Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89771

przez ~railey ·
| Do ulubionych
Na fali historii o toksycznych związkach.
Moja historia nie jest o związku co prawda, ale o osobie mi do niedawna bliskiej, a toksycznej, a może po prostu chorej psychicznie, pozostawiam to wam do oceny.

Martynę poznałam kilka lat pracując przez wakacje w Holandii. Od razu okazało się, że nadajemy na tych samym falach, żeby było śmieszniej pochodziłyśmy z tego samego miasta i miałyśmy nawet jakichś wspólnych znajomych. Przez wakacje nasza więź zacieśniła się na tyle, że oczywistym było, że znajomość będziemy kontynuować w Polsce.

Muszę przyznać, że Martyna mnie w pewien sposób fascynowała, mimo, że miałyśmy wtedy po 20 lat, miała bardzo ciekawe przemyślenia, zainteresowania i można było z nią pogadać o czymś więcej niż imprezy, chłopaki i koleżanki. Ale od razu powiem szczerze, że czasami czułam, że Martyna jest dla mnie nieco zbyt skomplikowana, nie zawsze nadążałam za jej tokiem myślowym, czasami nie wiedziałam co powiedzieć. Ale podobało mi się to - Martyna pobudzała mnie do głębszych przemyśleń, analizy problemów, często pokazywała nowe perspektywy. Jednak, żeby nie było, to była znajomość równego z równym, nigdy (to znaczy do czasu) nie dała mi odczuć, że nie dosięgam jej intelektualnie, nie traktowała z góry. Z czasem stała się dla mnie najlepszą przyjaciółką, ale co już wtedy było dla mnie nieco dziwne, Martyna nigdy mnie przyjaciółką nie nazwała. Z jej strony zresztą ta znajomość była nieco dziwna od początku. Najlepiej ujmę to tak - Martyna zwierzała mi się ze swoich problemów i potrafiła ze mną godzinami o tym rozmawiać... ale nie tak naprawdę. Na ogół częstowała mnie bardzo ogólnikowym zarysem sytuacji, bardzo długo i dogłębnie analizowała możliwe przyczyny i skutki, domagając się ode mnie współanalizy.

Przykładowo, Martyna mówiła mi, że jej chłopak ją okłamuje. I tyle. Potem długo rozmyślała nad tym czemu tak jest, łącznie z tym, że pewnie wynika to z tego, że jego ojciec zawsze unikał konfrontacji z matką, ale bardzo długo nie podawała konkretnych przykładów tych kłamstw ani tego jak się o nich dowiedziała. Lub mówiła, że jej mama jest bardzo kontrolująca i pewnie tym próbuje sobie zrekompensować nieudaną młodość, ale znów żadnych konkretnych przypadków tej nadmiernej kontroli. W drugą stronę działało to inaczej, gdy ja miałam jakiś problem, wypytywała o wszystkie szczegóły łącznie z tym, jak byłam ubrana, ale w zasadzie nigdy nie dzieliła się jakimiś konkretnymi wnioskami czy przemyślenia, rzucała tylko ogólniki typu "trudna sytuacja" "zrozumiałe, że jesteś zła" i takie tam.

Ta znajomość tak sobie trwała, potrafiłyśmy przegadać naprawdę wiele, wiele godzin czy to przez telefon czy przy winku.
Po pewnym czasie zaczęły mi się jednak zapalać czerwone lampki.

Pierwsza miała miejsce w Święta Bożego Narodzenia. Zawsze wyciszam telefon na noc, gdy nad ranem wstałam do toalety, zauważyłam kilkadziesiąt nieodebranych połączeń od Martyny i kilkanaście smsów w stylu "Odbierz, do cholery, jest dramat!!!" Wystraszyłam się i oddzwoniłam - Martyna chaotycznie i jak zwykle bez konkretów opowiadała, że to już koniec z jej chłopakiem, że ją zdradził i ona teraz nie wie, co ze sobą zrobić. Zażądała, żebym natychmiast się z nią spotkała. Powiedziałam, że jest środek nocy, próbowałam uspokoić i poprosiłam, aby poczekała do rana. Krzyczała histerycznie, że nie może czekać, jest załamana i ma najgorsze myśli. Przerażona zamówiłam taksówkę i pojechałam do niej. Spotkałyśmy pod jej domem. Martyna płakała, krzyczała, wyzywała chłopaka. W końcu poprosiłam, aby w spokoju opowiedziała mi co się stało.

- No zdradził mnie, mówiłam ci!
- Ale z kim, kiedy, skąd to wiesz?
- A jakie to ma znaczenie? Zdradził!
- Martyna, uspokój się, proszę, opowiedz co się stało, inaczej ci nie pomogę.

