Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89782

przez ~sasiadkawciazy ·
| Do ulubionych
Przeczytałam tu historię o piekielnej sąsiadce w ciąży (niestety nie mogę jej znaleźć) i mam przeczucie, że wpis ten zamieściła moja była sąsiadka, choć pozmieniała szczegóły.

Cofnijmy się do roku 2014. Ja i małż rok po ślubie. W prezencie ślubnym dostaliśmy od rodziców i teściów działkę budowlaną za miastem, obowiązkowy kredyt na budowę podżyrowany przez rodziców i coś tam się już na placu budowy działo. Ja - w sumie dość świeżo po studiach, moja pierwsza poważna praca, w której niezbyt mi się podobało. Pracowałam jako lektorka języka hiszpańskiego w szkole językowej. Szef miał opory, aby podpisać umowę na czas nieokreślony, atmosfera w pracy była kiepska, brak materiałów dydaktycznych, brak prawidłowych rozliczeń godzin pracy. Małż mechanik samochodowy przynosił całkiem konkretne pieniądze do domu.

Tak sobie podumałam, że chętnie zrobiłabym studia podyplomowe, żeby mieć lepsze możliwości na rynku pracy. W tym samym czasie rodzice odebrali mieszkanie, które kupili jako inwestycję pod wynajem. Zaoferowali, abyśmy z naszego wynajmowanego gniazdka przenieśli się tam na jakiś czas zanim budowa domu nie zostanie skończona. A w tym wszystkim we mnie rosło pragnienie założenia rodziny, czytaj: zajścia w ciążę. Przegadaliśmy z mężem, stwierdziliśmy, że w obecnej pracy i tak nie chcę zostać, a planowane studia mogę robić zaocznie jednocześnie w ciągu tygodnia będąc w domu z dzieckiem. Mieszkanko rodziców spokojnie wystarczyłoby na początek (40m2) i przy dobrej organizacji wszystko ogarniemy.

Do sedna. W mieszkanku rodziców za sąsiadów mieliśmy parę w naszym wieku. Zdarzało nam się czasem wypić razem wieczorem piwko. Ona menadżerka w korpo, on aplikant w kancelarii prawnej. Powiem szczerze, że po pewnym czasie zaczęło mi się wydawać, że traktują nas nieco z góry. On uważał, że opowieści z jego pracy są fascynujące. Jednocześnie nasze były oczywiście nudne, kogo obchodzi jak to wygląda w warsztacie albo w szkole językowej. Ona, taka trochę babochłopka, która jego trzymała na krótkiej smyczy. W ogóle chyba wszystkich najchętniej trzymałaby na krótkiej smyczy. Na wszystkim znała się najlepiej, a spróbowałbyś jej dobrej rady nie przyjąć... No, ale jak na takich znajomych od okazjonalnego picia piwka byli ok.

W końcu nasza ciężka praca się opłaciła i zobaczyliśmy fasolkę na USG. Nikomu nie chcieliśmy mówić, ale już przy kolejnym spotkaniu, gdy nie piłam ze wszystkimi alkoholu, ona oczywiście szybko zapytała czy nie jestem przypadkiem w ciąży i nie powstrzymałam się, żeby się nie pochwalić.

Po skąpych gratulacjach wieczór szybko dobiegł końca. Kilka dni później miałam okazję, aby rozmawiać z sąsiadką. Szybko przeszła do rzeczy, mianowicie do opieprzania mnie za to, że jestem w ciąży. Bo przecież nie mam umowy na czas nieokreślony to zasiłku nie dostanę. Mówię, że dostanę, dowiadywałam się. Nie, ona już się pytała narzeczonego, który jest przecież prawnikiem i on powiedział, że nie dostanę. Poza tym mamy przecież tylko jedną sypialnię, więc gdzie pokój dziecka. Zapytałam po co takiemu maluchowi własny pokój. Rozjuszyła się na dobre i powiedziała, że ona dorastała w małym mieszkaniu i to jest koszmar i aż dziwne, że ja chcę to fundować mojemu dziecku. Tu trochę ją zaskoczyłam mówiąc, że to mieszkanie nie jest nasze, a moich rodziców, a nasz dom jest, podobnie jak fasolka, w drodze. Sąsiadce mina zrzedła i wydusiła tylko:
- Budujecie dom?

A tak, budujemy dom. No to się dowiedziałam, że to już szczyt nieodpowiedzialności, żeby mając budowę w toku i to jeszcze, o zgrozo, na kredyt robić sobie dziecko. I w ogóle przy takiej sytuacji jaką mamy, bo przecież ja nie będę pracować z dzieckiem na ręku, a mąż w każdej chwili może stracić pracę i co wtedy zrobimy. Rzuciłam żartobliwie, że będziemy żyć z pomocy MOPSu. Tak, ona to wzięła na poważnie i stwierdziła, że miała o mnie lepsze zdanie.

Nasze stosunki się ochłodziły, dziecko się urodziło, budowa skończona, choć kilka dłużących nam się lat to trwało. Nadszedł jednak ten upragniony moment przeprowadzki. W tym czasie udało mi się już skończyć podyplomówkę i od roku miałam całkiem fajną pracę. Mąż cały czas w tym samym warsztacie, a jakże, a nasze stosunki z sąsiadami ograniczały się już tylko do przywitania na korytarzu i ewentualnie kilku słów na temat trudów życia codziennego. Gdy sąsiadka nas przydybała, zagadnęła o przeprowadzkę. Powiedziałam, że owszem, chatka skończona, żegnamy się, życzymy miłych następców. I po tylu latach ciszy na łączach sąsiadka rzuciła mi jeszcze:

- A widzisz, i mogliście do teraz poczekać, dom skończony, dobrą pracę masz i teraz byłby dobry moment na ciążę.
- A czemu teraz byłby dobry moment? Akurat na tej pracy mi zależy i nie chciałabym jej od razu opuszczać na rok.
- Ale zasiłek byś miała
- Ale miałam zasiłek
- Taaa, chyba z MOPSu

Przewróciłam oczami i chciałam ją pożegnać, a ta jeszcze do mnie:
- Tylko sobie od razu drugiego nie róbcie!

Na ogół jestem osobą wyluzowaną, ale jej udało się podnieść mi ciśnienie i wydarłam się na nią:

- A ty musisz wszystkim życie ustawiać?! Może zajmij się swoim, 33 lata na karku, klitka na kredyt, praca nawet nie za średnią krajową i facet nieudacznik, który nawet aplikacji nie skończył!!!

Wiem, że podłe, wiem. Ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać.

sąsiedzi

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (246)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…