Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90983

przez ~Van ·
| Do ulubionych
Historia o koleżance, która nie może się rozstać z toksycznym chłopakiem zainspirowała mnie do opowiedzenia własnej historii.

Będzie długo, ale tego typu historie zwykle mają sporo istotnych elementów.

P był moim pierwszym chłopakiem. Zamieszkaliśmy razem jako przyjaciele, a potem jakoś tak samo się wszystko potoczyło, że zostaliśmy parą.
Ogólnie między nami było nieźle, raz lepiej, raz gorzej, ale ogólnie uważałam, że jesteśmy w zdrowej, szczęśliwej relacji. Brak doświadczenia w relacjach z ludźmi nadrabiałam entuzjazmem i chęcią uczenia się na swoich błędach.
Wystarczył rok, żeby wszystko się schrzaniło.
Wszystko się zmieniło w dniu poznania jego matki. Zabrałam ich na fajny wypad i obiad, a po powrocie do domu nasłuchałam się o sobie wszystkiego co najgorsze.
Tamta rozmowa to motyw na osobną historię. Ogólnie matka chłopaka wyjechała mi z całą tyradą, że źle dbam o dom, że jak ja zamierzam w przyszłości wziąć kredyt na mieszkanie, jak nie mam stałej pracy, że jej synuś jest przy mnie nieszczęśliwy, że powinnam go utrzymywać, by mógł skończyć magisterkę (której nienawidził i nie wiązał z nią przyszłości) no i ogólnie, że moje plany są okropne i wszystko robię źle.
P siedział obok w ciszy, sama musiałam go angażować w rozmowę. Dosłownie jego matka na mnie krzyczała, że on jest nieszczęśliwy, a ja musiałam z niego wyciągać, czy to faktycznie prawda, bo wolałabym to usłyszeć od niego. Praktycznie nic nie mówił, wyglądając, jakby miał się popłakać.

Po tej sytuacji powinnam to zakończyć. Każdy mi mówił, że to nie jest zdrowe, żeby matka faceta rozporządza moim życiem, że to niepoważne, by facet na to pozwalał itd.
Naiwnie liczyłam na to, że P zrozumie, co było nie tak w tej sytuacji i porozmawiamy, że takie akcje są absolutnie niedopuszczalne. Przez 2 dni chłopak po pracy od razu szedł do pokoju i ogólnie mnie unikał. Gdy w końcu zaczął temat, to słowami "No ogólnie z tą pracą to trochę racja. No i mówiłem ci, że nie lubię tego mieszkania, to możemy się wyprowadzić gdzieś indziej. Myślałem, że może nawet na jakiś czas za granicę do mojej matki, aż nie zarobimy na coś własnego."
Do teraz jestem w szoku, jak absurdalne to było.
Praktycznie tego wieczoru zerwaliśmy, ale postanowiliśmy spróbować raz jeszcze z czystą kartką.
Dlaczego?
Bo naiwnie wierzyłam, że to jednorazowa sytuacja, że matka chłopaka jest po prostu toksyczna, a skoro mieszka ona za granicą, to przynajmniej nie będzie miała takiego wpływu na P.
Niestety to był początek końca.
Może ja byłam bardziej ostrożna na czerwone flagi, a może on już został przekonany, że jest nieszczęśliwy. W każdym razie słyszałam regularnie pretensje i oburzenie, zawsze potrafił znaleźć powód.
Wiadomo, mi też zdarzało się popełniać błędy. Gdy mówił, że ja powinnam częściej robić zakupy, albo chciałby wprowadzić harmonogram sprzątania, to zawsze szłam na kompromisy i starałam się dostosować. Zdarzało mi się oczywiście nie zmyć naczyń czy zapomnieć o śmieciach, ale wystarczało zawsze wspomnieć "Hej Van, zrobisz proszę x?" Tymczasem P wolał zrobić to sam i wyrzucać mi, czemu nie zrobiłam tego wcześniej.
Sprzątanie w każdym razie było tematem, do którego mogłam się dostosować.
Gorzej, gdy problemem było to, jak pracuję. Z jednej strony za mało, bo nie mam umowy. Ale innego dnia słyszałam, że za dużo, bo codziennie wykonuję jakieś zlecenia i biorę sobie może 1 dzień w tygodniu wolnego, gdzie staram się też rozwijać mój osobisty projekt.
(Dla wyjaśnienia - rachunkami zawsze dzieliliśmy się 50/50, na razie nie zarabiam kokosów, ale mogę się utrzymać i mam oszczędności na parę miesięcy, gdybym straciła wszystkie zlecenia i musiała sobie szukać czegoś na stałe).
Wszystkie rady dawał w formie pretensji. Wspominałam o problemach z jedzeniem, to uśmiechał się cynicznie, że cały czas mi mówi, że okropnie się odżywiam i powinnam coś zmienić. Średnio pomocne, gdy dosłownie było mi niedobrze na myśl o pełnym obiedzie, a nawet po 2 grzankach musiałam się położyć z przejedzenia.
Był znudzony słuchaniem o moich projektach. Bardzo ostentacyjnie pokazywał, że go to nie interesuje i potrafił mój pomysł skwitować wzruszeniem ramion i tekstem "No ok... nie wiem, co mam ci powiedzieć".
Jednocześnie oczekiwał ciągłego zaangażowania, ilekroć sam opowiadał o swoich pomysłach. Słuchałam go, zadawałam pytania, interesowałam się historią, czasami odniosłam się też do tego, co ja tworzę. To potem mi wypominał, że on personalnie odebrał moje słowa (które w ogóle nie dotyczyły jego tylko sytuacji moich znajomych), albo że jak mi coś opowiadał, to mój ton głosu nie był dość zaangażowany.
Ogólnie o czymkolwiek nie rozmawialiśmy, ja zawsze powiedziałam coś źle. Nigdy intencjonalnie, bo bardzo ostrożnie przy nim dobierałam słowa. Ale gdy potem próbowałam wyjaśnić, że mówiłam o sytuacji w ogóle nie związanej z nim, to się oburzał, że teraz to brzmi jak wymówka.