No i Martyna opowiedziała... Jej chłopak pojechał na Święta do rodziców do innego miasta. Rozmawiali codziennie, chłopak opowiadał jej, co robił, jakie ma plany, standardowo. Tu pozwolę sobie przytoczyć dialog jaki ona mi wtedy przytoczyła, oczywiście nie pamiętam go słowo w słowo, ale sens na pewno zachowany - akurat na tyle dobrze go pamiętam. Dialog z wieczora pierwszego dnia Świąt.

M: I jak tam, fajnie było wczoraj na Wigilii?
C: Tak, tylko wkurzyłem się, bo jeszcze Michał chciał, żebym go podwiózł do babci do XYZ, taka śnieżyca była, że 30 km/h musiałem jechać i spóźniłem się na kolację, mama się trochę wkurzyła.
M: Aha, a dlaczego tak późno wyjechaliście?
C: No, nie, że późno, bo o 16, ale mówię, taka była śnieżyca, że zanim obróciłem w tą i z powrotem to była prawie 18.
M: Ale przecież do XYZ masz tylko 20 km.
C: No, Martyna, ale tłumaczę Ci, że 30 km/h jechałem.
M: No to miałeś 40 km do zrobienia, to czemu aż 2 h Ci to zajęło? Powinno 80 min.
C: Co?
M: No co, słyszysz co. Gdzie jeszcze byłeś?
C: Nigdzie, o co Ci chodzi?
M: O to, że kłamiesz.
C: Żartujesz?
M: No gdzie byłeś? Tam się przez las jedzie, na tirówki się zatrzymałeś?
C: Taaa, bo tirówki stoją w śnieżycy w lesie.
M: A skąd ty wiesz kiedy tirówki w lesie stoją?
C: Jezu, dobra, czemu się tak czepiasz?
M: Ja się czepiam? To ty kłamiesz. Co masz do ukrycia?
C: Coorwa, żonę i trójkę dzieci, zadowolona?

I nie, Martyna nie wzięła ostatniego zdania dosłownie na poważnie, ale była absolutnie, ale to absolutnie przekonana, że chłopak po drodze zatrzymał się gdzieś w lesie na szybki numerek z prostytutką i stąd jego nerwowa reakcja.
Powiem szczerze, odebrało mi mowę. Widząc jej stan, najdelikatniej jak potrafiłam, starałam się wytłumaczyć, że przecież mógł nieprecyzyjnie podać ramy czasowe i stąd nieporozumienie, a zdenerwował się oskarżeniami. Jej zdaniem nieprecyzyjne podanie czasu to kłamstwo, a niewinny nie kłamie ani nie denerwuje się z powodu pytań. Powiedziałam, że skoro chce być taka dokładna niech mi wyjaśni, dlaczego nie zadzwoniła do mnie zaraz po tej rozmowie tylko w nocy? Martyna potwornie się wściekła, zarzuciła, że biorę stronę jej w sumie już byłego chłopaka, czepiam się szczegółów, jestem naiwna, myślę płasko i w ogóle głupia jestem.

Nasz kontakt zaniknął na kilka miesięcy. Sądziłam, że już się do mnie nie odezwie, ale myliłam się. Martyna wystosowała do mnie długą wiadomość, że jej przykro, że tęskni, i że przecież tylko nieporozumienie. Ponieważ ja też tęskniłam, spotykałyśmy się ponownie. Martyna zerwała z chłopakiem, przekonana o jego zdradzie, nie chciałam już poruszać tego tematu. Nasza znajomość szybko wróciła na dawne tory.

Kolejna czerwona lampka jednak dotyczyła już bezpośrednio mnie. Otóż mój związek zaczął wtedy wskakiwać na nowy poziom, a konkretnie planowałam zamieszkać z chłopakiem, z którym byłam wtedy od roku, byliśmy już po oglądaniu kilku mieszkań i zaliczyliśmy dość poważną kłótnię. Zwierzyłam się wtedy Martynie, że mam wątpliwości co do wspólnego mieszkania i może to za wcześnie (mojego ówczesnemu powiedziałam zresztą to samo).

Martyna w pełni mnie poparła mówiąc, że jeśli mam wątpliwości to nie ma to sensu. Z ówczesnym wyjaśniliśmy sobie kłótnię kilka dni później i doszliśmy do wniosku, że chcemy dać sobie szansę na przetestowanie wspólnego mieszkania, w razie czego ja mogłam w każdej chwili wrócić do rodziców, a on i tak chciał się wyprowadzić z wynajmowanego pokoju i w razie czego stać by go było na samodzielne płacenie czynszu, więc w zasadzie niczym nie ryzykujemy. Po dogadaniu tych szczegółów, podpisaliśmy umowę najmu i pochwaliłam się tym Martynie. Martyna nazwała mnie wariatką, kłamczuchą, manipulantką, bo jeszcze tydzień temu chciałam z nim zerwać, a teraz będę z nim mieszkać. Zwróciłam jej uwagę, że nigdy nie mówiłam, że chcę z nim zerwać i nigdy nie wykluczałam tego, że jednak wynajmiemy teraz razem mieszkanie, a jedyne co powiedziałam to, że mam wątpliwości. I to była jej zdaniem nieprawda i zapytałam, dlaczego w ogóle robi z tego taki problem, NAWET GDYBYM naprawdę tak diametralnie zmieniła zdanie.

