Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89763

przez ~nohej ·
| Do ulubionych
Ciężko czytało mi się ostatnie wyznania dziewczyny o nicku "bojaniemamnicka" - niestety, przywołały nieprzyjemne wspomnienia o moim byłym.

Niestety, sama byłam kiedyś w podobnym związku i to aż 3 lata. Byłego, Tomka, poznałam przez znajomych i zrobił od razu na mnie piorunujące wrażenie. Nie dlatego, że był piękny niczym grecki bóg, robił raczej wrażenie chłopaka z sąsiedztwa. Zadbany wygląd, ale nie wypielęgnowany przesadnie, rozgadany, uśmiechnięty. Miał wokół siebie aurę ciepła i pozytywnego nastawienia do życia.

Poczułam, że mam ogromne szczęście, że Tomek akurat na mnie zwrócił uwagę. Jedna randka, druga i zaczęliśmy się regularnie spotykać, potem zostaliśmy parą. Tomek był, tak jak się spodziewałam, ciepłym, uśmiechniętym człowiekiem, którego w moim otoczeniu polubili wszyscy - od krytycznej przyjaciółki po konserwatywną babcię. Ciągle słyszałam, że mam szczęście, bo porządny, skromny i do tego dobra partia.

Dobra partia, bo Tomek właśnie kończył studia informatyczne, pracował już w zawodzie i nieźle zarabiał. Ja w tamtym czasie byłam dopiero na początku magisterki, nadal w dużej mierze byłam na utrzymaniu rodziców, dorabiałam tylko korepetycjami na codzienne wydatki. Nie wydawało to się być problemem - nie jestem typem, który potrzebuje luksusów, drogich wyjść do knajp i drogich prezentów. Tomek też często podkreślał, że podoba mu się, że nie lecę na pieniądze i że bardziej cenię czas niż wystawne wyjścia.

I taka była prawda. Więc nieco paradoksalnie nasze pierwsze spięcie były o prezenty. Byliśmy już rok razem, a konkretnie zbliżała się nasza pierwsza rocznica. Długo myślałam nad prezentem dla niego - nie chciałam, żeby było to byle co, kupione na szybko. Tomek interesował się modelarstwem - w związku z czym przeszukałam internety i kupiłam mu, może nie za miliony, ale jednak za, jak dla mnie, sporą kwotę, dość rzadki model samolotu do składania.

Na rocznicę umówiliśmy się na romantyczny wieczór u mnie w domu. Wszystko przygotowałam sama, wykosztowałam się trochę, żeby przygotować wytrawne jedzenie, do tego dobre winko. Wskoczyłam w seksowną kieckę i wyczekiwałam.
Byłam nieco zawiedziona, że Tomek przyszedł w dresie, jak tłumaczył prosto z siłowni. Nie wydawał się być szczególnie pod wrażeniem jedzenia, które ugotowałam, miał pretensję, że nie mam piwa dla niego. Jednak najbardziej byłam rozczarowana tym, że Tomek nie miał dla mnie żadnego prezentu. Nic. Mimo wszystko wręczyłam mu oczywiście jego prezent i usłyszałam tylko:

- No fajnie, dzięki

Atmosfera wieczoru się zepsuła, jednak jakoś przebrnęłam. Następnego dnia jednak postanowiłam mu otwarcie przyznać, że byłam trochę rozczarowana jego nastawieniem do naszego święta, a także tym, że nic mi nie podarował. Tomek rzucił tylko na luzie, że przecież prezent to nie obowiązek, on czegoś takiego nie uznaje. Odparłam, że pierwsze słyszę, żeby nie uznawał, bo często opowiadał mi, że swoim byłym robił prezenty przy takich okazjach. Tomek bardzo się zdenerwował i zaczął krzyczeć:

- Tak i mówiłem ci też, że to były lambadziary, które leciały na kasę! Nie chcę takiego związku, jeśli zależy ci na prezentach, to źle trafiłaś! Myślałam, że jesteś inna.

Skutek był taki, że to ja przepraszałam jego.

