprz od dozorcy, no jak ja śmiem cokolwiek na drzwiach wieszać. Kolejny raz obiecał się kwestią szyldów zająć. Spytałam czy może to zrobić mój mąż - skoro właściciela budynku to przerasta. Oczywiście absolutnie jest to zakazane pod karą natychmiastowego wypowiedzenia umowy najmu.

Od tej pory zaczęłam zamykać drzwi do biura na klucz. Myślicie, że pomogło? A gdzieżby. Ludzie słysząc, że za moimi drzwiami coś się dzieje (taka praca, że nie da się pracować w ciszy, gdyż praca wiążę się z przesłuchiwaniem nagrań, a dla mnie osobiście słuchanie na słuchawkach jest bardzo niekomfortowe) dobijają się, a gdy nie ma reakcji... dobijają się jeszcze głośniej. Oczywistym jest, że dla świętego spokoju w końcu otwieram i tłumaczę kolejnym delikwentom, że nie, to nie siedziba Piekiełka, a ja nie jestem pracownicą tej firmy. Mało tego - na drzwiach powiesiłam sobie szyld z nazwiskiem i zawodem jaki wykonuje - nieważne, nadal się dobijają, chociażby, żeby dopytać, gdzie to Piekiełko. A ja, no cóż, od niedawna mówię, że nie mam pojęcia i wydaje mi się, że firmy już dawno nie ma. Mi ma zależeć, żeby ICH klienci byli zadowoleni?

W zeszłym tygodniu nastąpił szczyt szczytów. Standardowo około 10 słyszę, że ktoś kręci się po korytarzu i w końcu próbuje się do mnie dobić. Chwilę to ignoruję i słyszę za drzwiami:

- Ale to tu? Tu jest napisane, że to jakaś Anna Iksińska.
- No, ale jest napisane, że tu jest Piekiełko.
- Mhm, no ale chyba nikogo tu nie ma.
- No jak, no jest, przecież słyszę.
- No to zapukaj mocniej.
I następuje chyba potężny kop w moje drzwi.

Otwieram wściekła i pytam o co chodzi. Przede mną stoi kobieta i facet w wieku może 40+ i mówią:

- A no, w końcu pani otworzyła! My na kurs na 10!
- Jaki kurs?
- No kurs ten o 10.
- Nie prowadzę żadnych kursów.
- Jak to? My mamy tu potwierdzenia z firmy Piekiełko.
- A widziała pani szyld na drzwiach? Nie jestem z Piekiełka.
- No wie pani, to co pani tu robi?
- Pracuję!
- No to gdzie jest ten kurs?
- Nie wiem.
- Jak to pani nie wie?
- Nie wiem, nie pracuję dla tej firmy, to skąd mam wiedzieć?
- Ale pani jest niemiła, ja na panią skargę złożę!
- Tak? A do kogo?
- No do pani szefa.
- Proszę, może pani od razu, słucham.
- Pani jest nienormalna!
Zamknęłam drzwi i rozpoczęłam proces "ochłoniania".

Zadzwoniłam bezpośrednio do biura właściciela budynku. Pani, z którą rozmawiałam potwierdziła, że owszem, mają zgłoszenie z prośbą o ściągnięcie szyldów i czekają na wolny termin firmy, która to zrobi.
A ja? Mam dość. Szukam nowego lokalu, jak tylko znajdę rzucam wypowiedzeniem umowy najmu. Jeszcze trochę...

biuro

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (139)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…