Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90853

przez ~choranaleb ·
| Do ulubionych
Od lat z nadejściem pierwszych jesiennych chłodów, a tym bardziej od czasu pandemii, rozpoczyna się debata o tym, czy można przychodzić chorym do pracy albo wysłać chore dziecko do przedszkola. Moim zdaniem jednak osoby prezentujące swoje stanowiska w tej sprawie pomijają bardzo ważny aspekt - budowanie odporności.

Od ponad roku pracuję z jednym pokoju z Alicją, dziewczyną 27-letnią, jest więc mój drugi sezon jesienno-zimowy spędzony z nią w jednym pomieszczeniu w pracy.
Po krótce - Alicja, jak wspomniałam, dziewczyna młoda, jest jedną z tych osób, które w lecie nie pozwolą włączyć klimy w biurze, a gdy ktoś przy 30 stopniach na dworze otworzy okno to zakłada sweter. Zmarzluch czyli.

Na jesień i zimę jest gorzej, co właśnie w tym roku znów zaczęłam odczuwać. Otóż Alicja, gdy temperatura na dworze spadnie poniżej 15 stopni, w ciągu 9 godzin jakie w sumie spędzamy w 5 osób w pomieszczeniu ok.30m2, nie pozwala ani na minutę uchylić okna. Argumenty, że jest zaduch i mamy niedotlenione mózgi nie dociera. Jak już łaskawie pozwoli uchylić okienko na 5 min, to najpierw idzie po swoją zimową kurtkę i czapkę i przez cały czas, gdy okno jest otwarte ostentacyjnie co chwilę opatula się ciaśniej szalikiem.

Następnie rozkręca obydwa grzejniki na maksa. Powietrze robi się gorące i suche, a gdy ktoś w końcu te grzejniki zakręci to zaraz jest z jej strony raban, że wietrzyliśmy to teraz trzeba ocieplić. Na 5 min wietrzenia jej zdaniem trzeba potem 2h grzać obydwoma grzejniki na maksa. Przy obecnych temperaturach. Jako, że Alicja lubi o sobie mówić, a w zasadzie się nad sobą użalać, a poza tym spędzamy jednak kilka godzin dziennie razem, wiem co nieco o jej nawykach.

Przykładowo nie je ona praktycznie żadnych owoców i warzyw. Owoce ją w ogóle brzydzą, a warzywa to ewentualnie jakieś śladowe ilości w potrawach. Żywi się głównie chlebem z jakimiś smarowidłami i fast foodami na obiad. Mieszka w kawalerce należącej do jej rodziców, więc płaci tylko rachunki, a rachunek za poprzedni sezon grzewczy (ogrzewanie miejskie) zwalił ją z nóg. Ludzie z biura, którzy też mają ogrzewanie miejskie w bloku po usłyszeniu kwoty jaką ma do zapłaty, radzili jej sprawdzenie, czy nie zaszła pomyłka, bo oni mieli za mieszkania 3-4 pokojowe znacznie mniejsze rachunki. Ale Alicja przyznała, że ona lubi ciepełko, więc w mieszkaniu utrzymuje temperaturę ok.27 stopni i od października od marca praktycznie nie zakręca grzejników.

Alicja, jak sama mówi, nigdzie się praktycznie nie rusza, jedyne co to z pracy na przystanek i z przystanku do domu. Bezpośrednio koło naszej firmy jest przystanek autobusowy, ale nie jeździ tam autobus do Alicji. Ten jeździ z węzła komunikacyjnego 300m dalej. Alicja oczywiście tego dystansu nie przejdzie, tylko potrafi czekać 15 min na przystanku aż podjedzie autobus, którym podjedzie przystanek do węzła.
Spacer? Sport? Jakakolwiek aktywność fizyczna? A po co? Jako HORROR wspomina czas, gdy zgodziła się przez tydzień opiekować psem brata i musiała z jakimś jamnikopodobnym stworkiem wychodzić aż trzy razy dziennie na aż 15 minut.

Alicja nie jest jakaś bardzo gruba, ale wejście na drugie piętro powoduje u niej zadyszkę, dlatego też jeździ wyłącznie windą, nawet jeśli musi na nią czekać dłużej niż trwałoby wejście schodami. Do tego Alicja poprzez to, że ciągle chodzi grubo ubrana, po prostu śmierdzi potem. Jeszcze gorzej, że jak ma zjeść w pracy śniadanie to nie pójdzie do kuchni (jak wszyscy, którzy jedzą przyniesione z domu jedzonko), bo tam jest zimno (a jakże) i wpieprza przy biurku kabanosy czy kanapki z szynką, a potem oczywiście nie pozwala wywietrzyć tego smrodu. Do tego Alicja łyka ciągle jakieś tabletki przeciwbólowe. Często skarży się na bóle głowy. Jak tylko kichnie, zwalnia się z pracy, leci do lekarza. Nie zawsze dostaje L4 od rodzinnego, wtedy próbuje płatnych konsultacji online u innych lekarzy wymyślając symptomy, których nie ma. Jeśli i to nie podziała, przychodzi do pracy i pije jeden gripex za drugim.

Oczywiście, Alicja gdy tylko ktoś wysmarka w biurze nos czy zakaszle każde mu natychmiast iść do domu, bo ją zarazi.
Koleżanka kiedyś powiedziała, że jej dziecko nie chodzi do szkoły, bo jest chore, gluty, kaszel, lekka gorączka. Sama koleżanka była zdrowa. Nikt niczego od niej nie złapał. Alicja jak tylko to usłyszała, z oburzeniem stwierdziła, że koleżanka nie powinna przychodzić do pracy, bo roznosi zarazki. Nikt z nas nie zachorował, tylko Alicja już następnego dnia twierdziła, że źle się czuje i na pewno zaraziła się od koleżanki (która wcale nie była chora).

Obecnie tak się składa, że większość naszego zespołu smarka. Skąd to się wzięło, nie wiadomo. Poza smarkaniem jednak wszyscy czują się dobrze, więc nikt na L4 nie idzie. No nikt, poza Alicją, która oczywiście jest wedle jej słów na wpół umierająca. Szczerze, nawet w to wierzę, bo niby skąd ona ma brać odporność i siły do walki z patogenami.

Alicja oczywiście siedzi na L4. Gdy zadzwoniła do biura powiadomić, że jej nie będzie, koleżanka, z którą rozmawiała rzuciła, że ma fajny przepis na domowy syropek, który szybko stawia na nogi. Alicja odparła, że ona nie wierzy w żadne czary mary, bierze gripex i grzeje się pod kołdrą przed telewizorem, więc na pewno jej szybko przejdzie.

Podsumowując - nie bądźcie Alicją. Patogeny patogenami, ale tych nie da się ciągle unikać, więc chyba lepiej postarać się o to, aby były nam jak najmniej straszne :)

biuro

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (175)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…