Niestety, takich sytuacji było więcej. Były na przykład sytuacje, gdy szliśmy razem do sklepu i kupowaliśmy po piwie na wieczór - każdy musiał zapłacić za siebie. Kilka razy odebrał mnie z pracy autem (pracowałam w wakacje w kawiarni) - nie prosiłam, sam proponował. Po którymś razie zapytał czy nie mam zamiaru dołożyć się do benzyny, skoro wszędzie mnie wozi. Często, gdy przychodził do mnie po pracy wyjadał mi pół lodówki - zdarzało się, że nie miałam zwyczajnie kasy, żeby zrobić znowu zakupy. Następnego dnia miał pretensje, że przychodzi głodny, a ja nie mam nic do jedzenia. Jeszcze bardziej bolesne było to, że zupełnie inaczej traktował kumpli. Nie miał problemu, żeby postawić im kolejkę w knajpie, podwieźć z imprezy albo zapłacić za ich drobne zakupy. Jak oferowali zwrot kasy odpowiadał:

- Stary, nie wygłupiaj się, nie będę się liczyć jak Żydzi.

Jak poruszałam ten temat słyszałam, że wybrał mnie, bo wydawało mu się, że nie lecę na kasę i nie jestem centusiem. Oczywiście, natychmiast powodowało to, że chciałam mu udowodnić, że taka właśnie jestem i nie zależy mi na pieniądzach.

Inny problematyczny aspekt to jego liczne znajomości z kobietami. Nie uważałam go za kobieciarza w sensie takiego, który kobiety uwodzi i zdradza. Miał jednak wiele przyjaciółek. Z początku myślałam, że to zwykłe luźne znajomości. Szybko jednak zorientowałam się, że ma z nimi bardzo ciepłe stosunki. Choć ciepłe może nie są dobrym określeniem. Jedna jego znajomość z pewną kobietą zakrawała już o lekką obsesję z jej strony. Zdarzało się, że gdy siedział ze mną i oglądaliśmy film, de facto 3/4 tego czasu spędzał na pisaniu z nią. Moje uwagi na ten temat kwitował zawsze tym, że ona ma jakiś poważny problem i potrzebuje rady albo, że ma właśnie ciężki okres w życiu i potrzebuje wsparcia. Raz rozmawiał z nią przez telefon. Słyszałam, jak mu mówiła, żeby do niej przyjechał, że go potrzebuje. Odpowiedział, że jest ze mną i nie może tak po prostu wyjść. Chwilę później zakończył rozmowę, a 15 min później wyszedł, twierdząc, że ma problemy żołądkowe.

Jego inne koleżanki też często do niego pisały. Spotykał się z nimi na kawę czy piwo, niby nic groźnego, gdyby nie to, że czasem odwoływał spotkania ze mną, żeby spotkać się z jakąś koleżanką. Jak tylko protestowałam - zarzucał mi, że chcę go odciąć od przyjaciół i ja na pewno też wsparłabym przyjaciółkę, gdyby tego potrzebowała. "Pałka się przegła" gdy jedną z tych kobiet przyprowadził na naszą randkę w restauracji. Tłumaczył, że koleżanka potrzebuje towarzystwa i wyjścia do ludzi , bo zostawił ją facet. Już to samo w sobie doprowadziło mnie niemal do furii, ale opanowałam emocje - nie chciałam się kłócić przy niej.

Gdy jednak przyszło do płacenia rachunku i zapłacił za nią, ale nie za mnie, nie wytrzymałam. Tak, zrobiłam awanturę tuż po wyjściu z restauracji. Mało, że on nie widział w tym nic złego - jego koleżanka zaczęła do mnie pyszczyć, że jestem zaborcza i nie potrafię uszanować przyjaciół Tomka. Wstyd mi do dziś - dałam jej w twarz. Po prostu w tamtym momencie czułam, że te wszystkie emocje, te wszystkie absurdy zalewają mnie, pochłaniają i taplam się coraz głębiej w bagnie.

Niestety, to nie był koniec naszego związku. Choć Tomek w jakimś sensie przyznał, że jego zachowanie mogło być postrzegane źle, to nadal większa część winy za ten wieczór spadła na mnie. A ja, durna, znów dałam się wpędzić w poczucie winy, bo jego koleżanka już chciała iść na policję, ale ją przegadał - przedstawił to wszystko tak, że w całej historii on był ratującym mnie rycerzem na białym koniu.

Sytuacja tak się ciągnęła - zagryzałam zęby, płakałam. Po pewnym czasie w mojej głowie był taki obraz, że Tomek jest wspaniałym facetem, który kocha mnie mimo moich wad, a ja ciągle wszystko psuję. Dochodziło do tego, że wyśmiewał mnie przy znajomych i wspólnie robili sobie ze mnie pożywkę, a ja siedziałam i wmawiałam sobie, że to wszystko jest ok.

