Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90704

przez ~Boowibeoj ·
| Do ulubionych
Będzie długo.

Kilka miesięcy temu dodałam historię o poszukiwaniu rodziny goszczącej. W końcu znalazłam, jak to myślałam, "perfect match". Jak można się domyślić, skoro jest ta historia, to wcale taki perfect nie był.

Małe wyjaśnienie o programie:
Au pair to inaczej opiekunka do dziecka. Jej zadaniem jest robienie wszystkiego, co związane z dziećmi (sprzątanie, pranie, opieka nad dziećmi, gotowanie, wożenie dzieci na zajęcia). W zamian za to au pair dostaje kieszonkowe, własny pokój u rodziny goszczącej oraz powinna mieć zapewnione wyżywienie. Au pair w Stanach nie może pracować więcej niż 45 godzin tygodniowo oraz 10 godzin dziennie. Ma swoją opiekunkę, LCC, która ma pomagać w trudnych sytuacjach oraz organizować raz w miesiącu spotkania.

Właściwa historia:
Wybrałam rodzinkę z trójką dzieci (w wieku 4, 5 oraz 10 lat), rodzice po rozwodzie, matka ma narzeczonego. Mama i narzeczony pracują z domu. Po kilku rozmowach (oraz mojej rozmowie z wtedy aktualną au pair, która ich zachwalała) daliśmy sobie match. Załatwiłam całą procedurę i trochę zdziwiło mnie, że mama dzieci odpisywała raz na tydzień lub dwa tygodnie. Zaczęłam mieć przeczucie, że może to nie był właściwy wybór, ale następna rozmowa z kobietą, w czasie której trochę porozmawiałyśmy o stresie przed wylotem, uspokoiła mnie.

Pierwszy zgrzyt nastąpił jeszcze przed wylotem. Miałam najpierw szkolenie w innym mieście, bardzo blisko mnie. Myślałam, że mnie odbiorą stamtąd. Okazało się, że rodzina kupiła mi bilet na pociąg. Nawet nie poinformowali mnie, że to zrobili, a jak zapytałam o co chodzi, nie potrafili powiedzieć (wysłałam im screen biletu, więc widzieli, o co mi chodzi). Dopiero po dłuższym ciągnięciu ich za język powiedzieli, że pociągiem będzie szybciej.

Minęło szkolenie, dojechałam pociągiem do właściwej stacji, skąd matka dzieci mnie odebrała razem z narzeczonym. Przez całą drogę pracowała, więc oprócz "uważaj żeby ci dzieci nie uciekły" oraz "wiesz jak używać suszarki (do prania), prawda?" nie usłyszałam nic. Poczułam się dziwnie, ale wiadomo, pieniądze na drzewie nie rosną, więc poniekąd rozumiałam, że musiała pracować.

Po przyjeździe oprowadziła mnie po domu, po czym wróciła do pracy. Zapowiedziała, że wieczorem pojedziemy na obiad do restauracji. Poznałam dzieci, ich au pair i dzień minął przyjemnie.

Przez pierwsze dni było mi trochę ciężko. Najmłodsze dziecko było niechętne do mnie, ale w końcu byłam obcym człowiekiem. Dużo się bawiłam z dziećmi, żeby mogły mnie poznać jak najlepiej. Narzeczony chętnie ze mną rozmawiał, mama mniej. Dużo wspierała mnie ich au pair, która dopiero wtedy przyznała, że nie są tak perfekcyjni.

Po moich dwóch tygodniach zaczęły wychodzić minusy pobytu w tej rodzinie.

1. Grafik
Grafik potrafiłam dostać w niedzielę o 23, a o ósmej miałam być w pracy. Wiedzieli, że chodziłam spać koło 23, a jednak, pomimo próśb, nie potrafili wysłać go wcześniej.
Często nie uwzględniali w grafiku niektórych rzeczy. Na przykład miałam odwieźć dzieci na obóz i potem je stamtąd odebrać: nie wliczali mi drogi z obozu oraz na (tego, co jechałam bez dzieci). Często kończyłam pracę o 17, ale miałam odwieźć dzieci do ich ojca o 18. Odwiezienie, zostawienie dzieci, powrót, umycie butelek dzieci - i zamiast skończyć o 17, kończyłam o 19. Oczywiście, nie płacili więcej.
Ustaliliśmy, że będę pracować 30-40 godzin tygodniowo. Notorycznie pracowałam 45-60.
Wg grafiku czas był w porządku, bo był na 40-45 godzin tygodniowo. W praktyce nie zgadzało się to.
Rekordowo w ciągu dnia pracowałam 18 godzin (o czym opiekunka wiedziała, ale stwierdziła że to się inaczej liczy).