I teraz nie zrozumcie mnie źle - nie twierdzę, że P był złym gościem, tyranem itd. Mam wrażenie, że był jak małe, skrzywdzone dziecko, które chce, żeby cały świat dostosował się do jego oczekiwań i emocji. A gdy reakcja nie spełniała jego oczekiwań, to szedł obrażony do pokoju.
Potrafił też przyjść do mnie i powiedzieć, że jest strasznie nieszczęśliwy w życiu i że tak naprawdę mnie nie kocha, a końcówkę związku postrzegał niemal jako FwB.
Oczywiście mieliśmy dużo rozmów, gdzie próbowaliśmy znaleźć jakiś kompromis, starałam się zrozumieć, co faktycznie robię źle i mogę zmienić. Ale zawsze znalazł się kolejny powód.
Z jego strony ciężko było zobaczyć to samo. Gdy mówiłam, że od wizyty matki jest chłodny i obojętny, to odwracał kota ogonem, że no przez te ostatnie 2 tygodnie też nie zorganizowałam żadnego wyjścia, tylko proponowałam wyjście do kina.
Finalnie po pierwszym zerwaniu nastało kolejne, to już ostateczne. Chociaż przez chwilę myśleliśmy, żeby do siebie wrócić. Więc pewnie też wpasowuję się w stereotyp kretynki, która wraca do faceta.

Problem w tym, że gdy miał dobry humor, P był naprawdę świetny. Czułam się przy nim dobrze, bezpiecznie, świetnie się z nim dogadywałam. Nawet po zerwaniu chciałam mieć w nim przyjaciela. I myślałam, że to jest prawdziwy on.
Potem jednak zauważyłam, że jego charakter zależy od nastroju. Jak potrzebował czułości, uwagi itd. to był cudowny. A potem potrafił przez 2 dni chodzić wiecznie niezadowolony. Zauważyłam, że w tym związku długo nie było mnie i mimo obawy zaczęłam układać życie sama i szukać nowego współlokatora.

