Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90518

przez ~emigrantzarobkowy ·
| Do ulubionych
Dzień dobry, cześć i czołem. Mam nadzieję, że moja opowiastka tu pasuje i spodoba się użytkownikom.

Często widzę tu narzekania emigrantów na to, że rodacy w kraju sądzą, że na Zachodzie pieniądze leżą na ulicy i wystarczy się po nie schylić. Prawie 10 lat spędziłem na emigracji w kilku krajach zachodniej Europy i też mnie to potwornie irytowało, gdy ludziom wydawało się, że pływam w forsie, skoro pracuję za granicą. Dziś patrząc na to z perspektywy nie jestem już zły na tych ludzi, za to zaczynam dostrzegać innych piekielnych w całej sytuacji.

Po pierwsze, emigranci-pozerzy. Pokrótce chodzi o ludzi, którzy pracując za granicą biedują tam i oszczędzają na czym tylko mogą, a znajomym w kraju opowiadają bajki o luksusach, w które opływają. Osób takich poznałem co najmniej kilka, ale niejaki Grzesiek jest wręcz idealnym przykładem.

Mając 21-22 lata, będąc dość początkującym emigrantem, pracowałem przez jakiś czas w zakładzie produkcyjnym na południu Niemiec. O ile pamiętam, minimalna płaca wynosiła wtedy 8€/h, ja zarabiałem niewiele więcej + dodatki za pracę w nocy, w weekendy i święta. Na rękę dostawałem może z 1200€. Nadgodziny nie były wypłacane, trzeba było wybrać w zamian wolne. Całkiem bez sensu, ponieważ czasem zmuszano mnie do wzięcia wolnego, nie można było poczekać aż uzbiera się np.5-6 dni dodatkowego wolnego, tak, że czasem miałem 4 dni wolnego pod rząd, trochę za dużo na zwykły odpoczynek po pracy, za mało, aby pojechać do rodziny do Polski.

Firma zapewniała odpłatne zakwaterowanie, ok.150€ w miesiącu za miejsce w dwuosobowym pokoju. Na jedzenie, artykuły higieniczne i jakieś przyjemności wydawałem ok.300€ miesięcznie, raz na jakiś czas wykosztowałem się trochę na przejazd w tę i nazad do Polski. Mogłem więc zaoszczędzić może z 500€ w miesiąc, ale też żyłem dość oszczędnie, w dość spartańskim warunkach i niewiele wydając na cokolwiek poza podstawowymi potrzebami. Wtedy byłem z tego całkiem zadowolony, no, ale praca marzeń to nie była, wręcz przeciwnie, nudna, męcząca, na trzy zmiany.

Grzesiek pracował razem ze mną. Był sporo starszy, po 40, nie miał żadnej rodziny, niewielu znajomych, a w zasadzie wszystkich w Polsce. W Niemczech pracował już od 10 czy 12 lat, cały czas na podobnych stanowiskach, produkcja, magazyn itd. Grzesiek nie był zbyt sympatyczny, trochę zbyt wścibski i wylewny, ale mieszkało nam się jako tako. Grzesiek uwielbiał się wymądrzać i mnie pouczać, mimo, że ja będąc w Niemczech od niespełna roku mówiłem lepiej po niemiecku niż on po 10 latach. Grzesiek wydawał pieniądze głównie na piwo i papierosy, czasem podjadał jedzenie innym współlokatorom, gorsze jednak było, że potrafił komuś podwędzić gacie albo skarpetki. Ogólnie jak możecie wywnioskować z opisu, żył raczej skromnie i ciężko tu mówić o stabilnej sytuacji, a tym bardziej jakimś bogactwie. A jak wyglądało życie Grześka w oczach jego znajomych z Polski?

Kiedyś Grzesiek rozmawiał na Skypie ze znajomym z Polski. Robił to w kuchni i ciężko było go nie słyszeć. Znajomy skarżył się, że ma kiepską pracę, a jego żonie w ogóle ciężko coś znaleźć, a tu jeszcze kredyt na głowie i dziecko do wykarmienia. Grzesiek zaczął gorąco namawiać go na wyjazd do Niemiec, tak opowiadając:
"Bracie, ja tu mam luksus. 2000€ i to w takiej lekkiej pracy, bo jakbym chciał to mógłbym mieć lepszą, nie? Ale ja wolę taką lekką, wiesz od 8 do 16, nie zmęczę się, a niedługo może nawet awans dostanę i będę dyrygował murzynami. Firma mi mieszkanie opłaca, kawalerkę, super wyposażona. W pracy obiad dostanę (nieprawda - przyp.red.), a tak to z 50€ może na jedzenie wydam, a resztę odkładam. Auto kupiłem, prawie nowe z salonu (Grzesiek nie miał auta - przyp.red.), teraz już na dom odkładam. Jak to gdzie? No do Polski nie wracam, tutaj w Niemczech. Tu ma każdy swój dom i to bez kredytu. Też bym już dawno miał, ale wcześniej to jeszcze do Polski chciałem wracać."

