Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90357

przez ~Piekielnirodzice ·
| Do ulubionych
Moi rodzice zniszczyli mi dzieciństwo. Obecnie jestem w trakcie terapii z psychologiem, bo nie jestem w stanie siebie docenić, w końcu pójść swoją drogą nie myśląc o nich, ani nawiązać normalnej przyjaźni.

Mieszkałam z rodzicami w małym miasteczku. Tato był dyrektorem lokalnej podstawówki, mama nauczycielką biologii w liceum. Mam dwóch starszych braci. Całe życie musiałam słuchać jacy oni są wspaniali i ogarnięci. Pomiędzy mną a młodszym bratem jest 10 lat różnicy, pomiędzy najstarszym, 12 lat. Oczywistym było to, że są na innym etapie rozwoju niż ja, ale rodzice mieli wobec mnie podobne wymagania jak do nich. Miałam być spokojna, cicha i ułożona oraz nie okazywać emocji i zachowywać się jak dorosła. W edukacji musiałam iść ich drogą. Oni chodzili na zajęcia dodatkowe z pianina- ja też musiałam, chociaż słoń nadepnął mi na ucho. Najstarszy brał udział w konkursach recytatorskich. Ja też, chociaż nie lubiłam żadnej formy poezji. Młodszy chodził na dodatkowe zajęcia z matematyki i fizyki- oczywiście, że też musiałam to zrobić. Obaj bracia skończyli polibudę. Mnie rodzice też szantażem do tego zmusili, mimo że chciałam studiować germanistykę-jak się to skończyło, poniżej. Usłyszałam, że liczą się tylko ludzie techniczni i mam "nie cudować, bo będę potem żałować".

Gdy próbowałam wyżalić się braciom, stanęli po stronie rodziców, wyśmiewając swoich znajomych po studiach innych niż polibuda- skończyli na kasie w sklepie, pracują jako korposzczury i nie stać ich na dobre auto. Jednocześnie żaden z nich nie ma stałej partnerki, mimo wielkich pieniędzy. Jeden jest kierownikiem budowy, drugi projektantem systemów informatycznych. Przyjadą do rodziców autami w leasingu, mają mieszkania w Warszawie na kredyt i jedyne czym się przechwalają to swój majątek. Każdy biedniejszy od nich jest gorszy. Gdy w końcu znalazłam pierwszego chłopaka na pierwszym roku studiów, nie chcieli go uznać w rodzinie, bo jest z plebsu.

No i właśnie plebs. Moi rodzice byli dobrze sytuowani. O wiele lepiej niż większość rodzin w mieście, gdzie przewagą było rolnictwo. Zadawaliśmy się tylko z elitą i ja też miałam mieć znajomych z elity. Jednak zaprzyjaźniłam się z Kasią, której rodzice byli rolnikami i to w dodatku po zawodówce. Dla moich rodziców było to straszne i zachowywali się jakby u Kasi była patologia, bo jej ojciec pił piwo przy dziecku! Jednocześnie to, że pili wino przy mnie, nie było złe.

Kasia była moją jedyną koleżanką ale i ona dała sobie ze mną spokój po tym jak moi rodzice zakazywali mi wyjazdów z nią i jej rodzicami, a sami proponowali jej wyjazdy, na które jej rodziców nie było stać (opera, teatr). Tak mi zaczęli wchodzić na psychikę, że w pewnym momencie Kasię znielubiłam, bo wygrała konkurs z historii w gminie i pojechała na konkurs powiatowy, a potem dostała się do etapu wojewódzkiego i nauczycielka historii z gimnazjum, pochwaliła ją przy całej klasie.

Moi rodzice zaczęli mi wmawiać, że to tylko dlatego, że ona dostała dodatkowe punkty za bycie z rolniczej rodziny i nauczycielka też jest z rolników, więc jej sztucznie zawyżyła punkty. Gdy usłyszeli, że Kasia w czymś była lepsza niż ja, potrafili pójść do nauczycielki, aby mnie przepytała ponownie, żebym tylko była lepsza niż ona. Raz mój ojciec, gdy miałyśmy taką samą średnia (5,5) poszedł do nauczycielki z matematyki i kazał jej zmienić ocenę Kasi, bo ona na 6 nie zasłużyła. O tej akcji dowiedzieli się jej rodzice i kuratorium, ale chyba sprawa ostatecznie gdzieś "utknęła". Wtedy rodzice Kasi powiedzieli dość i straciłam jedyną koleżankę. A rodzice wmówili mi, że oni nam zazdroszczą. Serio, byłam przekonana o tym, że to był powód, a dopiero w liceum do mnie doszło o co tak naprawdę chodziło.

Inne moje próby znajomości krytykowali. Ta była za brzydka, ta ze złego w ich opinii domu. Ludzie mieli mnie za kujona, za którego ocenami chodzą rodzice i od razu mnie skreślili. Dzisiaj leczę się z tego, bo jestem totalnie niezsocjalizowana. Może miałam bardzo dobry wynik na maturze, ale na studniówkę nie poszłam, bo nawet nie miałam znajomych, aby razem się bawić, a przerwy spędzałam siedząc i czekając na dzwonek na lekcje, bo nawet nasza "elita" poza spotkaniami z rodzicami, nie chciała się ze mną zadawać.

Jak już pisałam, narzucili mi studia. Skończyłam na architekturze, bo uznali to za kompromis między tym co ja chcę, a co oni. Odpadłam w pierwszym semestrze. Z dnia na dzień odcięli mnie od wszystkiego, bo ich zawiodłam, grozili mi, że jak zawalę to ich pomoc się skończy, ale myślałam że skoro dam z siebie wszystko, to dadzą mi chociaż czas na znalezienie pracy (a nigdy wcześniej w życiu nie pracowałam!). Byłam gotowa wrócić do domu ale znajoma wkręciła mnie do pracy jako kelnerkę. I tu gdy pochwaliłam się rodzicom, że uda mi się na siebie zarobić, usłyszałam, że nie po to wkładali we mnie tyle pieniędzy, abym teraz służyła innym. Rozpłakałam się, zadzwoniłam do chłopaka i on namówił mnie na terapię. Na początku nie traktowałam tego poważnie i odmówiłam. Zdusiłam wszystko w sobie, bo tylko słabe baby okazują emocje. Aż w końcu wszystko pękło. Wystarczyło mi, że nie dostałam się na germanistykę, bo nie zdawałam rozszerzenia z niemieckiego (mimo że chodziłam na rozszerzoną klasę) i musiałam pójść na studia zaoczne, które są dla idiotów.

Reakcja chłopaka (ja na jego miejscu już dawno bym ze sobą zerwała) to zapisanie mnie i przyprowadzenie na terapię siłą, opłacił wizytę z góry. Zaczynam wychodzić na prostą po 5 miesiącach bycia pod opieką psychologa, a rodzice dalej mają mnie za niewdzięczne dziecko.

rodzina psychika

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (137)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…