2. Czas wolny
Pani mama rzadko szanowała mój czas wolny. Przykład: pracowałam 10 godzin, miałam kończyć o 21. Zjawiała się o 22. Czasem informowała, że będzie później (na ogół dwie minuty przed końcem mojej pracy lub 20 minut po teoretycznym zakończeniu), często nie.
Niekiedy skończyłam pracę i godzinę później dostawałam smsa, że zmienili zdanie i mam wrócić do pracy. Wybierałam się akurat do kina? Oj. Pech.
Czasem po prostu wysyłali dzieci na dół, gdzie miałam pokój. Dzieci krzyczały, dopóki nie wyszłam z pokoju (jedyny plus: były nauczone, żeby nie wchodzić do mnie), a gdy to robiłam, mówiły: "mama powiedziała, że masz mi włączyć telewizor".
Kiedyś miałam mieć wolną niedzielę, to zostałam poproszona o przypilnowanie przez godzinę dzieci. Okej, nie ma problemu. Narzeczony był w domu, no ale zmęczony. Z godziny zrobiło się cztery + gotowanie obiadu dla dzieci...

3. Weekendy
Miałam mieć wolne, poza wyjątkami. W każdy weekend pilnowałam psów. Nie mogłam nigdzie jeździć i podróżować, bo w każdy weekend musiałam kilka razy dziennie wychodzić na spacer z psami oraz karmić je dwa razy dziennie.

4. Ilość dzieci do pilnowania
Miałam pilnować trójkę dzieci. Tylko że notorycznie zapraszali znajomych, więc pilnowałam czwórkę lub piątkę.

5. Wózek
Cała trójka, w tym 10-latka, jeździły w wózku jak dla małych dzieci. Pchanie ich pod górę fajne nie było. Kiedyś wzięłam je na spacer, dziesięciominutowy, wrzeszczały całą drogę, że chcą do wózka, że one nie będą chodzić.
Gdy po raz pierwszy chciałam wziąć je na spacer, usłyszałam, że "one nie chodzą".

6. Jedzenie
Mama i jej narzeczony rzadko robili zakupy. Najczęściej ja robiłam dzieciom lunch + głównie sobie obiad. Notorycznie kupowałam jedzenie dla siebie, bo ich za bardzo nie interesowało, czy mam z czego obiad gotować (gdy szli do sklepu pytali, czy potrzebuję coś, jednak na zakupy szli raz na dwa/trzy tygodnie i często nie kupowali tego, o co poprosiłam). Czasem też się zdarzało, że ze swoich pieniędzy robiłam zakupy na lunch dla dzieci, bo nie miałam z czego ugotować. Oczywiście, nie pieniędzy nie oddawali.

7. Bałagan
Nikt z nich nie był nauczony porządku. Dorosłym ciężko było dać talerz do zmywarki, dzieci robiły okropny bałagan. Gdy miałam czas wolny, dzieci często robiły bałagan, a rodzice zostawiali mi to do sprzątania.

8. Zasady i wychowanie
Dzieci nie miały żadnych zasad. Teoretycznie miały limitowany czas oglądania telewizji oraz tablet, w praktyce rodzice dawali im pilot i tablet kiedy tylko chcieli, byleby byli cicho. Jednocześnie gdy ja pozwalałam przez godzinę oglądać (gdy przygotowywałam lunch i sprzątałam po nim), krzywili się, bo jak to tak pozwalać dzieciom oglądać. To, że siedziały od mojego zakończenia pracy (na ogół 17:30) do pójścia spać (21) przed telewizorem, było w porządku, bo w końcu mama zmęczona.
Dzieci miały też "time out", czyli czas na wyciszenie. Nie było konkretnych przypadków, kiedy miałam dzieci na to wysyłać - wszystko według uznania, przy czym to że raz dzieci zostały za coś ukarane, nie oznaczało, że za tą samą rzecz zostaną ukarani ponownie. Wszystko zależało od humoru mamusi. Nikt jednocześnie nigdy nie porozmawiał z czterolatką o emocjach. Była zaskoczona, gdy ja zamiast wziąć ją na time out po prostu wzięłam ją z daleka od reszty i porozmawiałam o tym, co czuła i jak sobie z tym radzić.

Skoro mowa o wychowaniu, to rodzice prawie w ogóle nie spędzali czasu z dziećmi. O ile ojciec jeszcze się starał i zabierał je na lody czy koncerty, tak matka po prostu włączała telewizor. W efekcie dzieciom notorycznie brakowało kontaktu z mamą. Wiecznie płakały, że chcą spędzić z nią czas, że tęsknią za nią.

9. Samodzielność dzieci oraz ich rozwój
Dzieci były wyręczane we wszystkim.
Czteroletnie dziecko nie umiało samo się ubrać (tylko ja wymagałam próby, rodzice po prostu ją przebierali, tak jak poprzednia au pair), robiło w pampersy, nie potrafiło ułożyć trzyelementowych puzzli. Później dowiedziałam się, że rodzice podejrzewali (jeszcze przed moim przyjazdem) autyzm, ale jakoś "zapomnieli" mi powiedzieć. Jako nauczycielka jestem pewna, że to nie spektrum, ale o takich podejrzeniach powinnam zostać powiadomiona przed matchem.

