Parę miesięcy temu, moja kicia, która całe życie była szczupła, zaczęła lekko przybierać na wadze i wymiotować wodą, lekko żółtawa wydzielina, częściej niż powiedzmy raz na miesiąc. Po 3 razie takich wymiotów w jednym tygodniu, zabrałam ją do weterynarza.
Werdykt: wyniki krwi wskazywały na podwyższone wskaźniki, związane z nerkami (przepraszam, nie znam się na tym), kotka musi trochę schudnąć, brać leki i przejść na karmę dla nerkowców. Nic poważnego, ale trzeba się za to zabrać.
Kupiłam więc leki i karmę i pod moją czujna opieką, a ciągu 3 miesięcy kotka schudła do prawidłowej wagi i z lekko gnuśnego stworzenia z powrotem stała się wesołym i aktywnym mruczkiem.
Zostało mi jednak sporo suchej karmy (8 kg), puszek, saszetek i innych rzeczy, których moja kotka - nerkowiec już jeść nie mogła. W rodzinie, nikt nie ma kota, uznałam więc że oddam to fundacji. Nie posiadam auta, więc ktoś musiałby po to przyjechać. Miałam też trochę szpargałów do oddania - dużo książek, raz czytanych i jakiś durnostrojkow, które świetnie schodzą na bazarkach.
1. Fundacja: proszę to wysłać paczką. Nie? To nie chcemy
2. Fundacja: A nie może nam Pani dać pieniędzy?
3. Fundacja: umawiamy się że oddzwonią, przypominam się po tygodniu ciszy, ale znowu nie oddzwaniają, więc szukam dalej
4. Fundacja: umawiamy się na odbiór konkretnego dnia popołudniu, bez ustalonej godziny, bo mają "sporo przystanków". Organizuję sobie dzień, pakuję rzeczy do siatek i czekam. Nie przyjechali i nie powiadomili że ich nie będzie
W końcu, znalazłam fundację, prowadzące hospicjum dla kotów, przyjechali następnego dnia i zabrali wszystko zachwyceni. Prosili że jeśli znowu będę mieć jakieś rzeczy, żebym dzwoniła do nich.
Internet jest pełen kocich fundacji, proszących o pomoc, ale jak się okazuje, gdy chcesz pomoc, wcale nie jest tak łatwo.
Werdykt: wyniki krwi wskazywały na podwyższone wskaźniki, związane z nerkami (przepraszam, nie znam się na tym), kotka musi trochę schudnąć, brać leki i przejść na karmę dla nerkowców. Nic poważnego, ale trzeba się za to zabrać.
Kupiłam więc leki i karmę i pod moją czujna opieką, a ciągu 3 miesięcy kotka schudła do prawidłowej wagi i z lekko gnuśnego stworzenia z powrotem stała się wesołym i aktywnym mruczkiem.
Zostało mi jednak sporo suchej karmy (8 kg), puszek, saszetek i innych rzeczy, których moja kotka - nerkowiec już jeść nie mogła. W rodzinie, nikt nie ma kota, uznałam więc że oddam to fundacji. Nie posiadam auta, więc ktoś musiałby po to przyjechać. Miałam też trochę szpargałów do oddania - dużo książek, raz czytanych i jakiś durnostrojkow, które świetnie schodzą na bazarkach.
1. Fundacja: proszę to wysłać paczką. Nie? To nie chcemy
2. Fundacja: A nie może nam Pani dać pieniędzy?
3. Fundacja: umawiamy się że oddzwonią, przypominam się po tygodniu ciszy, ale znowu nie oddzwaniają, więc szukam dalej
4. Fundacja: umawiamy się na odbiór konkretnego dnia popołudniu, bez ustalonej godziny, bo mają "sporo przystanków". Organizuję sobie dzień, pakuję rzeczy do siatek i czekam. Nie przyjechali i nie powiadomili że ich nie będzie
W końcu, znalazłam fundację, prowadzące hospicjum dla kotów, przyjechali następnego dnia i zabrali wszystko zachwyceni. Prosili że jeśli znowu będę mieć jakieś rzeczy, żebym dzwoniła do nich.
Internet jest pełen kocich fundacji, proszących o pomoc, ale jak się okazuje, gdy chcesz pomoc, wcale nie jest tak łatwo.
Ocena:
152
(172)
Komentarze