Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89979

przez ~tesciowa ·
| Do ulubionych
Często spotykam się ze stwierdzeniem, że matki wychowują synów dla innych kobiet. Zastanawiam się, czy nie powinna to działać także w przypadku córek?

Tak, jestem tą niedobrą, wredną teściową dla mojej synowej. Tak przynajmniej ocenia to ona i jej rodzina.

Mam dwóch synów, z czego jeden jest już dorosłym, samodzielnym człowiekiem, od dwóch lat też mężem.

Synów staraliśmy się z mężem wychować na dobrych, odpowiedzialnych ludzi. Mój mąż jest pracowitym, opiekuńczym mężczyzną i był wzorem dla naszych synów. Każdej kobiecie życzę takiego męża i oczywiście byłabym dumna, gdybym kiedyś mogła powiedzieć, że moi synowie tak traktują swoje żony, jak mnie traktuje mąż.

Nigdy nie chciałam wtrącać się w życie dorosłych dzieci i nadal staram się tego nie robić, ale przychodzi mi to coraz ciężej.
Mój syn poznał żonę na studiach. Dziewczynę od początku polubiłam, choć powiedzmy, że była z nieco innej bajki, ale przecież nie każdy musi być taki sam. Zaakceptowałam też, że czasy się zmieniają i kobiety mają nieco inne podejście do życia niż moje pokolenie.

Po dwóch latach spotykania się, jeszcze na studiach, syn się oświadczył i przyszło nam poznać rodziców synowej.
Pierwsze spotkanie u nas przebiegło w porządku, nie byli to ludzie, z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić, ale cóż, to tylko swaci, nie będziemy się przecież co tydzień na kawkę spotykać.
Kolejne spotkanie, tym razem u nich, już mnie trochę zirytowało. Nie oczekiwałam nie wiadomo jakiego przyjęcia, ale ugoszczono nas w po prostu brudnym mieszkaniu. Nie chodzi o to, że mieszkanie było zaniedbane, nieodremontowane albo panowało nieład. Tam był po prostu syf, kłęby kurzu w kątach, dywany z wdeptanymi resztkami jedzenia i resztki stolca na ściankach toalety.

Mimo, że byliśmy umówieni na obiad, poczęstowano nas jedynie kawą. Gdybyśmy się umówili na kawę - nie oczekiwałabym nic więcej. Gdy mąż wyraził swoje zdziwienie, mówiąc, że musieliśmy coś źle zrozumieć, bo myśleliśmy, że umawiamy się na obiad, tak jak było u nas, swatowa rzuciła głupio uwagą, że chyba przyszliśmy porozmawiać, a nie najeść się za darmo. Widziałam po moim synu, że jest mu głupio, synowej - w ogóle, nawet zasugerowała, że jak jesteśmy głodni, to możemy sobie pizzę zamówić, bo obok jest niezła pizzeria.

Nie miałam zamiaru tego komentować. Z mężem po spotkaniu wymieniliśmy się uwagami, natomiast wyszliśmy z założenia, że jedno nieudane spotkanie z przyszłymi swatami to nie dramat.
Niedługo przed ślubem synowa obroniła pracę magisterską i razem z synem ustalili, że zajmie się dopięciem wesela na ostatni guzik, a potem będzie się martwić o pracę, mój syn już wtedy pracował w zawodzie i spokojnie był w stanie ich utrzymać, szczególnie, że mieszkali w należącym do nas mieszkaniu i płacili tylko za rachunki.

O weselu nie będę się rozpisywać. W kontekście tej historii znaczenie ma tylko, że rodzice panny młodej schlali się i państwa młodych swoim zachowaniem doprowadzili prawie do łez i ok.1:00 poprosiliśmy dalszych członków rodziny synowej, aby zabrali ich do domu.

Młodzi więc weszli na nową drogę życia z turbulencjami, ale byli szczęśliwi.

Z synem mamy dobry kontakt - staramy się nie wściubiać nosa w prywatne sprawy małżeńskie, ale nasze drzwi zawsze są dla nich otwarte i syn wie, że może się do nas zwrócić z każdym problemem.

