Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90088

przez ~mamuska95 ·
| Do ulubionych
Jestem młodą mamą i jestem mocno zirytowana dobrymi radami i ocenianiem praktycznie obcych ludzi w jednej konkretnej kwestii.
Moja córka od września chodzi do przedszkola. Wcześniej byłam na urlopie wychowawczym i pracowałam jedynie w weekendy i czasem wieczorami. W ciągu dnia zajmowałam się małą. W zasadzie nigdy nie chorowała, czasem zdarzyło się lekkie przeziębienie.

Przed urodzeniem dziecka nie przepadałam za spędzaniem czasu na dworze, ale słysząc o zaletach hartowania, starałam się od pierwszych dni małej spędzać z nią jak najwięcej czasu na dworze. I tak przez trzy lata, niezależnie od pogody (z wyjątkiem śnieżyc, ulew czy wichur) byłyśmy na dworze po 4-5 godzin. Fajnie nam się spędzało czas, szczególnie, że było to też w okresie obostrzeń, więc ciężko było się z kimś spotkać, iść na jakąś salę zabaw czy na jakieś spotkanie matek z dziećmi. Szybko zachęcałam córkę do aktywności fizycznej, wspinania się na drabinki, jeżdżenia na rowerku, zwracałam uwagę, aby małej nie było za gorąco, ubierałam na dwór podobnie jak siebie, biorąc ewentualnie dodatkowe swetry czy kocyki na wypadek, gdyby jednak zrobiło się chłodniej, starałam się , aby w jej diecie było jak najmniej przetworzonego jedzenia, gotuję prawie codziennie świeżo i zdrowo.

No i mała poszła do przedszkola. Chodzi w kratkę, co chwilę łapie jakieś infekcje, musiała już brać antybiotyki. Byłam na to przygotowana.

Ale nie byłam przygotowana na durne komentarze. Gdy mała pierwszy raz po ok tygodniu w przedszkolu, zachorowała zażartowałam z rozmowie z koleżanką (bezdzietną swoją drogą), że trzy lata bez chorób, a tu tydzień w przedszkolu i już gile po pas. Koleżanka zaczęła mnie pouczać, że nie zadbałam odpowiednio o to, aby małą zahartować, bo jej bratowa to codziennie z dziećmi na dwór wychodzi i dzieci nigdy nie są chore. Gdy powiedziałam, że ja też z małą codziennie wychodzę, to na chwilę ucichła, po czym stwierdziła, że widocznie źle to robię.

Innym razem pielęgniarka w przychodzi, gdy przyszłam z młodą drugi raz w ciągu miesiąca, zaczęła się na mnie wydzierać, że tak to się kończy jak rodzice tylko dzieci przez komputerem sadzają i zero odporności i powinnam się wstydzić, że przez mój brak odpowiedzialności znowu lekarka będzie po godzinach siedzieć. Kazałam pielęgniarce zachować durne komentarze dla siebie.
Koleżanka z pracy, gdy znów usłyszała, że mam chore dziecko, zaczęła dawać dobre rady, że dziecko trzeba hartować na dworze i zdrowo odżywiać. Odparłam sucho, że tak robię, na co ona parsknęła ironicznie, że "chyba nie bardzo", bo przecież mówiłam tydzień wcześniej, że w weekend byliśmy w pizzerii. Dla niej ro był dowód, że moje dziecko je same śmieci.

Zabawne są dla mnie mądrości moich dwóch znajomych - jedna mieszka w Niemczech, druga w Danii. Czasem zdarza mi się z nimi pogadać o dzieciaczkach, bo obie mają latorośle w wieku przedszkolnym. Obie zachwycają się tym, że w obu tych krajach nikt się z dziećmi nie cacka, od początku spędzanie czasu na dworze, lekkie ubrania i jakiekolwiek lekarstwa tylko jeśli to absolutnie konieczne. Obie wymądrzają się, że moje dziecko choruje, bo Polska to chory kraj, gdzie dzieci trzyma się tylko w domu opatulone w koce i przy katarze szprycuje antybiotykami. I oczywiście przytyki w moją stronę typu, że skoro byłam zbyt leniwa, żeby dziecko zahartować zimą to teraz mam ciągłe choróbska, a ich dzieci zdrowiutkie i nigdy nikt ich z przedszkola nie odesłał do domu.

Ok, tylko obie te koleżanki krytykując mnie pomijają kwestię, o której wspominały mi już kiedyś - w "ich" przedszkolach dzieci odsyła się do domu dopiero z wysoką gorączką lub gdy dosłownie przelewają się przez ręce, a nie z powodu lekkiego kaszlu czy katarku. Tymczasem w "moim" przedszkolu mała ledwo kichnie i już mam telefon, że mamy ją odebrać. Koleżanki same zachwycały się tym, że dzieci posyłają do przedszkola nawet z wściekłym kaszlem i nie ma problemu.

Powoli odechciewa mi się z kimkolwiek o tym rozmawiać. Szczególnie, że z kolei moja mama przegina w drugą stronę i zarzuca mi, że "załatwiam" małą ciągłymi spacerami na po zimnie i daje jej za mało jedzenia. Podobnie moja babcia, jak ją odwiedzamy to pierwsze co narzuca na małą jakieś koce i lamentuje, że taki mróz, a ona tylko w lekkim sweterku.

To moje pierwsze dziecko, uważam, że zrobiłam wszystko dobrze. Nie jestem zamknięta na rady od innych, ale przy kolejnym dziecku chyba zdam się na swoją intuicję, bo te wszystkie rady - i tak chyba są o dupę rozbić.

dzieci

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (147)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…