M: Dlaczego robię problem? Dlaczego? Bo mnie ciągle okłamujesz!!! Gadasz jakie głupoty bez pokrycia, paplasz co ci ślina na język przyniesie, żeby mnie zmanipulować, żebym ci współczuła! Ja nie bagatelizuję twoich problemów! Nie jestem taka pusta jak ty!

Znów nastąpiła kilkumiesięczna cisza. Ale był też kolejny comeback. Przeprosiła, że ją emocje poniosły, bo jej zależy na moim szczęściu. Jak mogłam nie wybaczyć? Oczywiście, znów odnowiłyśmy znajomość. W międzyczasie zaczęłam jednak rozmyślać o Martynie i kilka rzeczy mnie zastanowiło.

- Martyna nie miała żadnych znajomych poza mną. W sumie otwarcie to przyznawała, jedyne osoby, które pojawiały się w jej opowieściach, to byłe koleżanki, dalsi znajomi, koledzy ze studiów, z którymi jednak nie miała żadnego kontaktu poza uczelnią.
- Wszystkie jej znajomości z mężczyznami kończyły się tak samo - on ją zdradził, ewentualnie okłamał w poważnej sprawie (poza tym jednym opisanym przypadkiem nigdy nie znałam szczegółów).
- Z rodzicami miała skomplikowany kontakt i unikała go jak mogła
- Pracę dorywczą zmieniała co miesiąc lub dwa. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że za każdym razem powodem rezygnacji była kłótnia ze współpracownikami.

Miałam to wszystko w głowie i tym razem postanowiłam, że postaram się podejść do Martyny z dystansem. Chociażby dlatego, że paradoksalnie po tamtej kłótni jakby odżyłam. Martyna była ogólnie osobą bardzo absorbującą. Często telefony czy smsy od niej odrywały mnie od nauki, pracy albo randki. Na smsy musiałam odpisywać szybko, zawsze odbierać telefon i ciężko jej było odmówić spotkania. W jakimś sensie czułam się jakbym miała jakiś dług wdzięczności wobec niej, więc nie chciałam jej całkiem odtrącać, ale postanowiłam sobie, że tym razem znajomość będzie na moich warunkach i być może jakoś pomogę jej się "znormalizować".

Okazało się, że Martyna miała w tym czasie chłopaka. Nie minęło długo czasu od naszego ponownego spotkania, a zaczęły się standardowe teksty o tym, że chłopak ją okłamuje, bo:

- Zadzwoniła do niego i zapytała czy jest w domu. Powiedział, że tak, ale ona słyszała hałas z ulicy. Odparł, że tak dokładnie to jest na balkonie - czyli kłamał, że jest w domu.
- Chłopak nie powiedział jej, że na spotkaniu na piwo z kumplami były też dziewczyny. Ona nie pytała, ale to, że nie powiedział od razu sam z siebie to kłamstwo.
- Chłopak powiedział jej, że jadł w McDonalds, a ona w jego aucie widziała paragon z Burger Kinga z danego dnia.
- Chłopak powiedział, że jedzie do kuzyna, a tak naprawdę pojechał do kuzynki - fakt, że to rodzeństwo i mieszka w oddzielnych częściach tego samego domu nie było argumentem.
Miałam pewnie oczy jak 5 zł i zapytałam się jak ona weryfikuje te wszystkie informacje. Odparła, że ona wie, kiedy on kłamie i tak długo wypytuje aż usłyszy prawdę.

Nie wytrzymałam i wygarnęłam jej, że zachowuje się jak wariatka z obsesją. Powiedziałam, że nie może tak analizować każdego szczegółu i wszystkiego nazywać kłamstwem albo manipulacją, bo ludzie po prostu czasem są nieprecyzyjni lub nie pamiętają szczegółów. Zapytała mnie:

- Po co? Po to, żeby żyć w takim zakłamanym świecie jak ty? Udawać, że wszystko jest ok? Może ty tak umiesz, ale ja nie!

Obie byłyśmy zgodne, że kolejnych spotkań nie będzie. Po początkowym smutku, odczułam wielką ulgę, dosłownie jak po zrzuceniu wielkiego balastu. Nie miałam zamiaru się odcinać w sensie kasowania jej na social mediach, kasowaniu numeru czy cokolwiek - to był też dla mnie test silnej woli. Ale Martyna mnie wyręczyła. Napisała niebawem smsa, że jej aktualny numer będzie niebawem nieaktualny i nie poda mi nowego, a krótko potem zablokowała mnie na wszystkich portalach. Jakoś wcale nie było mi szkoda.

toksyczne koleżanki

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (178)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…