I tak niedługo po ślubie syn rzucał mimochodem, że żonie coś słabo idzie szukanie pracy. Było to dziwne, gdyż ma wykształcenie ekonomiczne, które moim zdaniem otwiera drzwi do wielu zawodów. Cóż mogliśmy poradzić - podsunęliśmy kilka adresów naszych znajomych, którzy mogliby pomóc, ale synowa żadnym z tych kontaktów się nie zainteresowała.

Po pewnym czasie zauważyliśmy w zachowaniu syna pewien rodzaj sinusoidy - były okresy, kiedy przychodził do nas prawie codziennie, a następnie kontakt przygasał na kilka tygodni. Wydawał się często przygaszony, ale nigdy się nie skarżył i nigdy się tego nie spodziewaliśmy, bo zawsze mówiliśmy synom, że najpierw rozmawia się z żoną/mężem i rozwiązuje problemy w dwójkę, a dopiero potem idzie ewentualnie po poradę. Biorąc to pod uwagę - zaniepokoiliśmy się, gdy syn końcu poprosił nas o rozmowę.

Niestety, niedługo po ślubie w małżeństwie pojawił się pierwszy kryzys spowodowany tym, że synowa nie mogła znaleźć pracy, a dokładniej tym, że jak się okazało wcale jej nie szukała. Niestety wyglądało na to, że synowej bardzo spodobał się okres między obroną magisterki, a ślubem, kiedy zajmowała się głównie organizacją wesela, zakupami i spotkaniami towarzyskimi, na tyle, że próbowała go maksymalnie przedłużyć. To było początkiem problemu, który pociągnął za sobą kolejne - synowa zaczęła wydawać coraz więcej pieniędzy, nie szczędząc sobie na wyjazdy z koleżankami, kosmetyczkę, nowe ubrania drogich marek.

Syn był przerażony tym w jakim w tempie znikają pieniądze z konta i pokłócili się o to pierwszy raz. Żona poskarżyła się, że czuje się samotna cały dzień i musi gdzieś wychodzić, bo wariuje w domu. Jednocześnie wieczorami niekoniecznie chciała spędzać czas z mężem i coraz częściej siedziała tylko z telefonem w ręce, umawiała się z koleżankami lub szła do swoich rodziców. W końcu powiedziała, że remedium na jej złe samopoczucie będzie pies.

I tak przygarnęli pieska ze schroniska. Niestety, już po kilku tygodniach, opieka nas psem ograniczała się do głaskania go. Syn musiał wychodzić z psem rano przed pracą, po pracy i późnym wieczorem. Żona nawet w tych spacerach nie chciała mu towarzyszyć, bo brzydka pogoda, bo źle się czuje, bo zmęczona. W dodatku mimo wyraźnego sprzeciwu syna pozwalała psu spać w ich wspólnym łóżku, sugerując, że jak synowi to przeszkadza to niech się przeniesie na kanapę.

Syn wspomniał już również o tym, że musi sprzątać w weekend mieszkanie i codziennie przynosić po drodze z pracy jedzenie na wynos albo gotować. Nie mówił tego skarżąc się, po prostu wyszło w rozmowie. I tu pierwszy raz powiedziałam do syna coś złego o jego żonie - zapytałam, dlaczego wszystkie te obowiązki spadają tylko na niego. Już pomijając, że synowa nie pracuje, więc ma na to więcej czasu, to już chyba naprawdę przesadą jest to, żeby sam sprzątał całe mieszkanie i gotował. Syn szybko wziął żonę w obronę, mówiąc, że po prostu nie wyniosła takich rzeczy z domu - ale po raz pierwszy wtedy pomyślałam, że być może mój syn popełnił błąd życia biorąc ślub z synową. Ponieważ zaczęłam się zastanawiać, czy żona go po prostu nie wykorzystuje. Ale przecież znaliśmy tą dziewczynę, nigdy nie zdradzała podłego czy wyrachowanego charakteru, więc chcieliśmy wierzyć, że jest to kwestia niedogadania lub gorszego okresu. Chciałam też usłyszeć jej wersję, ale uważałam, że nie na miejscu byłoby wypytywanie jej.

