Z wykształcenia jestem lektorką języka angielskiego. Nie pracuję w szkole, ale udzielam korepetycji. Jestem wybredna - biorę tylko uczniów szkół średnich i dorosłych, mieszkających na tyle blisko, żebym nie musiała dojeżdżać. Jakoś w lutym trafiłam do uczennicy pierwszej klasy renomowanego liceum. Poziom rozszerzony, dziewczynka sobie nie radzi.
Podczas pierwszej lekcji okazało się, że dziewczyna ma cudny akcent, piękną wymowę. Zapytana z czym ma problem odpowiada, że "NIE WIEM JAKIEGO CZASU UŻYWAĆ". Spoko, wyjaśnimy - to dość powszechny problem, bo Polacy ogólnie są zafiksowani na czasach. Nie lubię takiego podejścia, bo uważam że na pierwszym miejscu powinna być komunikacja i brak strachu przed mówieniem. Ale jakoś musi sobie w szkole radzić, więc ratujemy.
Z czasem wyszło na jaw, że profesorka w szkole stosuje dziwną metodę uczenia języka obcego po polsku - kazała się uczniom wyuczyć regułek, po czym dawała zdania do tłumaczenia - bez robienia przykładów i ćwiczeń w klasie.
Znam tę nauczycielkę, rozmawiałam z nią - nie widzi nic złego w swoim postępowaniu. Tylko uczniów szkoda...
Podczas pierwszej lekcji okazało się, że dziewczyna ma cudny akcent, piękną wymowę. Zapytana z czym ma problem odpowiada, że "NIE WIEM JAKIEGO CZASU UŻYWAĆ". Spoko, wyjaśnimy - to dość powszechny problem, bo Polacy ogólnie są zafiksowani na czasach. Nie lubię takiego podejścia, bo uważam że na pierwszym miejscu powinna być komunikacja i brak strachu przed mówieniem. Ale jakoś musi sobie w szkole radzić, więc ratujemy.
Z czasem wyszło na jaw, że profesorka w szkole stosuje dziwną metodę uczenia języka obcego po polsku - kazała się uczniom wyuczyć regułek, po czym dawała zdania do tłumaczenia - bez robienia przykładów i ćwiczeń w klasie.
Znam tę nauczycielkę, rozmawiałam z nią - nie widzi nic złego w swoim postępowaniu. Tylko uczniów szkoda...
Ocena:
147
(159)
Komentarze