Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89612

przez ~pamro ·
| Do ulubionych
Jak to jest, że ludzie mający wszystkich innych na około w czterech literach, najbardziej się potem plują, że nie bierze się na nich względu?

Dziś rano. Moja ulica jest w przebudowie w związku z czym jest tymczasowo jednokierunkowa. Kto potrzebuje jechać w drugiem kierunku, musi dojechać do "zwrotki" w połowie ulicy i pojechać równoległą. Zwrotka to półkole, które rozchodzi się potem w dwóch kierunkach - na moją ulicę i ulicę równoległą. Przepraszam jeśli brzmi to niejasno, ale w zasadzie nie ma to aż tak dużego znaczenia.

Znaczenie ma, że na ten moment zwrotka jest w godzinach porannych dość zatłoczona. Wjeżdżam w zwrotkę i chcę odbić na równoległą ulicę. No nie mogę, bo dokładnie na rozgałęzieniu stoi auto, którego kierowca gada z jakąś kobietą stojącą na ulicy. Kobieta mnie dostrzegła i zwróciła kierowcy uwagę, ten już miał ruszać (zdjął nogę z hamulca), ale kobieta ponownie go zagadała i znów zahamował. Przejazd nadal zablokowany, za mną już dwa inne auta. Wychyliłem się z okna krzyczę do kobiety, że no kurde, w domu sobie można pogadać, a nie blokując przejazd. Kobieta rzuciła tylko:

- no już, już, co pan taki nerwowy

A auto nadal stoi jak stało, rozmowa trwa. Wściekłem się i zacząłem trąbić. Auto leniwie ruszyło, a kobieta jeszcze darła się do mnie z ulicy:

- Ty chamie, ty, co trąbisz! Ja jestem chora, dziecko mi leki przywiozło, już nawet trzech słów nie można zamienić?

Super, a czemu dziecko nie zaparkowało normalnie auta albo chociaż nie zjechało maksymalnie na prawo, żeby zrobić przejazd? No żesz...

I w zasadzie tyle, chciałem opisać. Ale naszła mnie taka właśnie refleksja, o której pisałem na początku.

Przykładowo miałem kiedyś w pracy takiego kolegę. Gostek zawsze kładł lachę na pracę zespołową, często przez niego mieliśmy tyły i obrywał cały zespół. Gdy robiło się gorąco i wszyscy zapieprzali, ten szedł na L4, w najlepszym wypadku brał urlop na żądanie. Nigdy w życiu nie zamienił się z nikim terminem urlopu (ok, jasne, nie musiał, ale ma to znaczenie dla historii). Pamiętam, że dwa razy walnął takim tekstem, że dla mnie osobiście był to szczyt bezczelności - zwłaszcza z jego ust.

Złożyłem kiedyś na początku roku wniosek o urlop w szczycie sezonu wakacyjnego. Mieliśmy z żoną wtedy zaproszenie na ślub znajomych mieszkających w Olsztynie (my w Małopolsce), więc doszliśmy do wniosku, że warto wziąć urlop i po weselu pojechać na wakacje na Mazury. Jakoś w maju kolega zapytał czy się z nim zamienię, bo on ma urlop dwa tygodnie wcześniej, a chciał jechać na jakąś tam wycieczkę i późniejszy termin jest tańszy. Odmówiłem i wyjaśniłem dlaczego. Ile się nasłuchałem, że jestem niekoleżeński, że tylko o sobie myślę. Na szczęście zamknąłem mu buzię, pytając, o kim mam myśleć, jak nie o sobie i swojej rodzinie? Plus był taki, że obraził się na kilka miesięcy i miałem od niego spokój.
Inna sytuacja - koleżanka z zespołu była w ciąży. Pracowała normalnie, niestety końcówka jej ciąży przypadła na bardzo gorący okres w pracy i najprawdopodobniej stres doprowadził do przedwczesnego, acz szczęśliwego porodu jakoś w połowie ósmego miesiąca.

Wiecie, to była taka sytuacja, w której wszyscy się trochę przestraszyli - szef, bo oficjalnie koleżanka nie mogła robić nadgodzin, a robiła. My, bo trochę nam to uświadomiło, jak bardzo taki zapieprz może być niebezpieczny dla zdrowia. Tylko kolega chodził po biurze i walił tekstami typu:
- No, Baśka urodziła! Teraz! Na pewno specjalnie to zrobiła, żeby się od roboty wymigać kiedy mamy jej najwięcej!

I ostatnia sytuacja też związana z taką postawą ludzi. Parę lat temu, gdy mieszkaliśmy jeszcze na wynajmie, mieliśmy sąsiada. Najbardziej uciążliwe były jego ciągłe wizyty z pretensjami, że głośno. Bo telewizor mamy głośno, bo żona w szpilkach przeszła po mieszkaniu przed wyjściem do pracy, bo rozmawiałem na balkonie przez telefon. Tymczasem on sam - codziennie godzina czy dwie naprawdę głośnego słuchania heavy metalu. Zwróciłem mu na to uwagę, odpowiedział:

- Wal się, moje mieszkanie to robię co chcę.

Przy jego następnej wizycie odpowiedziałem mu dokładnie to samo (no dobra, mieszkanie nie nasze, ale jednak płaciliśmy na wynajem, więc mamy prawo użytkować normalnie) i pogroziłem, że jak jeszcze raz do nas przylezie to idę na policję zgłosić nękanie.

To tyle ode mnie. Jestem ciekaw, czy macie podobne doświadczenia.

takie tam przemyslenia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (189)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…