Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90312

przez ~lareina ·
| Do ulubionych
Historia o dziewczynce wyśmianej z powodu sukienki komunijnej przypomniała mi upokorzenie, jakie przeżyłam w dzieciństwie.

Ja również dorastałam w latach 90. i pewnie wielu z czytelników pamięta, że dla wielu rodzin były to ciężkie czasy. Moja szkoła była dość zróżnicowana - było wiele rodzin takich jak moja, czyli kiepsko sytuowanych (mama wychowała mnie i dwóch braci sama, to znaczy tylko z pomocą babci), była też typowa patologia, gdzie w domu alkohol lał się strumieniami, a dzieci ciągle chodziły z siniakami.

Z drugiej strony było też sporo rodzin, które były dobrze sytuowane, przeważnie mieli 1-2 dzieci, pełne rodziny i oboje rodzice dobrą pracę. Niemniej trzymaliśmy się raczej wszyscy razem, choć czasem zdarzały się nieprzyjemne sytuacje, kiedy bogatsze dzieci wyśmiewały się, że biedniejsze mają bazarowe podróby znanych marek etc., ale raczej rzadko. Jednak podsumowując miło wspominam czas podstawówki, a z kilkoma kolegami mam dobry kontakt do dziś.

Ale jedna sytuacja była dla mnie bardzo przykra i pamiętam ją do dziś, a osobom za nie odpowiedzialnym nigdy tego nie zapomnę - o wybaczeniu nie ma mowy, bo nikt nigdy za to nie przeprosił.

Gdy byłam może w trzeciej klasie, ktoś w szkole (może rada rodziców) wpadł na pomysł zorganizowania zbiórki na prezenty dla dzieci z uboższych rodzin i uroczyste wręczenie ich na takiej pseudowigilii szkolnej. Mam mgliste wspomnienia z tego dnia, w każdym razie było wyraźnie powiedziane, że to prezenty dla POTRZEBUJĄCYCH rodzin, gdzie rodziców nie stać na prezenty pod choinkę dla dzieci. Wszystko odbywało się w szkole w godzinach wieczornych w uroczystej atmosferze. Również moja rodzina została wytypowana do dostania takich paczek. Patrząc oczami dziecka - byłam podekscytowana, że dostaniemy jakieś fajne zabawki, bo zazwyczaj była to tylko czekolada i drobny upominek od mamy.

Idziemy więc z braćmi i mamą, widzimy w kącie sali gimnastycznej przepięknie zapakowane paczki z prezentami, rodzice z rady rodziców, dyrektor i nauczyciele wystrojeni jak na wielki bal. Po kwiecistej przemowie dyrektora i przewodniczącej rady rodziców o solidarności całej szkoły i pomocy najbiedniejszym, dyrektor przystąpił do wyczytywania nazwisk dzieci do odebrania paczek. Zaświeciły nam się oczy i czekamy...

Może nieco zadziwiające było, że w pierwszej kolejności wyczytane zostały dzieci z rodzin powszechnie uważanych za dobrze sytuowane. Dostały ogromne, pięknie zapakowane paczki. Czas mijał, stosik się kurczył, piękne paczki poznikały, a nas nadal nie wyczytano. Młodszy brat zaczął już płakać, starszy złościł się, że tracimy czas.

W końcu zaproszono i nas po odbiór prezentów. Niewielkich paczuszek w zwykłych foliowych workach. Nie pamiętam już dokładnie, co dostał każdy z nas, ale w mojej paczce na pewno była lalka-bobas, której brakowało połowy głowy, jedna mandarynka, brudny, mały pluszak z dziurą i mały mikołaj z wyrobu czekoladopodobnego. Najbardziej rozczarowany był młodszy brat. Podobne prezenty dostały wszystkie dzieci z biednych rodzin.

Po całej ceremonii zarząd rady rodziców (czy jakkolwiek to się nazywa) zaproszono jeszcze na poczęstunek z gronem pedagogicznym. Wychodząc minęliśmy jeszcze mniejszą salę, na której ustawione były stoły ciasno zastawione smakołykami.

Już kilka dni później w gablotce zawisły zdjęcia z wydarzenia, z komentarzem, że prezenty ufundowano z funduszu rady rodziców. Najlepsze jest to, że na ten fundusz co roku były składki. Można było nie zapłacić składając odpowiedni wniosek do sekretariatu z uzasadnieniem. Moja mama jednak dumę swoją miała i co roku płaciła (nie pamiętam raz czy potrójnie z racji trójki dzieci). Tym samym moja mama najprawdopodobniej wpłaciła na poczet prezentów więcej niż były warte paczki, którymi tak wspaniałomyślnie nas jako biedaków obdarowano.

Z kolejnych latach również dostawaliśmy zaproszenia na te ceremonie, ale mama stanowczo odmawiała. Kiedyś mówiła, że rok czy dwa lata później odmówiła przyjścia na spotkaniu rodziców i wywlekła sytuację, kiedy dostaliśmy te śmieciowe prezenty, a dzieci z bogatych rodzin o wiele większe i lepsze (niektórzy koledzy chwalili się potem naprawdę wypasionymi prezentami z paczek szkolnych), a jedna z przedstawicielek rady rodziców odparła, że jak się nie ma nic to trzeba się cieszyć z każdego drobiazgu, a jak się chce lepsze to trzeba sobie zapracować (moja mama pracowała na cały etat - w przeciwieństwie do tej kobiety, która żyła tylko życiem szkolnych dzieci i plotkami).

szkola

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (262)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…