Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90907

przez ~lekstaz ·
| Do ulubionych
Wiele mówi się o tym, jak to dochtóry są niedouczone. Jako niemal świeżo upieczona absolwentka kierunku lekarskiego, a od niespełna dwóch miesięcy stażystka - zgadzam się z tym stwierdzeniem. Dlaczego? Spieszę z wyjaśnieniami.

Studiowałam w jednym z największym polskich miast. Uczelnia stara, z tradycjami, znanymi nazwiskami. Z zewnątrz wszystko wygląda pięknie, regularnie zajmuje wysokie pozycje w rankingach uczelni medycznych. Gdy jednak zajrzy się pod kocyk rankingowy, już tak wesoło nie jest. Wyniki Lekarskiego Egzaminu Końcowego (LEKu), czyli egzaminu zawodowego organizowanego przez zewnętrzną instytucję (taki sam test dostają absolwenci wszystkich polskich uczelni), co roku są jednymi z najniższych. Przewyższają nas nawet pogardzane przez wielu profesorów mniejsze uczelnie jak Białystok czy Szczecin.

Zajęcia to jeden wielki rollercoaster, z którego powypadało część śrubek i chwieje się na zakrętach. Plan niby jest, ale fizycznie nie da się do przerobić. Rozkład przedmiotów i ilość godzin poświęcona na nie jest prawie taka sama, jak 30 lat temu. Nie nadąża za rozwojem wiedzy - oczekuje się, że w tym samym czasie wchłoniemy wiedzę taką, gdy chorób było sporo mniej. I wiecie co? Ani prowadzący nas nie są w stanie tego nauczyć, ani by sami z książek, bo chyba trzeba by było nie spać. Ale wszystko ładnie zdajemy, a od momentu gdy zaczynają się zajęcia kliniczne jest naprawdę luźno. Dlaczego? Bo większość egzaminów jest na podstawie testów z zeszłych lat (nie ma pytań otwartych, bo LEK też jest tylko testem), prowadzący nas albo nie odpytują, albo robią to bardzo pobieżnie; takich którym się chce można policzyć na palcach jednej ręki. Do tego są bolączki poszczególnych katedr, jak trzy różne plany zajęć, przez co nie wiadomo czego się uczyć (wszystkiego się nie da), prowadzący kończący po 1 godzinie zamiast po 4 (idźcie do domu, ja mam pacjentów) i takie tam.

Kończymy więc studia, mając wiedzę na zasadzie: przy zapaleniu płuc prawidłowym postępowaniem jest "wszystkie powyżej" (bo tak wygląda pytanie na egzaminie). Lekka hiperbola, ale lekka. Praktycznego nauczania mieliśmy tyle, co kot napłakał. Prawie nie badaliśmy pacjentów, nie ocenialiśmy wyników badań, nie wiemy nawet, jak przeprowadzać diagnostykę różnicową. Nie wiemy, jak dopasować poszczególne leki do sytuacji szczególnych, jak zaplanować leczenie nadciśnienia czy jak wprowadzać leki przeciwzakrzepowe - zupełne podstawy pracy lekarza. Miały nas nauczyć tego studia. Nie zrobiły tego.

To co, nauczymy się na stażu, prawda? Hehehe... nie. Trafiłam do Szpitala Uniwersyteckiego - duże litery oddają ego dyrektora (żeby oddać je w pełni, powinno być CapsLockiem). Poszłam tam dlatego, że jest w nim oddział, na którym w przyszłości chcę pracować. Wydawało by się, że skoro to taka poważna placówka, to umieją się zająć stażystami, prawda? Nope. W teorii staż jest po to, by wiedza nabyta na studiach została doszlifowana w praktyce pod czujnym okiem doświadczonych lekarzy. Mamy ograniczone prawo wykonywania zawodu, co znaczy że możemy robić tylko niektóre rzeczy - jednak jest ich sporo: badanie, pisanie dokumentacji, w porozumieniu z lekarzem wystawianie skierowań, a nawet stwierdzenie zgonu. Ba, na wielu oddziałach ma się swoich pacjentów, ale większość rzeczy dogaduje z doświadczonymi. Świetna sprawa, pozwala poznać pracę w bezpiecznych warunkach.

Niestety, nie w Szpitalu Uniwersyteckim. Dlaczego? Żeby zlecać te wszystkie rzeczy, musi to przejść przez system szpitalny. A do tego potrzebne jest konto. Stażyści zaś kont nie mają. Dlaczego? Bo (zapnijcie pasy) niektórym profesorom się nie podoba, że stażyści mają dostęp do wielu oddziałów, podczas gdy oni mają tylko do swojego. Co prawda można zrobić tak, by był dostęp tylko do jednego z nich na czas stażu na nim, a potem było to usuwane. Ale nie, nie można i kropka. Dyrektor stanął oczywiście po stronie profesorów. A żaden lekarz nie pozwoli stażyście na samowolkę na swoim koncie (do którego zgodnie z prawem nie mamy dostępu), bo wszystko idzie na jego konto. Z braku czasu zazwyczaj oni zlecają co potrzeba, my tylko patrzymy. Czasem się udaje np. napisać obserwację czy zlecić badania laboratoryjne, ale tyle zostało z bycia "małym lekarzem". Co innego, gdy trzeba samemu decydować, a co innego gdy się tylko patrzy.

Staż kończę za niecały rok. Dostanę pełne prawo do wykonywania zawodu, będę miała pełną odpowiedzialność za ludzi, których leczę. W moim przekonaniu i wielu moich znajomych - nie będąc do tego przygotowanym. Nasza nadzieja w tym, że trafimy na pracodawców, którzy będą nam dawali coś w rodzaju taryfy ulgowej na początku, choć nawet nie muszą tego robić. Przecież 7 lat edukacji za nami...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (119)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…