Puentą będzie rozmowa, którą przeprowadziliśmy dosłownie kilka dni temu. Po odwiedzinach u matki P zaczął ze mną rozmawiać, jaki to przy mnie był szczęśliwy i nasza relacja to najlepsze, co go spotkało. I że w sumie chciałby do mnie wrócić.
Jeżeli to nie było dość dziwne, to z pewnością zszokowały mnie żądania, które zaraz zaczął stawiać.

Że jego matka w sumie zwróciła mu uwagę na jedną rzecz, czyli że stała praca w sumie jednak mi się przyda. A związek wymaga kompromisów, więc fair by było, jakbym poszła na taki kompromis.

Oczywiście on tylko ze mną jest szczęśliwy i mnie kocha, ale z zewnątrz to wygląda, jakby mnie utrzymywał. Co oczywiście nie jest prawdą, o czym oboje wiemy, ale "obiektywne osoby" (obstawiam, że jego matka) tak to odbierają.

A poza tym to myśli, żebyśmy może się gdzieś razem przeprowadzili i zaczęli życie na nowo gdzieś, gdzie nikogo nie znamy. Bo w moim rodzinnym mieście, gdzie teraz żyjemy, tylko on nikogo nie zna.

Na szczęście to był już moment, gdy zaczęłam układać swoje życie, rozwijać się, realizować i czułam się naprawdę dobrze bez słuchania, że moja praca to za mało i że w każdej kwestii jestem niewystarczająca. Jemu wystarczył miesiąc, by zatęsknić, ale ja przez ten miesiąc ogarnęłam, jak często czułam się źle z powodu właśnie P, który lubił mi umniejszać i... mam wrażenie, że tak naprawdę nie lubił mnie, tylko co najwyżej emocje, jakie mu okazywałam, gdy tego potrzebował.
Na szczęście nie jestem tak głupia jak P mógłby uważać i staram się nie popełniać tych samych błędów. Słuchanie listy wymagań, jakie przede mną stawiał, by znowu ze mną być, było tyle szokujące, co śmieszne. Mówione jeszcze w pełni poważnym tonem, wręcz z oburzeniem, gdy mówiłam, że obca kobieta nie będzie decydować co robię w życiu.
Dyskusję skończył na tym, że wszystko to wina tego, że nie chciałabym się z nim wyprowadzić do innego miasta. Odparłam, że gdybyśmy mieli załatwione wszystkie zaległe tematy, to, że był ze mną nieszczęśliwy, chore zachowanie jego matki (do którego konsekwentnie stara się nie odnosić), jego problemy z emocjami, psychologa, do którego miał iść, ale potem się przyznał, że tylko chciał, bym dała mu spokój itd itd. Że gdyby był facetem, któremu ufam, przy którym czuję się bezpiecznie, na którym mogę polegać itd... to może bym z nim wyjechała do innego miasta.
P: Wiesz... nawet jak tak mówisz, to nie wierzę, że byś to zrobiła...

Na szczęście w moim wypadku P sam utwierdzał mnie w przekonaniu, ze podjął najlepszą decyzję w moim życiu, gdy mnie rzucił. Ale pogodzenie się z rozstaniem, odcięcie relacji z kimś, dzięki komu opuściłam rodzinny dom i przygotowanie się na nowe życie z innym współlokatorem, było dla mnie strasznie ciężkim doświadczeniem.
Rozumiem więc lęk związany z zupełnie nieznaną rzeczywistością. Ale teraz dużo lepiej rozumiem dziewczyny w tego typu relacjach.

Jedyny plus z tego taki, że teraz mogę pomagać koleżankom w podobnych sytuacjach. Czasami wystarczy kilka pytań, by zrozumiały sytuację. Jak się czują przy facecie, jak je traktuje, czy bierze pod uwagę ich zdanie i emocje?
Trzymam kciuki za wszystkie osoby w takich sytuacjach, żeby dały radę się z nich wyrwać.

związki

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (103)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…