Sama nie wiem, jak doszło w końcu do przebudzenia. Pamiętam, że po jednej z takich sytuacji rozmawiałam z koleżanką. Trochę sobie psioczyłyśmy na facetów i opowiedziałam jej, jak Tomek na jednej z imprez śmiał się ze mnie ze swoimi kolegami i przekręcił moje słowa w swojej opowieści. Opowiadałam to kompletnie niefrasobliwym tonem, tak jak się opowiada o tym, że ktoś spóźnił się 10 minut na spotkanie. Koleżanka popatrzyła na mnie zdziwiona i zapytała:

- Zaraz, twój facet wyśmiewa się z ciebie z kolegami, a twoim jedynym problemem jest to, że nie oddał Twoich słów wiernie?

Oczywiście, szybko zaczęłam się z tego tłumaczyć i chwalić Tomka, przecież był takim wspaniałym facetem, a niewielkie wady ma przecież każdy. Koleżanka już tego nie skomentowała, ale jednak - to trochę dało mi do myślenia.

Na kolejnym spotkaniu ze znajomymi zaczęłam na to patrzeć z innej perspektywy i nabrałam trochę pewności siebie. Gdy Tomek znów zaczął wywlekać nasze rozmowy i brylować obśmiewaniem mnie, rzuciłam:

- Tomciu, a może dla odmiany pośmiejemy się z ciebie? Z tego, że wozisz dalej pranie do mamy albo do mnie, bo pralki nie umiesz obsłużyć? Albo z tego, że przy twoich zarobkach szkoda ci kasy na jedzenie i wyjadasz z mojej lodówki? A może z tego, że twój zegarek to podróba z bazaru?

Koledzy ryknęli śmiechem, Tomek zrobił dobrą minę do złej gry i przez chwilę pomyślałam nawet, że skoro faktycznie wszyscy się z tego śmieją - to te przytyki wobec mnie też nie były niczym złym. Dopóki nie wróciliśmy do niego do domu, gdzie zrobił mi awanturę z piekła rodem. Że go ośmieszyłam, że nadwyrężyłam jego zaufanie. W tym momencie nie miałam poczucia winy, nie chciałam przepraszać, nie chciałam wszystkiego załagodzić - był w tym momencie tak strasznie żałosny.

I wtedy poczułam wewnętrznie, że to jest ten moment, w którym mam siłę powiedzieć mu, że nie chcę z nim być. Dosłownie moment jak z filmu, gdy pomyślałam "teraz albo nigdy" i bałam się, że te słowa nie przejdą mi przez gardło. Gdy już przeszły - sama się tego wystraszyłam. Kazał mi się wynosić.

Nie był to koniec. Tomek wielokrotnie próbował się ze mną skontaktować. Od wyznań miłości po groźby i wyrzuty. Inną trudnością była dla mnie reakcja otoczenia na to zerwanie. Kilka osób zachowało się ok, nie zadawało zbędnych pytań, bo tak naprawdę nikt nie wiedział, co mnie w tym związku najbardziej bolało - nie zwierzałam się nikomu. Inni biadolili, że powinnam się z nim jeszcze dogadać, że za łatwo odpuściłam ten związek. Kosztowało mnie dużo siły odeprzeć wewnętrznie te wszystkie sugestie.

Wiem, że wyszło długo, wiem, że historia jak z telenoweli. Nie mówię o tym chętnie. Myślenie o tym związku powoduje, że czuję się mała - nie chcę pamiętać o tym czasie, gdy pozwalałam się tak traktować. Ale być może czyta to ktoś, kto jest w podobnej sytuacji i ma mętlik w głowie. Jeśli tak - wierzcie mi, nie będzie lepiej. Będzie tylko gorzej. Jestem przekonana, że gdybym została z Tomkiem, wycisnąłby mnie psychicznie jak cytrynę, aż byłabym jego bezwolną lalką.

Do tego znajomość z Tomkiem wpłynęła na moje kolejne znajomości z mężczyznami. Bałam się kolejnego zranienia, stałam się paranoicznie ostrożna, wszystko interpretowałam na niekorzyść danego mężczyzny i wycofywałam się ze znajomości po pierwszych trudnościach. Dopiero 5 lat później poznałam obecnego męża, który cierpliwie budował moje zaufanie.

zwiazki faceci patologia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (241)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…