Innym razem poznał na jakimś portalu dziewczynę z Polski i sam mi się pochwalił, że ciśnie jej bajerę na bogacza z Zachodu i zaczął mi pokazywać wiadomości do niej, w której twierdził, że jeździ najnowszym BMW, ma własne mieszkanie w centrum miasta, zarabia 4000€ jako kierownik działu produkcji.

Jego rodzice byli przekonani, że pracuje jako elektryk (to był zresztą jego zawód, ale był zbyt leniwy, aby przetłumaczyć papiery i nauczyć się języka i pracować w tym zawodzie). Kiedyś nawet prosili go o pożyczkę, której odmówił argumentując, że są starzy i nie będę mieli z czego oddać. Nam za to z oburzeniem powiedział, że rodzice to pijawki i chcą pożyczyć równowartość jego pensji, a niby skąd on ma takie pieniądze wziąć (czytaj - nie miał żadnych oszczędności). Gdy jechał do Polski potrafił wypożyczyć jakieś szpanerskie auto, gdzie opłata za kilkudniowe wypożyczenie wynosiła nierzadko pół pensji, wmawiając znajomym w kraju, że to jego i stać go, aby ciągle zmieniać.

Nawiązując do tego, ostatnimi czasy często rzucają mi się w oczy artykuły o emigrantach zachwalających życie za granicą. Czasem przeczytam, czasem olewam, natomiast zauważyłem, że artykuły zawsze mają krzykliwe nagłówki i głównie one, a nie sam artykuł są przedmiotem dyskusji w komentarzach. Kojarzycie pewnie "W tym kraju minimalna płaca wynosi 20 000zł. Polka opowiada o życiu w..." - okazuje się, że chodzi o kraj, w którym wynajem kawalerki w dużym mieście kosztuje w przeliczeniu 10 000zł. No, ale tego już przecież Kowalski, który zarabia w Polsce 3000zł nie doczyta, tylko zaczyna snuć marzenia jak to tym emigrantom tam musi być dobrze.

Jeszcze gorzej, jak te artykuły są wywiadami z osobami, które są ewidentnie oderwane od rzeczywistości, na przykład madkami, które żyją z pomocy socjalnej i twierdzą, że jest im jak w niebie, bo państwo dało mieszkanie i wypłaca zasiłek albo (ten artykuł zapamiętam dobrze) z gościem, który wyjechał na Sylt (niemiecka wyspa dla bogaczy) i jako rozwoziciel pizzy zarabia 2500€ miesięcznie, a za mieszkanie płaci 500€. Potem dodaje, że pojechał do wujka, który mieszka tam od 30 lat, ma własną knajpę, a "mieszkanie" ma w domu wujka (jakby co to 2500€ na rękę za rozwożenie pizzy w Niemczech to absolutna abstrakcja na wolnym rynku, podobnie jak mieszkanie, a nawet pokój na Sylt za 500€). No, ale znów - Kowalski sądzi, że przeciętny rozwoziciel pizzy w Niemczech odkłada sobie co miesiąc 2000€.

Piszę to, bo do dziś irytuje mnie, gdy ktoś mi wypomina, że po 10 latach na emigracji nie dorobiłem się willi z basenem i oszczędności na resztę życia. Dzisiaj jednak nie jestem już zły na tych ludzi, zawsze odpowiadam spokojnie, że życie na emigracji też kosztuje i nawet żyjąc oszczędnie nie da się odkładać 3/4 pensji. Słyszę wtedy czasem argument, że szwagier kuzyna jego żony to pracował gdzieś tam przez dwa lata i postawił z tego dom i jeszcze przywiózł worek pieniędzy. Albo córka ciotki sąsiadki siedzi gdzieś tam od 5 lat i już kupiła sobie mieszkanie bez kredytu.

To mnie denerwuje - szczególnie, że dumny jestem z tego, że przywiozłem do kraju pieniądze, dzięki którym po ślubie mieliśmy z żoną ułatwiony start i jakieś podwaliny pod założenie rodziny, a ktoś, kto całe życie siedzi w jednym i tym samym mieście mądrzy się na temat tego ile to pieniędzy powinieniem mieć. Jak czasem zapytam z przekąsem, czemu on w takim razie nie wyjedzie na dwa lata, aby sobie postawić tę willę z basenem to słyszę, że on to ma inną sytuację.

emigracja

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (189)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…