Ale jednak skłoniło mnie do tego to, że syn opowiedział, że po jednej ze sprzeczek, żona przyprowadziła swoją matkę, która zaczęła się na mojego syna wydzierać, żeby nie robił z żony służącej - a poszło to, że prosił żonę przed wyjściem do pracy, aby zrobiła zakupy spożywcze - zastał pustą lodówkę w domu. Gdy się pokłócili, synowa zadzwoniła po matkę, która wpadła z furią do ich mieszkania i wyręczyła córkę w kłótni małżeńskiej, rzucając między innymi tekstami typu "Chciałeś panią, pracuj na nią".

I to doprowadziło mnie do złości. Gdyż z jednej strony zarówno synowa jak i jej matka przedstawiały się jako kobiety nowoczesne, a jednocześnie w pasującej sytuacji zrzucają całą odpowiedzialność finansową na mężczyznę.

Cóż, skoro jej matka może, to i ja ich odwiedziłam, aby ewentualnie pomóc. Tak, pomóc. Nie miałam zamiaru synowej atakować, pouczać, ale po prostu martwiłam się o nich, a szczególnie oczywiście o syna i serce mnie bolało, gdy widziałam, że po prostu cierpi.

Synowa właściwie nie pozwoliła mi dojść do słowa, od razu mnie zaatakowała, że nic nie wiem, a się wtrącam. Po ostrej wymianie zdań, kazała mi wyjść ze swojego mieszkania. I tu już nie wytrzymałam. Bardzo dużo pracy kosztowało mnie i mojego męża kupienie drugiego mieszkania, aby ułatwić obydwu synom start w dorosłe życie. A tu jakaś gówniara wywala mnie z własnego mieszkania. Tak, wiem, jak to brzmi. Straszna zła teściowa - mimo całej mojej sympatii do tej dziewczyny, w tym momencie widziałam ją tylko jak rozwydrzoną, roszczeniową gówniarę, której się w dupie poprzewracało. I powiedziałam jej wprost, że jeszcze to jest moje mieszkanie i nie powinna o tym zapominać.
Po chwili pożałowałam tego - nie chciałam, aby brzmiało to tak, że chcę ją stamtąd wyrzucić albo, że robimy z mężem łaskę, że udostępniamy im mieszkanie, po prostu chciałam jej uświadomić, że nie podoba mi się jej bezczelność.

Skutek był taki, że synowa jeszcze przy mnie zadzwoniła do matki, która przybyła jej z odsieczą i wdała się ze mną w awanturę.
Wyszłam z poczuciem winy, że miałam pomóc, a jeszcze zaogniłam konflikt.

Sytuacja dalej trwa. Syn nie dogaduje się z żoną. Ona dalej nie pracuje, naciska na wyprowadzkę z naszego mieszkania, mówiąc, że nie czuje się już tam dobrze. Jednocześnie, nie przyjmuje do wiadomości, że branie kredytu na dom (bo musi być dom) przy jednym dochodzie jest ryzykowne i może ich wpędzić w kłopoty finansowe.

Na mnie synowa jest oczywiście obrażona - jej zdaniem jestem wredną teściową jak z dowcipów. Jej matce zdarza się wydzwaniać do mnie albo pisać obraźliwe smsy - gdy córka skarży jej się na męża, ta natychmiast kontaktuje się ze mną, wyzywając od złych matek, wrednych, toksycznych bab, zakłamanych suk i tym podobne.

Ile taka sytuacja może trwać? Jak się rozwinie? Kto ma rację? Nie wiem.

Wiem tylko, że gdy po raz kolejny czytam, że jakaś matka źle wychowała syna i żona musi się z nim męczyć - zastanawiam się, czy opłaca się wychowywać dzieci na dobrych ludzi, a potem patrzeć jak inni to wykorzystują.

wychowanie

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (191)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…