Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90845

przez ~Bbarmanka ·
| Do ulubionych
Historia z życia barmana.

Bar to o tyle specyficzne miejsce, że o piekielności tam nie trudno. Szczęśliwie podczas mojej ponad rocznej kariery nie było ich bardzo dużo. (Najwięcej ze strony moich pierwszych szefów, ale ich niekompetencja to materiał na dużo dłuższą historię)

Wiecie, jaki typ gości jest moim zdaniem absolutnie najgorszy?
Znajomi właściciela.
Oczywiście to nie jest reguła, pewnie po prostu mi się to przytrafiło. Aczkolwiek znajomość z szefem sprawia, że ludzie często zachowują się, jakby to był ich bar. Można by uznać, że by się wtedy bardziej przejmowali pracownikami, prawda?
A gdzieżby tam. Zostawanie do ostatnich minut zamknięcia i dłużej to norma. Żaden problem, gdy goście siedzą przy barze, a ja mogę zacząć ogarniać resztę sal. Gorzej, jak siadali w tej "fajnej" części, którą muszę zamknąć najpierw, bo wtedy zamykanie reszty baru stoi w miejscu.
Zwykli goście po poproszeniu i uśmiechu numer 5 bez problemu zmieniają miejsce. Znajomi szefa?
- Eeee, tu jest jeszcze otwarte. Rychu (imię zmienione) nam zawsze tu pozwala siedzieć do samego końca, a nawet dłużej.

Dopiero gdy wybije równa godzina, leniwie zbierają się do wyjścia. Niby drobiazg, ale jedna taka grupka przedłuża moje wyjście do domu o pół godziny co najmniej (co robi dużą różnicę, gdy pracujesz od 12 do 2 w nocy)

Dzisiaj opiszę jednego typa, który szczególnie zapadł mi w pamięć. Był to mój drugi bar, szef był całkiem ogarnięty. Niestety jego "znajomi" już nie.

#1 - TEN (G)OŚĆ
Regularny klient baru, który uważał się już za przyjaciela szefa. (Ten go jednak bardziej znosił, bo przynosił regularny utarg). Sam G jednak był przekonany, że jest na równi z szefem i bardzo szybko dał sobie prawo, by mną rządzić.
Szef - Rychu bardzo mnie lubił i mi ufał, więc szybko zaczęłam zostawać w lokalu sama (szczególnie w tygodniu nie potrzebowaliśmy więcej niż 1 osoby na obsłudze).

Któregoś dnia przychodzę z rana, otwieram bar, uzupełniam piwa. Zachodzę na chwilę na zaplecze, by donieść chipsy. Ledwo wychodzę, słyszę na cały korytarz ryk(bo krzykiem nazwać się tego nie dało).
- AMELIA!(załóżmy, że to moje imię)
Idę szybko w stronę baru, z obawy, że coś się stało. Próbuję jednocześnie nic nie upuścić, bo niosę z 10 paczek chipsów.
Już z daleka widzę G, stojącego w korytarzu ze skrzyżowanymi rękoma i wściekłym wyrazem twarzy.
Co się stało?
Ano przez te pół minuty, gdy mnie nie było, przyszła para gości. Czekali pewnie z 10 sekund, ale G poczuł się w obowiązku wydrzeć się na cały lokal, by mnie zawołać i oburzyć się, że tu goście przyszli, a ja śmiem zajmować się swoją pracą.
(Domyślam się, że dla gości to też nie było zbyt komfortowe, że jakiś obcy typ wydziera się od samego wejścia. A krzyk miał naprawdę mocny).

Ale wiadomo, profesjonalny barman, uśmiech numer 5 i pracujemy.

Jednego dnia jednak naprawdę przebił sam siebie.
Szef wyjechał na parę dni do rodziny do innego miasta. Niedziela-środa baru miałam pilnować ja. To są dni, w których raczej nic się nie dzieje, więc spodziewałam się, że poza wydaniem kilku piw będę raczej słuchać podcastów i może robić jakieś mniejsze porządki.
Nie ma niestety tak dobrze.
Bar otwarty może z 10 minut, wszystko już gotowe, więc sobie na spokojnie jem lunch. No i wchodzi on, wielki pan G. Z szerokim uśmiechem, że przyszedł mnie POPILNOWAĆ, gdy szefa nie ma.