Pięciolatek już był bardziej samodzielny, potrafił sam się ubrać, jednak wciąż używał pampersów. Nie potrafił po sobie sprzątać (w przeciwieństwie do czterolatki). Odłożenie widelca do zmywarki też było nieosiągalne.

Dziesięcioletnie dziecko nie potrafiło uczesać włosów. Notorycznie ja ją kąpałam. Nie była w stanie sama nalać sobie wody, odłożyć naczyń do zmywarki. Wracając z obozów musiałam nosić torby całej trójki, trzymać dwójkę za rękę i pilnować pozostałej dwójki lub trójki (jak wspomniałam, na ogół pilnowałam też znajomych). Gdy raz najstarsza sama miała wziąć swoją torbę, zgubiła ją.

10. Matka
Matka na ogół trzymała się jak najdalej ode mnie. Rzadko ze mną rozmawiała, nigdy po mnie nie sprzątała (za to ja po niej często). O gotowaniu ma mniejszą wiedzę, niż ja, a myślałam że to niemożliwe.

Lubiła zagadywać dzieci, gdy nam się śpieszyło. Przykład: miałam dziesięć minut do wyjścia z dziećmi z domu na obóz. Zaczęła zagadywać dzieci. Po pięciu minutach mówię, że musimy ubierać buty (dzieci potrzebowały w tym pomocy). Mama mnie zignorowała. Za chwilę mówię to znowu. Nic. I znowu. I znowu. Ostatecznie spóźniliśmy się pięć minut.
Innym razem mieliśmy czasu na styk, jednak mama przyszła i zaczęła zagadywać. Mówię, że musimy się zbierać, mama tym bardziej zagaduje. Spóźniliśmy się.
Mama nauczyła dzieci jeść w aucie. Próbowałam to ukrócić, ale specjalnie dzieciom podrzucała do auta jedzenie, gdy mieliśmy jechać.

Mój autorytet przy mamie był podważany. Ja mówiłam "nie", mama "tak". Ja mówiłam "idziemy sprzątać", mama że nie trzeba.
Którejś nocy dostałam od niej smsa, że jestem niezorganizowana (zawsze wszystko było zrobione na czas, dzieci nie były spóźnione, o ile ich nie zagadywała), nie sprzątam (yhy), w aucie brudno, bo nie pilnuję, żeby dzieci "ładnie jadły" (jak, skoro kierowałam?), że dzieci pokoju nie posprzątały (gdy mówiłam, żeby to zrobiły, to sama powiedziała, że nie, bo ona musi tam coś zrobić), że przeze mnie nie ma czasu dla dzieci (nie poświęcała mi czasu, więc jak to możliwe?). Tutaj czara goryczy się przelała i stwierdziłam, że wracam do Polski, mam dość tego (negatywnych sytuacji było o wiele więcej), szczególnie że przyjechałam podróżować i uczyć się języka, na co w ogóle nie miałam czasu.

I tutaj zaczyna się cyrk.
LCC stwierdziła, że rodzina nie musi mi płacić za ostatni tydzień, skoro wtedy nie pracuję. Nie jest to legalne, o czym powiedziała sama agencja? Nie szkodzi! Nie dostanę zapłaty i koniec. Odpuściłam, bo dzięki temu mogłam wylecieć prawie tydzień wcześniej.

Mama notorycznie wisiała mi pieniądze. "Zapominała" przelać mi kieszonkowego. Gdy nie dostałam od niej mojego ostatniego przelewu (teoretycznie powinien być przedostatnim, w praktyce był ostatni), napisałam do niej. Odpisała, że dopóki nie zwrócę kluczyków od auta (których nawet nie miałam - po prostu miałam użyć jeszcze raz auto, zrobić zakupy, bo nic nie było do jedzenia w domu). Auto zwróciłam, poprosiłam o szybki przelew, ponieważ potrzebowałam zapłacić za dodatkowy bagaż i ubera na lotnisko.
Przelała tuż przed moim wylotem.

Całej rodziny nie było w domu, gdy jechałam na lotnisko do Polski. Była za to ich opiekunka sprzed kilku lat z mężem, bo pilnowali psów. Grzecznie zostawiłam wszystkie karty w kuchni na wyspie (miałam kartę kredytową matki na wypadek gdyby trzeba było zatankować auto do pracy lub bylibyśmy na zewnątrz na lunchu. Miałam także karty członkowskie np. do zoo czy biblioteki).

Tydzień po powrocie do Polski (dwa dni po powrocie rodziny goszczącej do ich domu) dostałam wiadomość, że ukradłam kartę kredytową. Kilka razy napisałam, gdzie ją zostawiłam, matka ciągle dopytywała gdzie niby, bo tam nie ma. W końcu straciłam cierpliwość i napisałam, że nie ma mnie w Stanach od tygodnia, mieszkali tam obcy ludzie więc nie wiem, co się działo przez tydzień. Dostałam odpowiedź "znalazłam kartę". Żadnego przepraszam.

Tak jak wspomniałam, piekielności było o wiele więcej, jednak już wyszło wystarczająco długo.

au pair

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (199)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…