Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89875

przez ~Historiaoprqcodqwcg ·
| Do ulubionych
Paręnaście miesięcy temu skończyłam współpracę z pewnym podmiotem na rynku, który miał być prestiżowy, dobrze rozwinięty i międzynarodowy, zgodnie ze swoją nazwą. Przypomniało mi się o nim, bo znajoma właśnie też opuszcza tego Titanica. Ważne jest, że nie jest to podmiot zwykły na rynku, a z udziałami miasta, co może wyjaśni podejście niektórych ludzi.

Sama rozmowa o pracę powinna mi dać znać, że z tym miejscem jest coś nie tak. Zostałam zaproszona z dnia na dzień- dobrze, że akurat byłam na wypowiedzeniu bez świadczenia pracy (abym nie zabrała potencjalnych klientów do konkurencji) i mogłam tam przyjść. Na spotkanie mój szef się spóźnił, bo przeciągnęło mu się spotkanie z Prezesem. Po pierwszej rozmowie była dwutygodniowa przerwa, argumentowana tym, że na moje stanowisko jest aż 30 chętnych. Po 2 tygodniach telefon, że zapraszają mnie na spotkanie, bo bardzo się spodobałam. Przedstawili mi ofertę niższa niż oczekiwałam, ale z argumentem że po okresie próbnym będę dostawała wyrównanie, bo Prezes nie chciał się zgodzić od razu na tę stawkę. Dziś wiem, że to była bzdura, bo Prezes ma gdzieś sprawy pracowników, którzy są poniżej stanowiska kierownika działu (nawet sprawy o mobbing go nie ruszały i to takie z pozwem). Oczywiście wyrównania nie dostałam, ale rzeczywiście podniesiono mi pensję do tej stawki umówionej.

W pierwszych dniach pracy okazało się, że moim szefem nie będzie Pan z rozmowy, tylko Pani Basia. Pani Basia przejęła jego stanowisko nieformalnie, bo on został przekierowany do innego działu w ramach zastępstwa. O Pani Basi mogłabym napisać książkę, ale ograniczę się do tego, że była to kobieta nieszczęśliwa i sfrustrowana, która nie miała życia poza pracą. Sama powiedziała, że rozstała się z narzeczonym, bo stał na przeszkodzie w jej karierze, a u rodziców bywa tylko na Wigilię i Wielkanoc, bo nie ma czasu. Nie było też u niej urlopu, ani L4. Z podejrzeniem covid przyszła do pracy, wiedząc że jedna z naszych koleżanek opiekuje się matką lat 80 z rakiem. Ona poświęca się dla pracy i to była jedyna słuszna filozofia życiowa, której wymagała też od nas.

Gdy wychodziliśmy o czasie, potrafiła do nas zadzwonić czy wszystko jest już zrobione, że nas nie ma przy biurku. Gdy mówiłyśmy ze tak, to stwierdziła, że ona siedzi w osobnym pokoju i mamy jej pisać na czacie, że wychodzimy i gdzie zapisana jest nasza praca. Pani Basia była też perfekcjonistką, co oznaczało, że o źle postawiony według niej przecinek, był dramat jakbyśmy co najmniej zrobili błąd na miarę totalnej porażki. Współpraca z nią to było ciężkie przeżycie i w sumie głównie ono sprawiło, że z tej pracy uciekłam po 8 miesiącach.

Inna sprawa to przestarzałe procedury i ciągle obracanie się w papierach. Prosty wniosek urlopowy wymagał zatwierdzenia przez 3 osoby i wyprodukowania papierów z wnioskiem, ewidencją godzin urlopowych i zastępstwem. Wydrukowywanie maili, dokumentów podpisanych elektronicznie to norma. W ciągu miesiąca swojej pracy zapełniłam jeden segregator.

Wykorzystywanie Excela do celów obliczeniowych było czymś abstrakcyjnym i swojego Excela musiałam opisać tak, że na czerwono zaznaczyłam komórki, których nie wolno zmieniać, bo często "ktoś " zmieniał formułę.

Z warunków lokalowych- na około 200 osób była jedna kuchnia z lodówką wysokości do mojego uda. Nie było mikrofalówki ani nawet zlewu do zmycia kubków, te myło się w toalecie. Toaleta to taka, która pamięta jeszcze Gierka.

Dobrze, że już tam nie pracuję i nerwów sobie nie psuję

praca

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (147)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…