Ugryzłam się w język, by mu nie powiedzieć, że nie on jest od tego, by mnie pilnować, bo szef mi ufa. Wydałam mu jego piwo i zajmuję się sobą. Gość się ewidentnie nudził, bo zaraz zaczął mi się chwalić, uwaga, JAKI ZAJEBISTY SOBIE NÓŻ KUPIŁ.
I wyciąga z plecaka wielki nóż kucharski (na szczęście jeszcze w plastiku) i się chwali, co to on nie będzie z nim robił i zaczął sobie śmieszkować, że użyje go na mnie, jak nie będę się starać.

Ja serio lubię czarny humor i żartowanie sobie z ludźmi, szczególnie w klimacie barowym. Ale wtedy autentycznie poczułam się zagrożona. Bar był w piwnicy, gości żadnych, tylko postawny typ z nożem, który ewidentnie mnie nie lubi i uważa, że ma nade mną władzę.
"Na szczęście" w niedługim czasie przyszli jego kumple i typ stracił mną zainteresowanie. Czasami coś zagadywali, ale ogólnie miałam spokój.

Dzień mijał ogólnie spokojnie, pomijając okazjonalne komentarze rzucane przez gości. Wybija 12 godzina pracy, dobiega północ. Bar pusty, poza kumplami szefa, którzy siedzą tam od samego rana. Reszta baru sprzątnięta, szkło zmyte, podłoga pozmywana na tyle, na ile mogę. Rzucam uprzejmy uśmiech, że zamykamy za dwie minuty.
G: Tak wiemy, kontrolujemy czas.
I siedzą sobie wesoło popijając piwo, którego została jeszcze połowa. Można by uznać, że siedząc tu 12 godzin zdążą je wypić, ale im się ewidentnie nie spieszy. Wybija północ, ja właściwie stoję już z mopem obok ich stolika, moje rzeczy ustawione przy wyjściu. Muszę tylko zmyć podłogę i mogę wracać się przespać, bo kolejnego dnia znowu otwieram.

Parę minut po północy łaskawie się zbierają. Jeden próbuje rzucać w moją stronę śmieszne żarciki, nawet może gdzieś zaprosić. Miałam ochotę każdego z nich zatłuc mopem, ale standardowo uśmiech numer 5 i zapraszamy, jak będzie otwarte.
W końcu wstaje G ze swojego miejsca. Ewidentnie pijany i zaczyna bełkotać w moją stronę, że:
- Jak ja traktuję gości? Ja w ogóle nie mam do nich szacunku, oni powinni tu siedzieć ile chcą, a ja nie mam prawa ich wywalać. I oczywiście wszystko przekaże szefowi i długo tu nie będę pracować.

Zaczął się nakręcać i coraz głośniej na mnie krzyczeć, więc mało brakowało, a mop poszedłby w ruch. Szczęśliwie koledzy go uspokoili, przeprosili za niego i W KOŃCU wyszli (jakieś 15 minut po zamknięciu). Napiwku oczywiście nie zostawili żadnego.
Chociaż przyznam, chwilę się trzęsłam po ich wyjściu, bo nie wiedziałam, czy typ nie wróci mi znowu pogrozić dla żartów nożem. Byłam tak wściekła i roztrzęsiona, że zmyłam podłogę najszybciej jak mogłam i wróciłam do domu.

Szef oczywiście o tym usłyszał, ale co ciekawe, nie od G, ale ode mnie. Na szczęście szef był spoko, uspokoił mnie, przeprosił za typa, zaznaczył, że oczywiście nie ma nade mną władzy i z nim o tym pogada. Ale że zostawia dużo gotówki, więc żebym próbowała go jakoś znosić.

Chyba faktycznie pogadali, bo G potem unikał mnie jak ognia. Zamawiał piwo praktycznie na mnie nie patrząc, a sam z siebie się już do mnie nie odezwał. Na całe szczęście.
Niemniej niedługo potem i tak odeszłam z tego miejsca. W tej chwili chyba tego baru już nie ma. Szkoda, bo poza znajomymi szefa, miejsce było świetne.


Miałam tu jeszcze zamieścić historię o moim pierwszym barze i dziewczynie jednego z szefów, która traktowała nas, jakbyśmy pracowali dla niej. (w końcu musiała dostać od szefów nawet zakaz wchodzenia za bar, bo sobie za dużo myślała). Ale w sumie mój pierwszy bar to historia na zupełnie inną historię.
Jak się spodoba, to wrzucę kolejną.

gastronomia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (190)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…